nerwy.
– Nie. Zresztą, tyle lat minęło. Nie wracajmy do tego.
Paulina nagle zmarszczyła brwi i spojrzała mu w oczy. Miała dość tej rozmowy.
– Zawsze traktowałeś mnie jak idiotkę. Widzę, że to się nie zmieniło. Nie zapominaj, że pracuję w psiarni. Rozumiesz, co to znaczy?
Wytrzymał jej spojrzenie, ale nic nie odpowiedział.
– Wtedy tylko dwa dni zajęło mi ustalenie adresu laski, z którą mnie zdradzałeś. Myślisz, że nic o tobie nie wiem? Zdziwisz się. Wiem, że jesteś zadłużony po uszy, ścigają cię komornicy, nie płacisz alimentów, masz trzy sprawy sądowe za długi, a teraz doszedł ci problem z prokuratorem za zdefraudowane pieniądze w jakiejś spółce. Kurwa, Cezary, ja nie jestem głupia!
– Nigdy tak nie twierdziłem. – Z trudem przywołał słaby uśmiech na pobladłą twarz.
– Wydaje ci się, że pomogę ci z tą sprawą w prokuraturze? Mylisz się. Gówno mnie to obchodzi. Twoje życie, twój problem.
Spojrzał przelotnie na wejście do budynku.
– Może chociaż zaprosisz mnie na kawę? – zapytał. – Naprawdę jestem innym człowiekiem.
– Pierdol się!
Pstryknęła w niego niedopałkiem papierosa. Nie zdążył się uchylić i papieros odbił się od rękawa jego jasnej koszuli.
Paulina już tego nie widziała. Poszła energicznym krokiem w kierunku drzwi, otworzyła je i zniknęła mu z oczu.
Rozdział 15
Poniedziałek, 14 września
Po dziesięciu dniach doszedł do wniosku, że nienawidzi urlopu.
Na początku nawet się cieszył, że szef wysyła go na przymusowe wolne. Ostatnia sprawa naprawdę go wyczerpała. Drobne rany i stłuczenia goiły się wolno, ale i tak szybciej niż te psychiczne. Zdawał sobie sprawę, że do niczego się nie nadaje, dlatego nie protestował, kiedy szef wezwał go do swojego gabinetu, podał mu kartkę i kazał pisać wniosek o urlop.
Bez słowa napisał, co było trzeba, i wyszedł bez pożegnania. Szef coś jeszcze do niego mówił, Zakrzewski był jednak tak zmęczony, że nie zareagował. Kiedy pakował torbę, aspirant Szawczak patrzył na niego pytającym wzrokiem. W pierwszej chwili Marcin zamierzał go zignorować. Przypomniał sobie jednak, że mieli tworzyć zespół.
– Wysłali mnie na urlop – powiedział i wyszedł.
Lato tego roku było koszmarne. Nawet najwięksi zwolennicy słońca zaczęli już narzekać na upał, z utęsknieniem wypatrywali deszczowych chmur i z nadzieją oglądali prognozę pogody. Niestety, był początek września, ale nie zanosiło się na spadek temperatury.
W pierwszy wolny dzień próbował się upić. W tym upale nie miał ochoty na mocne alkohole, pił więc zimne piwo, co spowodowało potężne łupanie w głowie i lekki ból gardła następnego poranka.
Później postanowił wyjechać za miasto, ale nie miał pomysłu dokąd. Skończyło się na tym, że wsiadł na motor i pojechał odwiedzić rodziców. Wiosną zmarli jego dziadkowie mieszkający w Szczepanowie koło Środy Śląskiej. Został po nich pusty dom. Rodzice długo się wahali, ale w końcu wynieśli się z Wrocławia, żeby zamieszkać na wsi. Zabrali psa – Tinę, którą Zakrzewski uratował przed schroniskiem. Ojciec stwierdził, że Tinie lepiej będzie, gdy pobiega po podwórzu, i to była prawda. Mieszkając z Marcinem, pies całymi dniami siedział sam w domu.
Zakrzewski wytrzymał u rodziców trzy dni. Chodził z Tiną na długie spacery, pomagał trochę w remoncie, ale dziwny niepokój kazał mu uciekać ze Szczepanowa. Zbyt blisko stał dom, w którym przez prawie trzydzieści lat mordowano dzieci, za blisko był przykościelny sad. Martwy sad.
