>
Projekt okładki i stron tytułowych
Anna Damasiewicz
Redaktor merytoryczny
Bogusław Brodecki
Redaktor prowadzący
Zofia Gawryś
Redaktor techniczny
Elżbieta Bryś
Korekta
Teresa Kępa
Copyright © by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2011
Nasz adres: Bellona Spółka Akcyjna
ul. Grzybowska 77, 00-844 Warszawa
e-mail: [email protected]
ISBN 9788311123113
Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
Od autora
Kresy… Magiczne słowo w wymiarze narodowym i osobistym – określenie wzbudzające emocje do dnia dzisiejszego. Odpowiednik nazwy geograficznej obejmującej kilka regionów i kilka obszarów etnicznych, ale uznawany za teren polskości. Synonim jezior Wileńszczyzny, błot Polesia, porohów Dniestru, stepów Podola. Symbol „małej ojczyzny” dla milionów Polaków i ich potomków wysiedlonych po zakończeniu II wojny światowej.
Ze wschodnich prowincji Rzeczypospolitej pochodziło tak wielu wybitnych Polaków, że nie można sobie wyobrazić naszej kultury bez dorobku twórców urodzonych na Kresach. Znaczna ich część urodziła się lub mieszkała na ziemiach dzisiejszej Ukrainy: Juliusz Słowacki, Antoni Malczewski, Artur Grottger, Józef Kraszewski, Gabriela Zapolska, Maria Rodziewiczówna, Stanisław Moniuszko, Karol Szymanowski, Jan Stanisławski, Jan Parandowski, Adam Hanuszkiewicz, Stanisław Lem, Marian Hemar, Władysław Łoziński, Zbigniew Herbert, Jarosław Iwaszkiewicz – listę można by ciągnąć bez końca. Urokowi wschodnich rubieży nie potrafili się oprzeć artyści urodzeni w innych regionach kraju (Sienkiewicz, Wyczółkowski, Noskowski). Kresom poświęcono dziesiątki dzieł plastycznych, literackich i muzycznych, z tych terenów pochodzili również najwybitniejsi polscy politycy z Józefem Piłsudskim na czele.
Kresy do dzisiaj wzbudzają zadumę i nostalgię, to często wspomnienie o utraconych stronach rodzinnych. Repatriacja dotknęła tak wielu Polaków, że trudno znaleźć rodzinę, gdzie nie byłoby kogoś pochodzącego z Kresów. Powikłane losy rzucały przesiedleńców w różne części Polski i świata, nie tylko na tak zwane Ziemie Odzyskane. Przemijały pokolenia, mieszały się losy ludzkie, ale legenda Kresów przetrwała do dzisiaj. Wielu naszych rodaków przez lata tęskniło do kraju lat dziecinnych („świętego i czystego jak pierwsze kochanie”), nie mogąc odwiedzić rodzinnych stron. Dopiero dzisiaj, po kilkudziesięciu latach od zakończenia II wojny światowej, możliwe są podróże na wschód, śladami przodków, obrońców polskości na Kresach.
Zmiany polityczne po II wojnie światowej na zawsze odcięły ziemie ukraińskie od Polski, po przesiedleniach nasz kraj uzyskał kształt zbliżony do granic etnicznych. Nikt nie myśli o rewindykacji Lwowa czy Krzemieńca, ale sentyment pozostał. Nie można zapominać (ani tym bardziej wymazać) dorobku cywilizacyjnego polskich miast i dworów Ukrainy. Tę ziemię nasi rodacy kochali, mieszkali na niej przez setki lat, za jej obronę płacili własną krwią.
Podróż po Ukrainie to wędrówka śladami polskości, po reliktach naszej przeszłości, pozostałościach (często ruinach) kościołów, zamków i dworów. I chociaż miasta, wsie i ulice noszą często już inne nazwy, a władze sowieckie uczyniły wiele, aby zatrzeć ślady naszej kultury, to nie udało się zniszczyć kilkuset lat polskiej tradycji. To nostalgiczna podróż po miejscach, które znaczyły tak wiele dla naszego narodu, po wspomnieniach o ludziach dobrze zasłużonych dla naszej historii i kultury.
Książka ogranicza się wyłącznie do polskich wątków na ziemiach Ukrainy. Koncentrowałem się na reliktach polskości, pomijając (na ogół) dorobek materialny innych narodów. Tylko w wyjątkowych sytuacjach postępowałem inaczej, ale nawet wówczas musiały zaistnieć silne związki z naszą kulturą lub dziejami. Ze względów praktycznych musiałem jednak ograniczyć objętość dzieła. Zapewne wielu czytelników nie znajdzie interesujących ich miejscowości, ale o polskiej Ukrainie można napisać tak wiele, że wydawnictwo powinno liczyć kilkanaście tomów. I zapewne nawet wówczas nie wyczerpałoby tematu. Bo czy można opisać dorobek dziesiątków polskich pokoleń na Ukrainie? Kilkuset lat rozwoju cywilizacyjnego tych ziem? Ukraińskie Kresy to miejsce, gdzie Polacy na zawsze pozostawili swoje ślady i które na zawsze pozostało w naszej pamięci.
