zamek Żółkiewskich. Rezydencję wzniósł hetman Stanisław, przebudowali ją w 1740 roku kolejni właściciele (Radziwiłłowie). Po utracie niepodległości Austriacy zajęli gmach na potrzeby urzędów, rozebrali również wieżę i kaplicę. Po 1945 roku Rosjanie przekształcili pałac w koszary, potem ulokowano tam szkołę podstawową, obecnie są plany utworzenia muzeum. Budowla z zewnątrz prezentuje się okazale, natomiast wejście na dziedziniec jest trudnym przeżyciem. Trwa remont (wyjątkowo opieszały), a otoczenie jest mocno zdewastowane, strasząc ruinami zabudowań. Po eleganckiej elewacji od strony rynku można było oczekiwać więcej…
Odrestaurowano natomiast część obwarowań miejskich (brama Zwierzyniecka), odbudowano również bramę Krakowską pomiędzy ratuszem i kolegiatą. Zachwycają odnowione siedemnastowieczne kamieniczki i elegancki neobarokowy gmach ratusza – przestronny rynek Żółkwi jest uroczym miejscem, na który warto poświęcić nieco czasu. Atmosfera przypomina lata II Rzeczypospolitej, a może nawet czasy monarchii Habsburgów.
Ratusz w Żółkwi (fot. Zbigniew Czerwiński)
Nic tylko usiąść przy stoliku w restauracji i chłonąć klimat tego niepowtarzalnego miasteczka. A smaczny obiad w umiarkowanej cenie będzie dodatkową atrakcją, szczególnie jeżeli dodamy do niego kufel (lub dwa) doskonałego piwa z browaru lwowskiego, który godnie kultywuje przedwojenne tradycje. Szczególnie warto polecić Złotego Lwa, nawet jeżeli zamówimy piwo Halickie z Redechowa, to również dokonamy właściwego wyboru.
Polaka na Ukrainie zaskakuje dostępność piwa. Złocisty napój kupić można praktycznie wszędzie: w małych sklepikach, od konduktorów w pociągach, z lodówek na ulicach. Miejscowi spokojnie spacerują z butelkami piwa w ręku, popijając je w miejscach publicznych. Ale to też ma się zmienić – niedawno wprowadzono zakaz spożywania piwa w takim terenie. Ale czy będzie przestrzegany, to dopiero się okaże.
Rynek w Żółkwi (fot. Zbigniew Czerwiński)
Najważniejszymi markami ukraińskimi są: Obołoń, Czernichowskie, Lwowskie, Sławutycz i Rohań. Warto jednak zwrócić uwagę na produkty dwóch niewielkich browarów Mikulinieckiego koło Tarnopola i kijowskiego Na Podoli. Warto poszukać tych produktów, szczególnie fantastycznego piwa miodowego pierwszego z producentów. Z gatunków bardziej tradycyjnych na uznanie zasługuje Magnat z browaru Obołoń, to jedno z lepszych jasnych piw, jakie w życiu piłem. I dorównujące w zupełności chorwackiemu Karlovacko czy słowackiemu Smadnemu Mnichowi. Doskonały smak ma Czernichowskie Białe, smakoszy zadowoli zapewne Stare Misto z Lwowa i wspominany już Złoty Lew.
Atrakcje turystyczne Żółkwi nie ograniczają się do rynku miejskiego. Przy ulicy Lwowskiej zachowały się otoczone murem zabudowania klasztoru i kościoła Dominikanów. Budowlę ufundowała wnuczka Stanisława Żółkiewskiego, a matka Jana III – Zofia Daniłowiczówna. Klasztor powstał na cześć jej starszego syna Marka, zamordowanego przez Kozaków po klęsce pod Batohem (1652 rok). Wewnątrz kościoła zachowały się nagrobki matki i syna, ale sama świątynia została przekazana cerkwi greckokatolickiej. Cudowny obraz Matki Boskiej, eksponowany tu do 1945 roku, został przewieziony do kościoła dominikańskiego na warszawskiej Starówce.
Zofia Daniłowiczówna zdecydowanie wyróżniała starszego syna i śmierć Marka była dla niej ogromnym ciosem. Młodszy potomek, przyszły król, nie był specjalnie związany z rodzicielką, być może do sporów dochodziło z powodu rozrywkowego trybu życia Jana. Tadeusz Boy-Żeleński w biografii Marysieńki Sobieskiej napisał ironicznie, że Zofia była typem matki – Spartanki szepczącej: „zgiń synku, zgiń, dla dobra ojczyzny”. A Jan Sobieski, chociaż był patriotą, nie zamierzał umierać dla ojczyzny – zbyt lubił zabawę, dobre jedzenie, alkohol i kobiety. Podobno jeszcze będąc starostą jaworowskim, utrzymywał w mieście jakąś łaźnię z Czerkieskami i Wołoszkami, które ściągał z południowych Kresów. Marysieńka wypominała mu to wielokrotnie w listach, nie kryjąc złośliwej satysfakcji, gdy jakiś najazd tatarski zagarnął w jasyr „obsługę lokalu”.
