jej kolega ze studiów podyplomowych, był jedynym kandydatem na kawalarza. Od wielu miesięcy Angelika niemalże nie utrzymywała kontaktów z ludźmi. Po bolesnym rozwodzie na początku ciąży osunęła się w świat przyszłego macierzyństwa, a potem Antoś stał się jej jedynym towarzyszem.
Najbliższym.
– Zapewniam cię, że to nie żart.
Rylska obróciła się, próbując zasłonić swoim ciałem wózek. Stanęła na palcach i się pochyliła.
– Zaraz się rozłączę… – wycedziła, starając się panować nad drżeniem głosu. – Nie bawi mnie to…
Przytrzymała telefon ramieniem i oparła się o brzeg wózka. Drugą dłoń wyciągnęła w stronę Antosia.
Zamarła w pół ruchu. Powstrzymał ją wściekły ryk.
– Nie! Nie próbuj tam wkładać ręki! Jeszcze raz spróbujesz mnie oszukać, a skończymy zabawę. Z mózgiem tego uroczego chłopaczka rozchlapanym na twoim płaszczu! Z fragmentami jego tkanki na twojej gębie!
Rylska wyprostowała się i nabrała powietrza. Nagle wyobraziła sobie to, o czym mówił jej rozmówca, i zrobiło się jej duszno.
– Słyszałaś mnie jasno i wyraźnie?
– T-ttak… – wyszeptała przez zaciśnięte gardło.
– Świetnie. Teraz skieruj się do drzwi awaryjnych. Są po twojej prawej stronie.
– Ale…
– Nie ma żadnego ale!
Kobieta na sztywnych nogach obróciła się w stronę solidnych drzwi oznaczonych zieloną tabliczką z napisem „wyjście awaryjne”. Kątem oka spojrzała na Antosia. Chłopczyk przechylił głowę i patrzył na nią zaskoczony. Jego rzadkie włosy były potargane. Uśmiechał się niewyraźnie.
– Razem z wózkiem – nakazał charkotliwy głos.
– Dobrze…
Rylska zauważyła, że kilka metrów od niej po hali przechadza się ochroniarz. Rozmawiał z kimś, trzymając przy uchu krótkofalówkę. Kobieta otarła spoconą dłoń o spodnie i przygryzła wargę. Modliła się, żeby mężczyzna odwrócił się w jej stronę. Głośno tupnęła, a następnie pchnęła wózek tak, że bokiem otarł się o ścianę.
Ochroniarz się odwrócił i na moment ich spojrzenia się spotkały.
– Co ty, kurwa, robisz?! Naprawdę zaraz stracę cierpliwość!
Rylska odwróciła się jak oparzona. Zacisnęła dłoń na uchwycie wózka i popchnęła go do wyjścia awaryjnego.
– Ja nic…
– Dobrze wiem, co chciałaś zrobić. Tylko nie pomyślałaś, że tym facetem mogę być ja. Albo że on wykonuje moje rozkazy, tak jak ty powinnaś.
Poczuła pot spływający jej po plecach. Strach ścisnął jej gardło tak mocno, że nie potrafiła wydusić ani słowa.
– Otwórz drzwi i zejdź na dół.
Posłusznie pchnęła solidne drzwi. Przez moment miała nadzieję, że będą zamknięte, lecz zamek ustąpił z metalicznym kliknięciem. Zerknęła w stronę hali. Ochroniarz już zniknął za rogiem.
Zresztą…
Nawet nie chciała myśleć, że mógł nim kierować ten świr po drugiej stronie linii.
Znalazła się na klatce schodowej oświetlonej mdłym, zielonkawym światłem. Schody były wąskie, lecz przewidziano na nich podest dla wózków.
– No, jazda. Złaź na dół.
Angelika z trudem panowała nad nerwami. Miała wrażenie, że nogi w każdej chwili się pod nią ugną. Do tego Antoś zaczął płakać. Pewnie już w momencie, gdy stuknęła wózkiem o ścianę, ale zauważyła to dopiero teraz.
– Ciii… Ci… – mimowolnie wyszeptała do synka.
– Szybciej!
Gdy wjechała na podest, wydawało się jej, że nie zdoła utrzymać wózka. Była przekonana, że czuje ciężar ładunku wybuchowego ukrytego gdzieś obok głowy Antosia. Tuż obok główki rozkosznie uśmiechającego się dziecka.
Nie.
Nie mogła ryzykować.
Musiała być posłuszna.
Z trudem oddychała. Przerażenie ścisnęło jej pierś, a żołądek podszedł do gardła. W ustach czuła kwaśny posmak żółci. Zbierało się jej na wymioty.
Każdy jej ruch niósł się po klatce metalicznym echem. Nie łudziła się jednak, że ktokolwiek ją usłyszy. Schodziła wciąż niżej, słysząc w słuchawce ciężki oddech rozmówcy.
Zatrzymała się na poziomie oznaczonym wielką, fluorescencyjną tabliczką „0”.
– Zejdź jeszcze poziom niżej – nakazał głos.
Angelika, cała dygocąc, wykonała polecenie. Pot oblepił jej dłonie tak, że uchwyt wózka się w nich ślizgał. Choć na tym poziomie czuć było chłodny powiew powietrza, jej twarz była pąsowa. Czuła pot skapujący z czoła na rzęsy.
– Pchnij te drzwi. Wyjdziesz na parking przeładunkowy. Dziś nie ma żadnych dostaw, będziemy sami.
Głos był władczy i rozkazujący.
„Boże, niech to będzie tylko czyjś głupi żart…” – myślała Rylska, kiedy cała drżąc, wyszła na tonący w półmroku parking. Paliły się tylko pojedyncze białe światła znaczące drogę do klatek schodowych i wyjścia awaryjnego. W ich świetle skrzyły się strzałki wymalowane połyskującą farbą na płycie.
– Idź w lewo.
Na parkingu znajdowało się niewiele aut. Dwie naczepy tirów, stare kombi i kilka innych pojazdów.
– Ciii… – Rylska błagalnie zwróciła się do synka. Chłopiec jakby wyczuł jej emocje i płakał coraz głośniej. – Antoś, ciii…
– Jeszcze kilka metrów – nakazał rozmówca.
Minęła rząd kolumn, za którymi znajdowały się puste miejsca postojowe, oznaczone numerami tablic rejestracyjnych, i wyszła na otwartą przestrzeń w narożniku parkingu. Obok niej znajdowała się ubłocona biała furgonetka.
Angelika zadrżała.
Cała dygocąc, rozejrzała się i zaczęła nasłuchiwać. Powinna była uciec. Powinna była zabrać synka i rzucić się do ucieczki już na górze.
Nagle zrodził się w niej bunt.
– Tak, to właśnie do niej musisz wejść. – Usłyszała cichy głos. – Drzwi są otwarte. Śmiało. Przypominam, jeden fałszywy ruch i wiesz, co się stanie. Bum-bum. Po wszystkim.
Rylska pokręciła głową. Zacisnęła dłoń na uchwycie wózka.
– Nie, nie wejdę. Pieprz się!
– Nie wygłupiaj się.
– Powiedziałam, że nie wejdę!
Gwałtownie pochyliła się nad wózkiem, wyciągając dłonie w kierunku synka. Była gotowa biec. Zdecydowała się podjąć ryzyko.
Zbyt późno.
– Wejdziesz.
To słowo usłyszała nie przez telefon, ale tuż za sobą. Sekundę później ktoś chwycił ją od tyłu i zasłonił jej usta.
– Grzeczna dziewczynka.
3