Marcin oznajmił, że wraca do Wrocławia, rodzice zrozumieli.
Kolejne dni spędził na słuchaniu muzyki i oglądaniu filmów kryminalnych ze swojej przepastnej kolekcji. Szybko zaczęły go irytować.
Potem słuchał już tylko muzyki i nudził się coraz bardziej. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że kiedyś skończy jak Lynyrd. Bez domu i bez przyjaciół. Bo właściwie czy miał jakichś przyjaciół? Może kiedyś. Teraz nie był tego taki pewien. Kiedy angażował się w śledztwo, nie potrafił myśleć o niczym innym. Do nikogo nie dzwonił i z nikim się nie spotykał. W końcu ludzie też przestawali do niego dzwonić i się z nim umawiać.
Przez ten cały czas nie zadzwonił do niego nikt z pracy. Jakby nie istniał.
Z kobietami też mu nie wychodziło, żadnej nie potrafił przy sobie utrzymać. Trudny charakter? Możliwe. Brak zaufania? Na pewno. I jeszcze jedno – zawsze trafiał na niewłaściwe kobiety.
Always the summers are slipping away, find me a way for making it stay – śpiewał akurat Steven Wilson z Porcupine Tree w utworze Trains. Komisarz Marcin Zakrzewski, funkcjonariusz wydziału kryminalnego komendy wojewódzkiej policji, siedział w fotelu, w samych bokserkach, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi. Było kilka minut po siedemnastej.
Wyłączył odtwarzacz CD, włożył koszulkę i poszedł otworzyć. Uchylił drzwi, nie patrząc w wizjer, i spojrzał wprost w brązowe oczy Pauliny Czerny.
– Cześć! – odezwała się z kpiącym uśmiechem na wargach.
– Cześć – odpowiedział machinalnie.
Miała na sobie białą bluzkę bez rękawów, płócienne luźne spodnie i sandały. Niesforny kosmyk włosów, który zwykle opadał jej na oczy, teraz był przyklejony do spoconego czoła.
– Będziemy tak stać, czy wpuścisz mnie do środka?
– J-jasne. Wchodź.
W przedpokoju zrzuciła sandały, weszła do kuchni, usiadła na krześle przy oknie, gdzie w dawnych czasach lubiła siadać, i otaksowała go rozbawionym spojrzeniem.
– Seksownie wyglądasz.
Nie skomentował. Nalał jej wody gazowanej, wcisnął do szklanki trochę soku z cytryny i wrzucił kilka kostek lodu. Tak jak lubiła. Od razu upiła kilka łyków.
– Ale upał, na mieście nie można wytrzymać.
– Może chcesz zimnego piwa? – zaproponował.
– Przyjechałam autem, musiałabym u ciebie zostać.
– To zostań.
Popatrzyli sobie w oczy i Paulina pierwsza uciekła wzrokiem.
– Jak tam na urlopie? – zapytała.
– Do dupy. – Wzruszył ramionami.
– Mogłeś gdzieś pojechać.
– Próbowałem.
– Ale jesteś rozmowny.
– Przez dwa tygodnie nikt nawet do mnie nie zadzwonił. Wiesz coś o tym?
Znowu umoczyła wargi w szklance z zimną wodą. Po jej twarzy przemknął uśmiech.
– Był oficjalny zakaz.
Milczał, czekając na ciąg dalszy. Chyba ją to wkurzyło.
– Nie oskarżaj wszystkich wokoło. Szef podjął decyzję o wyrzuceniu cię na urlop dla twojego zdrowia psychicznego. Ty nie potrafisz wyjść z pracy, zatrzasnąć za sobą drzwi i zrobić miejsca dla życia prywatnego. Prowadzisz śledztwo dwadzieścia cztery godziny na dobę, zarywasz noce, chodzisz jak zombie i stajesz się upierdliwy. Nikt nie jest w stanie dłużej z tobą współpracować. Urlop to terapia szokowa.
– J-jasne. Podejrzewałem coś takiego. – Pokiwał głową.
– Musimy pogadać – odezwała