Femme fatale Rzeczypospolitej
(Brody, Podhorce)
Większość historycznych miasteczek na ziemi lwowskiej powstała z inicjatywy polskich magnatów. Budowano rezydencje, lokowano miasta, sprowadzano rzemieślników i kupców. Łańcuch zabytkowych miejscowości otaczających Lwów zyskał miano Złotej Podkowy, to fascynująca przygoda z przeszłością naszego kraju. Tutaj niemal każde miasteczko związane było z wybitnymi postaciami z dziejów Polski.
Założycielem Brodów był Stanisław Żółkiewski (ojciec bohatera spod Kłuszyna i Cecory), który w 1580 roku rozpoczął budowę zamku i miasta. Pół wieku później miasto zakupił Stanisław Koniecpolski, planując uruchomienie w tym miejscu produkcji złotogłowiu (tkanin przetykanych srebrną i złotą nitką). Hetman sprowadził z Flandrii odpowiednich specjalistów, ale przedsięwzięcie okazało się nieopłacalne. Zbyt drogi był import surowego jedwabiu, natomiast próba hodowli jedwabników na miejscu nie powiodła się. Do Brodów napływała jednak ludność pochodzenia żydowskiego specjalizująca się w tkactwie, dzięki czemu miejscowość stała się centrum handlowo-rzemieślniczym. Na całą Rzeczpospolitą zasłynęła tutejsza wytwórnia kobierców i pasów, a dobra koniunktura trwała wyjątkowo długo. Najlepszy okres miasto przeżywało w latach zaborów – władze z Wiednia ogłosiły okolicę strefą wolnego handlu, co stymulowało rozwój gospodarczy. W 1826 roku w Brodach było osiem synagog (w tym sześć murowanych), a Izraelici stanowili 70% mieszkańców.
Synagoga w Brodach
Przy ulicy Honczarskiej zachowały się ruiny Wielkiej Synagogi, jednej z dwóch pozostałości po żydowskiej przeszłości miasta. Ceglana budowla na planie kwadratu (w 1935 roku uznana za zabytek kultury) ma wysoką, dwukondygnacyjną attykę, po wschodniej stronie można odnaleźć kartusz z hebrajską datą budowy bożnicy (5503 według kalendarza żydowskiego, czyli 1742 rok). Niestety, wejście do środka grozi śmiercią lub kalectwem i jeżeli szybko nie znajdą się fundusze na remont, to ten wspaniały zabytek ulegnie całkowitemu zniszczeniu.
Wieża zegarowa w Brodach
Trzy kilometry od centrum, w pobliżu nieźle zachowanego kirkutu, znajdują się pozostałości twierdzy zbudowanej w latach 1630-1635 przez Stanisława Koniecpolskiego. Pogromca Tatarów, Szwedów i Moskali wzniósł nowoczesną fortecę wzorowaną na rozwiązaniach holenderskich. Na obszarze 8000 m2 powstał system kazamat na planie pięcioboku, praktycznie odpornych na ogień ówczesnej artylerii. Budowla oparła się wojskom Chmielnickiego, skrzętnie omijali ją również Tatarzy. W XVIII stuleciu forteca utraciła walory obronne i jej ówczesny właściciel (Stanisław Potocki) wzniósł na jej dziedzińcu rokokowy pałac. W czasach II Rzeczypospolitej w twierdzy mieściła się siedziba 22 Pułku Ułanów Podkarpackich, natomiast po II wojnie światowej w pałacu ulokowano sztab miejscowej jednostki wojskowej. Obecnie gmach został przekształcony w blok mieszkalny i wygląda jak zdewastowana rudera ze slumsów. Ale podróżując po Kresach należy uodpornić się na podobne widoki – lata sowieckiej władzy zmasakrowały relikty naszej przeszłości. A nawet wówczas, gdy nie niszczono polskich pamiątek rozmyślnie, to komunistyczna mentalność i marnotrawstwo doprowadziły do często nieodwracalnych zaniedbań. Pałac Potockiego jest jednym z tego przykładów. Niewiele zachowało się również z dawnej twierdzy – większość fortyfikacji rozebrano na początku XIX stulecia, a do naszych czasów przetrwała tylko pięcioboczna cytadela. Ale nawet ten bastion wart jest zainteresowania, na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej nie zachowały się bowiem podobne umocnienia forteczne.
Pałac