starego rodu księżniczek, a w każdym razie ich odpowiedniczek w Kenii.
– Kenia… To przypadkiem nie w Afryce?
– Brawo, Elektro. Racja, w Afryce.
– Ty się tam urodziłaś?
– Tak.
– To jakim cudem ty, czy moja mama, wylądowałyście tutaj?
– O, to długa historia.
– Chciałabym ją usłyszeć, jeśli jesteś gotowa mi ją opowiedzieć.
– Ależ oczywiście. Po to przyszłam. Ale zanim zacznę, poproszę o szklankę wody.
– Zaraz ci podam.
Wstałam i poszłam do kuchni, żeby wziąć butelkę wody z lodówki i nalać do szklanki. W głowie mi się kręciło, ale nie od wódki. Pani siedząca w pokoju była kompletnie inna, niż się spodziewałam. Cisnęło mi się na usta pytanie, dlaczego zostałam oddana do adopcji, skoro ona wygląda na tak zamożną osobę? I gdzie jest moja matka?
– Dziękuję – powiedziała Stella, gdy podałam jej szklankę. Upiła łyk. – Czemu nie siądziesz?
Ostrożnie przycupnęłam na kanapie.
– Wyglądasz na przestraszoną, Elektro. Boisz się?
– Możliwe – przyznałam.
– Rozumiem. Dawno już nie opowiadałam nikomu tej historii. Miej do mnie cierpliwość, dobrze?
– Oczywiście.
– Od czego tu zacząć?
Patrzyłam, jak palce mojej babci postukują w udo. Ten gest był mi dobrze znany. Zawsze tak robiłam, kiedy się nad czymś zastanawiałam. Już nie mogłam mieć żadnych wątpliwości, że to naprawdę moja babka.
– Jak mówił Pa Salt, najlepiej od samego początku – poradziłam jej.
Stella uśmiechnęła się.
– Absolutna racja, w takim razie…
Cecily
Nowy Jork
Sylwester 1938
Tarcze wojenne kenijskich Masajów
9
– Cecily, skarbie, co ty, na Boga, wyprawiasz? Leżysz, a przecież za pół godziny wychodzimy na przyjęcie.
– Nie idę, mamo. Mówiłam ci przy lunchu.
– A ja mówiłam, że pójdziesz. Chcesz, żeby wszyscy, którzy liczą się na Manhattanie, plotkowali, dlaczego się dziś nie pokazałaś?
– Gwiżdżę na to. Poza tym na pewno mają ciekawsze tematy do rozmowy niż ja i moje zerwane zaręczyny.
Cecily Huntley-Morgan znów skupiła wzrok na książce i wróciła do czytania Wielkiego Gatsby’ego.
– No, może ciebie to nic nie obchodzi, moja panno, ale ja nie chcę, żeby wytykano mnie palcami, bo moja córka ze złamanym sercem chowa się w domu w sylwestra.
– Ale, mamo… To prawda. Chowam się i mam złamane serce.
– Proszę, napij się.
Dorothea Huntley-Morgan podała córce wąski kieliszek wypełniony po brzegi szampanem.
– Wznieśmy razem toast za Nowy Rok. Tylko obiecaj, że wypijesz do dna, dobrze?
– Nie jestem w nastroju, mamo…
– Nie o to tu chodzi, kochanie. Każdy pije w sylwestra szampana, nawet jak nie ma ochoty. Gotowa?
Matka uniosła swój kieliszek dla zachęty.
– Jeśli przyrzekniesz, że potem zostawisz mnie w spokoju – zastrzegła Cecily.
– No to za tysiąc dziewięćset trzydziesty dziewiąty rok i nowy początek! – Dorothea stuknęła się kieliszkiem z córką.
Cecily niechętnie wypiła do dna, tak jak prosiła matka. Od musującego płynu zrobiło się jej niedobrze – może dlatego, że od czterech dni nie była w stanie wmusić w siebie nic z jedzenia poza paroma łyżkami zupy od czasu do czasu.
