godzina spada z wysokości dźwiękami krągłymi i dzwoniącymi jak miedziane kule” [1].
Na lwowskim rynku
Z powstaniem Lwowa nie wiążą się żadne legendy. Nie było syrenki pluskającej się w wodzie, po Pełtwi nie pływał kosz z bliźniętami, nie znaleziono żadnego gniazda na drzewie. Po prostu książę halicki Daniel w połowie XIII stulecia założył gród, który nazwał na cześć swojego syna (Lwa). Lokalizacja okazała się doskonała i niebawem Lwów stał się najważniejszym grodem księstwa. Wygaśnięcie panującej dynastii (1340 rok) wywołało dwudziestoletni okres wojen pomiędzy Polską, Litwą i Tatarami. Ostatecznie Lwów przyłączono do państwa Kazimierza Wielkiego, a w 1356 roku przeprowadzono jego lokację na prawie magdeburskim. Efekty decyzji króla możemy oglądać do dnia dzisiejszego. Chociaż centrum życia miasta przeniosło się na pobliski prospekt Swobody, to rynek pozostał najważniejszym miejscem na historycznej mapie Lwowa.
Przez stulecia był też miejscem, gdzie odbywały się sądy, koncentrowało się lwowskie życie handlowe i towarzyskie, a czasami rozgrywały się wydarzenia rangi ogólnopaństwowej. W 1387 roku hospodar Mołdawii, Piotr, uznał się za lennika władców Polski i na lwowskim rynku złożył hołd Jadwidze i Jagielle. Książąt mołdawskich spotykały jednak we Lwowie również znacznie gorsze przygody niż hołdy lenne. Na miejscowym rynku ścięto Stefana VII Tomşę, Iwana Pidkowę i Jana V Sasa. Władza nad Mołdawią, obiektem rywalizacji pomiędzy Polską, Węgrami i Turcją, była niebezpiecznym profitem.
Chociaż na rynku tracono z reguły najwyżej urodzonych skazańców, to czasami – ze względu na specyfikę występku – odbywały się tam również inne egzekucje. W 1774 roku miastem wstrząsnęła makabryczna historia kryminalna. Honorata Makowska z Nowej Soli współżyła seksualnie z własnym ojcem, czego skutkiem była ciąża dziewczyny. Pod wpływem ojca zabiła ona swoje nowo narodzone dziecko, po czym wyszła za mąż za Pawła Djakowskiego. Małżeństwo nie należało do udanych, a ojciec-kochanek namawiał córkę do otrucia męża. Kiedy dwie próby nie powiodły się, występna para udusiła szlachcica.
Oboje stanęli przed sądem lwowskim, a wyrok mógł być tylko jeden – śmierć w okrutnych mękach. Honoracie Djakowskiej (miała wówczas 21 lat) publicznie odrąbano ręce, następnie głowę, a jej poćwiartowane ciało zawisło na słupach ku przestrodze. Większy problem był z uśmierceniem jej ojca. Lwowscy ławnicy skazali Piotra Makowskiego na darcie pasów, czyli obdzieranie ze skóry, a także łamanie kości za pomocą pały! I wówczas zaczęły się problemy. Miejski kat bez problemów zdarł z ciała szlachcica trzy zasądzone pasy, natomiast wykazał się wyjątkową nieudolnością przy łamaniu kości. Tłukąc pałą, połamał zbrodniarzowi ręce i nogi, powybijał zęby, ale nie potrafił go uśmiercić. Wrzaski skazańca rozlegały się po całym rynku, widzowie uciekali w popłochu, a i sam oprawca zemdlał w końcu z wrażenia.
