Mieczysław Gorzka

Totentanz


Скачать книгу

poczuł nagłe podniecenie. Bał się, kiedy tu szedł. Był kapusiem i sprzedawał informacje grupom handlującym narkotykami, gangsterom, policji. Wszystko jedno komu – ważny był zysk.

      Gospodarz patrzył na niego tym swoim zimnym i pustym spojrzeniem. Jordan pomyślał, że kto raz zobaczy taką twarz, nie zapomni jej do końca życia.

      – Tak, jak najbardziej. – Starał się mówić poważnie i pewnie.

      Gospodarz wstał.

      – W takim razie chodź – powiedział. – Coś ci pokażę.

      Jordan ruszył za nim do dużej łazienki. Tu też nie było zbędnych sprzętów – tylko wanna, kabina prysznicowa, lustro i półka, a na niej pasta do zębów i szczoteczka. Żadnego mydła, żadnego ręcznika. Jordan zatrzymał się zbity z tropu.

      – Tam. – Gospodarz pchnął go w kierunku otwartej kabiny prysznicowej, a potem wyciągnął zza pleców pistolet z tłumikiem. Puste pomieszczenie zwielokrotniło odgłos wystrzału. Kula przebiła czaszkę, bezwładne ciało runęło do kabiny. W ostatniej chwili gospodarz podtrzymał je tak sprawnie, że dziura w skroni, z której obficie płynęła krew, znalazła się nad kratką ściekową. Mężczyzna włączył prysznic i spłukał krew oraz fragmenty mózgu ze ścian kabiny.

      Stojący w drzwiach Mykoła pokręcił z uznaniem głową.

      – Szybko, sprawnie i czysto. Mógłbyś rabotatʹ w KGB, Satyr – powiedział.

      Gospodarz spojrzał na niego uważnie.

      – Co to jest KGB? – zapytał.

      – Jak to? Nie wiesz?! Przecież Putin rabotał kiedyś w KGB. – Ukrainiec z niedowierzaniem pokręcił głową.

      – A kto to jest Putin?

      Mykoła zaśmiał się, lecz zaraz zamilkł. To raczej nie był żart.

      – Naprawdę nie wiesz?

      – Lubię swoją pracę, Mykoła. Świat mnie nie interesuje.

      – Oczenʹ dziwny z ciebie czełowiek, Satyr.

      Poszli w kierunku drugiego wyjścia z budynku i znaleźli się na niewielkim trawniku na tyłach. Rosnące wzdłuż ogrodzenia ponaddwumetrowe tuje skutecznie odgradzały posesję od sąsiednich domów. Naprzeciw stał drewniany budynek gospodarczy z zasłoniętymi oknami. Weszli do środka. Gospodarz zapalił żółte światło, wziął jeden ze szpadli stojących obok drzwi i rzucił Ukraińcowi.

      – Tu kopiemy. – Wskazał miejsce po prawej stronie.

      – Poczemu zdiesʹ?

      Po raz pierwszy na twarzy gospodarza pojawił się grymas, który mógł trochę przypominać uśmiech.

      – Inne miejsca są już zajęte, Mykoła – odpowiedział.

      Mykoła omiótł spojrzeniem duże pomieszczenie i mimowolnie się wzdrygnął.

      – Dziwny z ciebie czełowiek, Satyr – powtórzył i chwycił szpadel.

      Kopali w milczeniu, na zmianę. Ziemia nie była twarda, więc szło im sprawnie. Gospodarz pracował w ciszy, Mykoła sapał, klął w swoim ojczystym języku i pocił się obficie. Oparł się na wbitym w ziemię szpadlu i zapalił papierosa.

      – Poczemu tak głęboko? – zapytał.

      – Żeby się nie odkopali. – Ta odpowiedź też nie brzmiała jak żart.

      Ukrainiec ze złością rzucił niedopalonego papierosa i z jękiem wrócił do pracy. Długo nie wytrzymał w milczeniu.

      – Poczemu Satyr? – odezwał się. – Czto eto Satyr?

      Tym razem gospodarz oparł się o trzonek szpadla.

      – Satyr to w mitologii greckiej członek orszaku boga Dionizosa. Demon leśny, bóstwo płodności, istota nieprzyjazna ludziom – odparł. – Górną część ciała miał ludzką, na głowie szpiczaste uszy. Dolna część ciała była zwierzęca: krzywe, obrośnięte futrem nogi, kozi ogon i wielki penis.

