oszustów przyłapanych na gorącym uczynku nie było litości – tłuczenie po głowie masywnymi świecznikami należało do jednego z najniższych wymiarów kary.
Ale jak się tutaj dziwić ziemianom, skoro w obliczu hazardu tracili rozsądek nawet duchowni. Biskup wileński Massalski specjalnie przyjeżdżał do Lwowa na zimowe kontrakty, a przemyskiemu sufraganowi Sierakowskiemu (późniejszemu arcybiskupowi) podczas pewnej podniosłej uroczystości kościelnej wypadła z rękawa talia kart! Lwowskie noce karciane zyskały taką sławę, że z całej Europy ściągali tu wielbiciele hazardu.
Królowie polscy rezydowali również w pałacu Arcybiskupim pod numerem dziewiątym. Mieszkali tam Zygmunt III i Władysław IV, natomiast w listopadzie 1673 roku w jednej z komnat tej kamienicy zmarł Michał Korybut Wiśniowiecki. Syn słynnego Jeremiego Wiśniowieckiego był wyjątkowo nieudolnym władcą (podobno znał pięć języków, ale w żadnym nie miał nic ciekawego do powiedzenia), a poza tym nie dopisywało mu szczęście. Wszyscy pamiętają mu utratę Kamieńca Podolskiego na rzecz Turków, natomiast nikt nie chce pamiętać o wiktorii hetmana Sobieskiego pod Chocimiem. Może dlatego, że słynna bitwa rozegrała się dzień po śmierci pechowego króla…
Pałac Arcybiskupi, który w roku 1832 przestał pełnić funkcję siedziby metropolitów, zawdzięcza swój dzisiejszy wygląd przebudowie z 1634 roku. W późniejszych latach dobudowano jeszcze trzecie piętro, co zmieniło charakter budynku. Obecnie jest najwyższą kamienicą we wschodniej pierzei rynku i ma dwa oddzielne wejścia od strony placu.
W sierpniu 1724 roku w pałacu odbyło się wesele córki hetmana Adama Sieniawskiego. Była to typowa sarmacka biesiada, doskonale ilustrująca przysłowie „za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”. W kulminacyjnym momencie imprezy do budynku przymocowano cztery nowe rynny, przez które zaczęto wylewać wino na ulice. Przechodnie nabierali trunek do naczyń, pili prosto z czapek, ale zdarzali się i tacy, którzy po prostu kładli się pod rynnami. Czegoś podobnego we Lwowie więcej już nie oglądano.
Ciekawa anegdota wiąże się z kamienicą Mieszkowskiego pod numerem trzynastym w południowej pierzei rynku. W II połowie XVIII stulecia budynek należał do braci Signio, którzy organizowali popularne bale i zabawy. Z czasem imprezy miały coraz mniej wspólnego z przyjęciami tanecznymi, zamieniając się w burdy chuligańskie. W języku ówczesnego Lwowa pojawił się nawet eufemizm „dostać signio”, określający cios taboretem w głowę. Na koniec policja zakazała organizowania balów, a właściciele kamienicy odwołali się do Wiednia. Apelacja okazała się skuteczna, nakazano tylko braciom zadbać o porządek podczas imprez.
W kamienicy Gutterierowskiej (Rynek 18), przebudowanej w 1785 roku, do dzisiaj działa apteka, chlubiąca się pochodzeniem od placówki Macieja Ziętkiewicza (Pod złotym jeleniem ), powstałej w 1574 roku. Odległą o kilka numerów barokową kamienicę (pod numerem 21) zbudowano na polecenie Ripa Ubaldiniego, przeciwnika władców Florencji – Medyceuszy. Wygnany z rodzinnego miasta osiadł we Lwowie i dzięki udanym transakcjom skutecznie powiększał swój majątek. W okresie międzywojennym na parterze kamienicy mieściła się cukiernia prowadzona przez Feliksa Michotka – znana z fantastycznych wypieków. Lokal był największym rywalem słynnej cukierni Zaleskiego (na dzisiejszej ulicy Szewczenki 10 – obecnie cukiernia Switocz ), wspominanej z łezką w oku przez niemal wszystkich lwowiaków.
Synem właściciela cukierni był Jerzy Michotek – piosenkarz i aktor, autor wspomnień Tylko we Lwowie. W 1939 roku podzielił los wielu krajanów – zesłany do kopalń Workuty, powrócił dopiero po siedmiu latach. Osiadł we Wrocławiu, tam ukończył studia uniwersyteckie (specjalność – historyk literatury polskiej), następnie zdał eksternistyczny egzamin aktorski i reżyserski. Gdy w latach pięćdziesiątych grał w warszawskim teatrze Syrena, dyrektor Jerzy Jurandot nieustannie upominał go podczas prób: „Bez akcentu, panie Jerzy, bez akcentu”. Pomimo ograniczeń cenzury, trzykrotnie udało mu się posłużyć lwowską gwarą w filmie. Chociaż pierwsza próba została niemal w całości wycięta (Akcja V ), to dwie następne na zawsze zostały w pamięci widzów. Adaśko Horoszewski – przyjaciel Kurasia i Niwińskiego w serialu Polskie drogi Janusza Morgensterna, i Tolek Pocięgło – powracający do kraju o kulach zesłaniec z serialu Jana Łomnickiego Dom. W obu przypadkach były to kreacje ludzi pogodnych, pełnych radości życia, o ciepłym sercu, takich, jakimi wyobrażamy sobie lwowiaków. I taki też pozostał Michotek w naszej pamięci. U schyłku życia występował z recitalami piosenek lwowskich, budząc ogromne wzruszenie rozsianych po Polsce repatriantów znad Pełtwi.