Kaźń Makowskiego znalazła swój epilog przed sądem miejskim. Kat usprawiedliwiał się, że nigdy wcześniej nie wykonywał podobnej egzekucji, a tylko widział ją raz w życiu, gdy był jeszcze dzieckiem (!). Prosił magistrat o wyrozumiałość, wyjaśniając, że przez lata sumiennie wykonywał swoje rzemiosło, a ma przecież na utrzymaniu rodzinę. Ostatecznie został uniewinniony, a miasto uchwaliło fundusze na etat dla drugiego kata. Nowy oprawca miał zapewnić mieszkańcom profesjonalne egzekucje, a przy okazji nauczać młodych adeptów zawodu. I rzeczywiście – do Lwowa przybył niejaki Wacław Medulin, którego skusiło wyjątkowo wysokie uposażenie. Podobno szybko zaskarbił sobie sympatię mieszkańców miasta, wielokrotnie potwierdzając swój nieprzeciętny talent i kwalifikacje…
Rynek we Lwowie
Dzisiejszy rynek przecina linia tramwajowa, a nad głowami plątanina kabli – cecha charakterystyczna tego miasta i Ukrainy. Pod stopami stary lwowski bruk, ale lepiej uważać na nogi. Dziury w chodnikach (o jezdni nie wspominając) to normalny krajobraz u naszych sąsiadów. I nikt specjalnie się tym nie przejmuje, wychodząc z założenia, że każdy powinien patrzeć, gdzie idzie, a jak złamie nogę w niezabezpieczonej studzience kanalizacyjnej, to wyłącznie z powodu własnej nieuwagi. Na Ukrainie zresztą niemal wszystko „jest prawie zrobione” lub „prawie gotowe”. A chociaż podobno to nasz kraj kojarzy się Niemcom z fatalnym bałaganem, to dla Ukraińców możemy być wzorem porządku i sumienności. Przybysza znad Wisły wszystko oszałamia: metody załatwiania spraw w urzędach (szczególnie stosunek urzędników do petentów), informacja turystyczna, wspomniane dziury w chodnikach czy też zachowanie w sklepach. Prawie wszyscy usiłują załatwić coś poza kolejnością, agresywnie wpychając się do kolejki (nawet jeżeli przed kasą stoją dwie osoby). A do tego ogromne zdziwienie, gdy ktoś protestuje… Teoretycznie polscy turyści w średnim wieku powinni dobrze pamiętać czasy PRL i być uodpornieni na podobne zachowania, ale dwadzieścia lat od upadku komunizmu zrobiło swoje. I dlatego przed wyjazdem na Ukrainę warto pooglądać filmy Stanisława Barei – to dobry wstęp do podróży po tym kraju!!!
W rogach lwowskiego rynku zlokalizowano cztery przepiękne studnie – fontanny z rzeźbami: Neptuna, Amfitryty, Adonisa i Diany, a całość otaczają czterdzieści cztery kamienice, z których niemal każda ma swoją historię.
„Tłum stareńkich mieszczańskich domów – kontynuował Szolginia – otacza ratusz ze wszystkich czterech stron. Jedne rozsiadły się poważnie i statecznie w poczuciu własnej godności i znaczenia, inne rozpychają się zuchwale, dufne w swą zasobną okazałość, a jeszcze inne przycupnęły skromnie wśród możniejszych sąsiadów, jakby onieśmielone swym chudopacholstwem. Wszystkim im przewodzą domy w Rynku najgodniejsze – wyniosłe, szlachetne, bogate swymi cudnie rzeźbionymi portalami, wykwintną rustyką ścian i strojnymi grzebieniami attyk kamienice Królewska i Czarna.
Rozbłyskujące w miękkim mroku setki złotych od światła okien wyglądają jak opadły na Rynek rój gwiazd, których zabrakło dziś na zasnutym chmurami niebie. Partery rynkowych kamienic to jedna ciągła, czterokrotnie załamana, barwna świetlista smuga. Rzęsiste złoto, czerwień i błękit biją od sklepowych wystaw, przez które triumfalnie kroczy święty Mikołaj” [2].
W 1593 roku pod numerem drugim we wschodniej pierzei rynku powstała kamienica Bandinellich – piękna renesansowa budowla, utrzymana w stylu lwowskiego manieryzmu. Jej najsłynniejszy właściciel, Roberto Bandinelli, otrzymał królewski przywilej organizacji poczty pomiędzy Italią a Polską. Usługi kurierskie były wówczas (podobnie jak i dzisiaj) intratną profesją, toteż kupiec błyskawicznie powiększał swój majątek. Dowodem jego powodzenia stała się zbudowana przy lwowskim rynku kamienica, przypominająca swoją kompozycją i wystrojem pałace rodów Pandolfini we Florencji oraz Farnese w Rzymie. Portal głównej fasady z kolumnami rzeźbionymi w tzw. rybią łuskę i ozdobiony delfinami, bogato dekorowana fasada boczna z diamentową rustyką narożników. Nie zapomniano nawet o piwnicach ze wspaniałymi gotyckimi sklepieniami.
Roberto Bandinelli był wnukiem znanego rzeźbiarza Bartolomeo Bandinellego – autora kompozycji rzeźbiarskiej Herkules i Kakus na placu Signorii we Florencji. Zgodnie z dekretem króla polskiego Zygmunta III, ów przybysz z Italii został w roku 1629 przyjęty w poczet dworzan królewskich, otrzymując przywilej organizowania poczty monarszej między Polską i Włochami. Jednocześnie wojewoda ruski, książę Stanisław Lubomirski, a także hetman polny koronny, Stanisław Koniecpolski, wydali uniwersały, w których brali pocztę pod swą opiekę i protekcję.
W porozumieniu z magistratem lwowskim Bandinelli ułożył plan założenia poczty – tak zwany Ordinatio Postale. Dokument ten wpisany został do ksiąg miejskich 12 maja 1629 roku, a jego oryginał przechowywany jest w Centralnym Archiwum Historycznym we Lwowie.
Korespondencję ze Lwowa odsyłano raz w tygodniu – w sobotę. Pocztę obsługiwało siedemnastu kurierów, z których dwaj specjalizowali się wyłącznie w obsłudze klientów wyznania mojżeszowego. Kurierzy mieli