Marcel Woźniak

Stulecie kryminału


Скачать книгу

pewną nieścisłość w zeznaniach. Najpierw mężczyzna mówił o złodziejach, a teraz o jednym. Coś tu się nie zgadzało.

      – A bo ja wiem, panie oficerze. Ukradł, znaczy złodziej. O Jezusie Nazareński, co z moją świnką będzie. Na stracenie poszła!

      – No to gadajcie po kolei, jak było, ino żebyście nic nie pokręcili, bo to wszystko idzie tu do protokołu.

      – To, znaczy się, było tak właśnie, że…

      Posterunkowy wziął do ręki ołówek i zaczął skrupulatnie wszystko notować.

      Wysoka, dnia 14 kwietnia 1922 roku

      DONIESIENIE

      Niezawezwany stawia się w biurze Posterunku Pol. P. Wysoka Jakub Pawlak, gospodarz posiadający 40 mórg roli z inwentarzem, zamieszkały w Brzostowie powiat wyrzyski, urodzony 18 maja 1882 r. w Potulicach powiat wągrowiecki, syn rodziców Jana i Marty z domu Napiecek, religii rzymskokat., żonaty, 4 dzieci, służył w wojsku, armji niemieckiej od 1915 do 1918 r., rzekomo nie karany donosi:

      W nocy z dnia 13 na 14 kwietnia r.b. skradziono mi z mego zamkniętego na kłódkę chlewa świnię wagi około 150 m funtów. Dziś rano zajrzałem do mego chlewa, znalazłem chlew próżny, a kłódkę, którą wieczorem dnia 13 kwietnia r.b. sam zamknąłem na klucz, rozbitą i leżącą na ziemi. Żadnego rumoru w nocy. Nie słyszałem i nikogo nie mam w podejrzeniu. Na podwórzu znalazłem czerwoną chustkę do nosa, a którą oddaję w biurze policyjnym.

      Ślad prowadził przez pola ku drodze do Mościsk, jednak na drodze ślad zgubiłem.

      Wnoszę prośbę o wykrycie mej świni i ukaranie złodzieja.

      Jakub Pawlak podpisał się koślawymi literami, za to podpis posterunkowego Bielawskiego był kaligraficzny i dodatkowo ozdobiony pięknym podwójnym brzuszkiem w literze B.

      – A ta chustka? – przypomniał sobie policjant.

      Pawlak sięgnął do kieszeni marynarki i zaraz na biurku położył niezbyt świeżą chusteczkę do nosa. Policjant przysunął ją do siebie i za pomocą ołówka nieco wygładził. Miała wyraźne ślady używania w postaci zaschniętych smug, jednak nie było na niej żadnego wyszytego monogramu.

      – Ma katar, pierdolony – zauważył starszy posterunkowy. – Ino szkoda, że się nie da linii pompilarnych z niej zdejmnąć.

      – Że co? – zdziwił się okradziony chłop.

      – Daktylokoskopia – odezwał się z tyłu młody policjant Staszek Frąckowiak.

      Usłyszawszy to, Bielawski pokiwał z uznaniem głową. Jednak ten chłopak nie jest wcale taką niedojdą, jak by się wydawało, pomyślał i schował chusteczkę do kieszeni. Kto wie, mogła się przydać jako ten korpus czy jakoś tak, ale jak z tym korpusem było dalej, za nic nie mógł sobie przypomnieć, bo notatkę o dowodach rzeczowych przepisywał do kajetu dwa tygodnie temu.

      Godzina 12.10 po południu

      – Kłódkę rozwalił jakąś breszką – stwierdził posterunkowy, oglądając ją uważnie. Solidna czarna kłódka miała wyrwany półokrągły gruby pałąk z otworu, w którym powinna była tkwić.

      – Dziwne, żeście nic nie słyszeli, Pawlak.

      – Pod Bogiem, nic nie słyszałem.

      – Przecie on musiał tu się trochę natrudzić przy tym majstrowaniu.

      – Oj, natrudził się, natrudził – przyznał były właściciel świni.

      – Opity leżał i ani się nie podniósł, jak mu powiadałam, że ktoś tam po obejściu łazi – odezwała się kobieta zza pleców policjanta.