W zachodniej pierzei rynku zwracają uwagę dwie późnorenesansowe kamienice: Szolc-Wolfowiczów (pod numerem 23) i Heppnerowska (28). W pierwszej z nich, z fasadą ozdobioną portretami ówczesnych mieszczan, mieszkał i tworzył poeta Szymon Szymonowic – potomek lwowskich Ormian. Jeden z najwybitniejszych polskich twórców epoki renesansu, pierwszą część życia spędził we Lwowie, zanim przeniósł się na stałe do Zamościa, gdzie został wychowawcą syna Jana Zamoyskiego. Na polecenie kanclerza współorganizował tamtejszą Akademię, poświęcając jej resztę życia. Druga kamienica należała do członka magistratu i lekarza Pawła Heppnera – jednego z długiej listy doskonałych lwowskich lekarzy.
Ostatnią stronę placu otwiera późnobarokowa kamienica Gielazynów, w której w latach 1784-1785 mieszkał książę Józef Poniatowski. Przyszły marszałek Napoleona służył wówczas w armii austriackiej i nikt nie przypuszczał, że w przyszłości zostanie bohaterem narodowym, tym bardziej że od najmłodszych lat przejawiał upodobanie do lekkiego trybu życia, co mogłaby potwierdzić niejedna mieszczka lwowska. Natomiast w kamienicy pod numerem czterdziestym piątym w 1924 roku przyszedł na świat Adam Hanuszkiewicz – wybitny reżyser i aktor. Trzeba przyznać, że Hanuszkiewicz (jak na artystę przystało) urodził się w wyjątkowym miejscu. W budynku funkcjonował słynny lokal założony przez wynalazcę znakomitych wódek – żydowskiego restauratora M.L. Atlassa. Lokal wziął nazwę od nazwiska założyciela (spolszczono na Atlas ), a w latach międzywojennych prowadził go zięć pierwszego właściciela – Edmund Tarlerski. Popularny „Edzio” zasłynął jako specjalista od nalewek, był autorem dwunastu autorskich przepisów, w tym słynnej nemówki. Kredytował nieustannie odwiedzających go artystów, ale musiał mieć wyjątkowy zmysł do interesów, ponieważ lokal wciąż się rozrastał.
Atlas przyciągał artystów i ekscentryków, snobów i literatów, młodą cyganerię i rewolucjonistów, Polaków, Ukraińców, Żydów i Niemców. Całe to towarzystwo zgodnie egzystowało – był to lokal ponadnarodowy i ponadwyznaniowy. Jedynym dozwolonym podziałem było rozgraniczenie biesiadników ze względu na upodobanie do poszczególnych sal restauracji (Biała, Zielona, Szara, Beczkowa i Artystyczna). Rachunki szły tutaj w setki złotych, ale wydawano też potrawy „artystyczne” po sześćdziesiąt groszy – małe piwo i bigos.
A Boy mógł po latach wspominać z sentymentem czasy, gdy nad Pełtwią leczył złamane przez Jadwigę Mrozowską serce:
„[…] nigdzie się tak cudownie nie pije jak […] we Lwowie. Przebyłem tam takie trzy tygodnie w ciężkim momencie mojego życia. Piło się co dzień, piło się na umór, szampanskoje z koniakiem i z Kornelem [Makuszyńskim – S.K. ], szklankami, kuflami i cukiernicami. Muzyka grała do świtu, nadradca namiestnictwa, kochany Antek Zoll, za pięć koron śpiewał mi do ucha […], a w głowie tylko jedna myśl: czemuż to nie może trwać wiecznie?” [3].
W okresie międzywojennym Lwów często odwiedzały nasze elity artystyczne, ale wyjazd nad Pełtew uznawano raczej za relaks, a nie czas na robienie interesów. Lwowscy wydawcy uchodzili za wyjątkowo gościnnych, ale artyści musieli z czegoś żyć i woleli publikować w stolicy. I nawet pochodzący z tych terenów Kazimierz Wierzyński nie związał się z Alfredem Altenbergiem:
Tadeusz Boy-Żeleński
„Pociąg przychodził rano – opowiadał Wierzyński – i już od wczesnej godziny wpadało się w nurt lwowskiej zabawy. Nie było czasu na żadne odwiedziny, na żadne spotkania, nawet na znalezienie