      – I ty jesteś do niego podobny? – zakpił Mykoła.

      – W pewnym sensie. Wystarczy już.

      Mykoła chwycił gospodarza za ramię.

      – Co będziesz teraz robił, Satyr?

      Satyr nagle znieruchomiał, jakby dotyk Mykoły sprawił mu ból. Spojrzał na Ukraińca w taki sposób, że ten zabrał rękę i cofnął się o krok. Wyraźnie zmarkotniał.

      – O co ci chodzi? – zapytał Satyr głosem wyzutym z wszelkich uczuć.

      – Ty bolszoj specialist – odpowiedział Mykoła. – Jak się będę z tobą kontaktować? Mój komandir na pewno będzie miał dla ciebie rabotu. W tej branży zawsze trafiają się oszuści, jak ten Tinky Winky.

      Gospodarz pokręcił głową.

      – To było moje ostatnie zlecenie.

      – Mało ci zapłaciliśmy?

      – Zapłaciliście bardzo dobrze, ale to już koniec.

      – Choroszo.

      Dół miał już ponad metr głębokości. Wrócili do łazienki, gdzie leżały zwłoki. Krew przestała płynąć, ciało było jeszcze wiotkie. Na głowę i barki Jordana wciągnęli czarny worek na śmieci. Satyr okleił go taśmą samoprzylepną, żeby krew nie wypływała na zewnątrz. Razem przenieśli ciało do budynku gospodarczego, stanęli bokiem do wykopu, rozhuśtali i wrzucili do środka.

      – No, to do roboty – sapnął Ukrainiec, odwrócił się i sięgnął po szpadel wbity we wzgórek ziemi.

      Zaczął zasypywać ciało w dole. Gospodarz nie ruszył się z miejsca, więc Mykoła wyprostował się, odwrócił i spojrzał w lufę pistoletu. Nie zdążył się przestraszyć. Powiedział tylko zdziwiony:

      – No co ty?… – Ale nie dokończył.

      – Muszę posprzątać.

      Satyr schował pistolet za pasek od spodni, podszedł do leżącego na wznak martwego Mykoły i trącił go butem. To wystarczyło, żeby zwłoki zsunęły się z pryzmy ziemi wprost do dołu, na leżącego tam już Jordana.

      Pół godziny później ciała były zasypane. Satyr ubił ziemię szpadlem, potem pochodził po niej, a resztę rozrzucił równo po całej powierzchni pomieszczenia.

      Nie musiał się spieszyć. Był w tym domu ostatni raz. Przez minione dni usuwał ślady swojego pobytu. Znał się na tym i wiedział, że nie zostało ich wiele. Nawet gdyby trafiła tu policja i coś znalazła, mogła co najwyżej powiązać je z kilkoma zabójstwami na terenie kraju, ale nie z nim konkretnie. Był bardzo ostrożny. Nie figurował w żadnych policyjnych kartotekach.

      Rozejrzał się i po raz pierwszy tego wieczoru na jego twarzy pojawił się prawdziwy uśmiech. Nie skłamał, kiedy powiedział Mykole, że nie ma już wiele miejsc, w których można kopać. W ogrodzie było jeszcze kilka anonimowych grobów. Wszystkie ofiary doskonale pamiętał.

      Zaczął krążyć po pomieszczeniu. Co dwa kroki jego buty zapadały się trochę głębiej w miękką ziemię. Deptał zakopane zwłoki i czuł rozkoszne dreszcze rozchodzące się po ciele. Wreszcie zatrzymał się na środku przy filarze podtrzymującym dach. Oddychał wolno, w podbrzuszu czuł mrowienie, mięśnie pod skórą napięły się, aż koszula zatrzeszczała w szwach. Gdyby był wilkiem, zawyłby, ogłaszając światu, że tu jest jego królestwo. Ale on był czymś więcej niż tylko drapieżnikiem.

      Drapieżniki w naturze nie zabijają dla przyjemności, tylko dla zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych. On był ludzkim drapieżnikiem. Najgroźniejszą bestią, jaka kiedykolwiek chodziła po ziemi. Superdrapieżnikiem.

      Był