      Obejrzał się za siebie. Mogła mieć ze czterdzieści lat. Chuda i zasuszona, z chustką na głowie i poszarzałą chustą narzuconą na ramiona. Kościste ręce splotła na brzuchu. Policjant zwrócił uwagę na obrączkę na jej palcu. Była złota. To znaczy, że gospodarzom powodziło się całkiem dobrze. Na złoto mało kto mógł sobie pozwolić. On też miał taką, ale to dlatego, że trochę złota, które przypadkiem wpadło mu w ręce, przywiózł z wojny i przed ślubem dał wszystko do przetopienia złotnikowi, a ten dla niego i żony zrobił piękne obrączki. Wystarczyło jeszcze na pięć krzyżyków do noszenia na łańcuszkach dla dzieci. Kto wie, może ten Pawlak, który też był na wojnie, przywiózł złoto podobnie jak on? Wielu przywiozło. Przecież grzechem by było zostawić złoto na zmarnowanie, bo zabitym do niczego przydać się nie mogło.

      – No to jasne, że jak kto opity, to usłyszeć nie może niczego. – Policjant pokiwał głową ze zrozumieniem. Wiedział, co mówi, bo przecież nieraz jak się opił, to spał jak zabity i nic nie mogło go zbudzić. No chyba że artyleryjski ostrzał. No ale na szczęście od dawna nikt w pobliżu z armat nie strzelał.

      – On tak ciągle. Ino by chlał i chlał, moczymorda jedna…

      – A idźże, cholero jedna, bo jak wyjdę z nerw, to nie wiem, co zrobię…

      – Co zrobisz, no powiedz panu policjantowi, co zrobisz, ty pijaku zatracony.

      – Widzi pan oficer, nie dość, że świnię ukradli, to jeszcze baba zołzowata się trafiła. Idź do chałupy, cholero, pókim dobry, bo jak nie, to…

      – No co, no co mi zrobisz, ty opoju cholerny? Nic, ino gorzałę chleje i chleje.

      – Macie coś do powiedzenia w sprawie ukradzionej świni? – zwrócił się do kobiety nieco już zniecierpliwiony policjant.

      – A pewnie, że mam. Jego to wina, nie kogo innego, ino jego. – Wskazała palcem na swojego męża, który stał z zaciśniętymi pięściami i gdyby nie obecność starszego posterunkowego, to pewnie już dawno pokazałby swojej kobiecie, gdzie raki zimują.

      – W takim razie możecie już iść do domu, a ja tu sobie wszystko przepatrzę.

      – Ja ino chciała…

      – Idźcie, kobieto, do chałupy. Na miejscu popełnienia przestępstwa nie wolno się kręcić nikomu oprócz policji, bo ślady można zadeptać – przypomniał sobie niedawno przepisywany z okólnika fragment dotyczący miejsca popełnienia przestępstwa.

      – Słyszałażeś, co pan oficer powiedzieli? Ale już mi do chałupy!

      Jeszcze spojrzała na policjanta, jakby szukała u niego zrozumienia, lecz ten odwrócił się do niej plecami. Poszła więc, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem.

      – Babę powinni wam ukraść, nie świnię – stwierdził Bielawski.

      – Widać Pan Bóg się musiał pomylić. – Chłop pokiwał głową. – Ino że jej by się tak prosto wziąć nie dało, bo okrutnie pyskata.

      – A świnie to niby ciche? Przecie kwiczą.

      – Nie kwiczała.

      – I nic a nic żeście nie słyszeli?

      – Nic a nic.

      – A pies nie szczekał? – Posterunkowy wskazał na kosmatego, czarno-białego kundla wygrzewającego się na słońcu koło skleconej byle jak budy, do której przyczepiony był krowim łańcuchem.

      – A, ten to nie. On już ledwo co widzi. Stary jest.

      – To po co wam stary pies?

      – A co mam go precz pognać, jak on tyle lat dobrze służył? Ma dożywocie u mnie.

      Posterunkowy wzruszył ramionami. Co go tam mogło obchodzić, że jakiś chłop chce za darmo trzymać psa. Głupi musiał być, bo przecież gdyby miał młodego psa, toby nikt mu świni nie ukradł. Chyba musiał to być ktoś z okolicy, kto wiedział, że pies nie narobi rabanu.