– Wiem, że to będzie dobry rok, jeśli tylko na to pozwolisz – powiedziała matka.
Dziewczyna nie protestowała, kiedy przytuliła ją do piersi. Po zapachu oddechu mamy poznała, że to nie był jej pierwszy drink tego popołudnia. I to wszystko przez nią – dwa dni przed Wigilią Jack Hamblin zerwał ich krótkie narzeczeństwo. Jej rodzina przyjechała właśnie na święta do swojego domu w Hamptons. Cecily znała się od dziecka z Jackiem, którego rodzice mieli posiadłość w pobliskim Westhampton. Spotykali się zawsze latem na wakacjach i nie pamiętała czasów, kiedy nie była w nim zakochana. Nie zniechęcił jej nawet tamten jego żart, kiedy miała sześć lat, a on powiedział, że ma dla niej prezent, i podał jej kraba. Ten od razu ugryzł ją w palec, pociekła krew i pobrudziła kostium kąpielowy Cecily. Nie dopuściła jednak do tego, by Jack zobaczył, jak płacze, i teraz, niemal siedemnaście lat później, też się nie rozpłakała, kiedy oznajmił, że nie może się z nią ożenić, bo kocha inną.
Obiło się jej o uszy to i owo o tej Patricii Ogden-Forbes – kto w nowojorskim światku by o niej nie słyszał? Chicagowska dziedziczka wielkiej fortuny, jedynaczka. Odkąd pojawiła się na Manhattanie przed świętami, o jej urodzie krążyły legendy. Jack – o którego powinowactwie z Vanderbiltami Dorothea uporczywie przypominała córce i każdemu, kto chciał słuchać – najwyraźniej z miejsca stracił głowę dla panny Ogden-Forbes. I wszystko inne przestało się liczyć. Włącznie z planowanym ślubem z Cecily.
– Kochanie, ta Patricia nie ma żadnej ogłady – szepnęła jej do ucha matka. – W końcu ojciec tej dziewczyny to nuworysz. Dorobił się na zakładach mięsnych.
A ty jesteś córką producenta pasty do zębów, pomyślała Cecily, ale nie powiedziała tego na głos.
Często się zastanawiała nad tym, że tak zwana śmietanka towarzyska Ameryki powstała z handlarzy i bankierów. Nobilitowano tu rodziny najbogatszych, a nie tych o najbardziej błękitnej krwi. Oczywiście nic w tym złego, ale w odróżnieniu od Europy w tym kraju wolności nie było lordów czy książąt.
– Nie pójdziesz na przyjęcie, Cecily? Spróbuj, choć na godzinkę, dwie, jeśli nie dasz rady wytrzymać dłużej… – prosiła córkę Dorothea.
– Może. Ale ona tam będzie, mamo, z nim.
– Wiem, kochanie, jednak ty jesteś z Morganów, a Morganowie są dzielni i silni i stawiają czoło wrogom! – Dorothea uniosła brodę córki, by ta spojrzała jej w oczy. – Poradzisz sobie, wiem, że ci się uda. Kazałam Evelyn wyprasować twoją zieloną satynową suknię. Pożyczę ci naszyjnik od Cartiera, ten od mojej mamy. Będziesz sensacją wieczoru… Nie wiadomo, kto może się pojawić w tej sali balowej i czekać właśnie na ciebie.
Cecily zdawała sobie dobrze sprawę, że jedyne, co ją czeka, to upokorzenie, gdy były narzeczony będzie paradował z tą swoją bogatą pięknością z Chicago po sali balowej hotelu Waldorf-Astoria przed najprzedniejszym towarzystwem Nowego Jorku. Matka miała jednak rację. Cecily można było wiele zarzucić, ale na pewno nie tchórzostwo.
– No dobrze, mamo. – Westchnęła. – Zwyciężyłaś.
– Brawo, córeczko! Każę Evelyn, żeby przyniosła suknię, ułożyła ci włosy i przygotowała kąpiel. Nie pachniesz jak fiołki,