Rynek we Lwowie
Lwów nie jest miejscem na jeden czy dwa dni pobytu – to miasto należy poznawać powoli, bez pośpiechu i nerwowego przepychania się w tłoku. Spokojnie spacerować po jego ulicach, smakować zabytki i atmosferę, wspominać ludzi, którzy tu żyli. A lista sławnych Polaków ze Lwowa jest nieprawdopodobnie długa – figurują na niej nazwiska pisarzy, malarzy, aktorów, muzyków, dziennikarzy, polityków, sportowców, wojskowych. Nie bez powodu w herbie Lwowa znalazł się krzyż Virtuti Militari i maksyma semper fidelis – zawsze wierny. W ciągu wieków swojego istnienia Lwów uczciwie zapracował na miano najbardziej polskiego z miast Rzeczypospolitej.
I coś z tego pozostało do dziś. Po 1945 roku poza granicami kraju znalazły się dwa duże ośrodki miejskie: Wilno i Lwów, ale chyba nikt, kto przebywał nad Wilią, nie był zachwycony zachowaniem miejscowych Litwinów. I chociaż znaczny procent z nich zna doskonale język polski, to w rachubę wchodzi z reguły rozmowa wyłącznie po angielsku (litewskiego nie biorę pod uwagę, rosyjskiego również). A choć Polacy i Ukraińcy mają za sobą znacznie trudniejszą historię, to nad Pełtwią język polski jest niemal powszechnie znany. I miasto zachowało bardziej polski charakter, w czym nie przeszkadzają napisy cyrylicą. A stosunek mieszkańców do polskich turystów jest wyjątkowo przyjazny, to otwarci ludzie dumni ze swojego miasta i jego historii.
Panorama Lwowa (fot. Frank Dielitz)
Dla przybysza znad Wisły pierwszy kontakt z Lwowem oznacza totalny szok komunikacyjny. Kompletne zamieszanie, przewalające się po ulicach we wszelkich możliwych kierunkach autobusy, tramwaje, trolejbusy, stada różnego rodzaju busów (marszrutek). Ogromny tłok w godzinach szczytu, pojazdy zatrzymujące się w dowolnych miejscach, ich kierowcy nieprzejmujący się lokalizacją przystanków ani zasadami kodeksu drogowego. I w istocie nie wiadomo, gdzie właściwie (zwłaszcza marszrutki) jadą, zamęt powiększają obyczaje kierowców innych pojazdów, a szczególnie taksówkarzy. Ale to jakoś wszystko funkcjonuje, tworząc w miarę sprawny system komunikacyjny. Ale turysta z Polski powinien, szczególnie początkowo, bardziej zaufać własnym nogom (zwłaszcza w centrum) i dobremu miejscowemu planowi miasta. A jeżeli już zmuszeni zostaniemy do skorzystania z komunikacji zbiorowej (taksówki to inna bajka), to obowiązkowo należy sprawdzić u kierowcy, jaką trasą kursuje pojazd, ponieważ opisy na przystankach nie są wiarygodne. A najlepiej niech pokaże na planie miasta (jeżeli będzie miał oczywiście czas i ochotę).
Spotkanie z Lwowem najlepiej rozpocząć na rynku miejskim – prawdziwym sercu dawnego miasta. Plac o niemal kwadratowym kształcie (142 na 129 metrów) zdominowała ciężka bryła ratusza (1827-1835). Siedziba magistratu wygląda na intruza, może w innym mieście, mniej obfitującym w architektoniczne perełki, nie raziłaby swoim koszarowym wyglądem. I mam wrażenie, że jedyną zaletą ratusza jest widok z jego tarasu widokowego. (65 metrów, 350 stopni, wspinaczka nie jest najłatwiejsza). Piękniejsza panorama Lwowa rozciąga się chyba tylko z kopca Unii Lubelskiej, ale już tutaj można zakochać się w mieście od pierwszego wejrzenia. Zabudowania na wzgórzach, wieże kościołów, kopuły cerkwi, ulice i budynki. Niektórym może brakować rzeki przecinającej zabudowę (Pełtew zamurowano u schyłku XIX stulecia), ale może to nawet zaleta, albowiem ktoś słusznie kiedyś zauważył, że gdyby we Lwowie była jeszcze rzeka, to miasto wyglądałoby zupełnie jak Florencja.
„Rynek