Max Czornyj

Zjawa


Скачать книгу

      Haler zamilkła, czując na udzie wibrację telefonu. Westchnęła i wyciągnęła z kieszeni komórkę. Numer, z którego dzwoniono, zapowiadał kłopoty.

      – Halo?

      Przez kilka sekund uważnie słuchała. Nagle poderwała się ze stołka, klepnęła Deryłę w ramię i pocałowała go w szorstki, nieogolony jeszcze policzek.

      – Trzymaj się, tatuśku… – wyszeptała, po czym rzuciła do słuchawki: – Już jadę!

      7

      Mimo że doroczny zlot na zakończenie sezonu motocyklowego odbył się już kilka tygodni temu, Tamara Haler nie zamierzała przerzucić się na inny środek transportu. Jeżeli nie padał śnieg, jeździła przez cały rok. Nie przeszkadzały jej nawet ujemne temperatury. Uwielbiała prowadzić swojego przeszło trzystukilogramowego potwora, zawsze wyposażonego w ogromne kufry, w których nierzadko przewoziła jedynie powietrze. Traktowała je jednak jako bagażnik, w którym mogła zostawić kask oraz rękawice. No i siatkę z zakupami.

      Niestety, gabaryty motocykla nie pozwalały jej lawirować między stojącymi w korku samochodami. Dlatego pod Bramą Krakowską przejechała niemal pół godziny po telefonie od dyżurnego.

      Chociaż nie miała nastawionej nawigacji, bez problemu trafiła pod właściwą kamienicę. Przed jedną z bram na Rybnej stało już kilka radiowozów oraz pojazd techników. Teren ogrodzono policyjną taśmą, a w okolicy zebrał się tłum mieszkańców. Dołączyła do nich grupka turystów z Azji. Ci ostatni bezmyślnie fotografowali wszystko, co się wokół nich działo.

      Tamara zaparkowała motocykl obok obłupanego muru, który okalał sąsiednią parcelę. Zdjęła kask oraz rękawiczki. Odruchowo przeczesała palcami włosy. Poczuła na sobie wzrok młodego policjanta, który stał przed bramą, i ruszyła w jego stronę.

      Nim zdążyła wyciągnąć legitymację, zauważyła Brzeskiego. Aspirant rozmawiał z młodym posterunkowym siedzącym w jednym z radiowozów. Gdy tylko dostrzegł Haler, pomachał do niej. Był blady, miał nietęgą minę, zmierzwione blond włosy, a na twarzy rzadki, wczorajszy zarost. Mimo to sprawiał wrażenie pobudzonego. Wyglądał jak poseł po całonocnych, korzystnie zakończonych głosowaniach. Najwyraźniej został sprowadzony w teren w trybie pilnym.

      – To on był tu pierwszy. – Wskazał na posterunkowego w radiowozie.

      – A ty? – dopytała Tamara. – Wchodziłeś tam?

      – Nie. Wolałem nie grać technikom na nerwach. Tym bardziej że wiedziałem, że ty będziesz chciała się tam wepchnąć.

      Haler uśmiechnęła się ponuro.

      – Ponoć jest bardzo źle.

      Posterunkowy Zalewski wychylił się z radiowozu. Jego młoda twarz była napięta, a oczy – przeszklone. Wciąż oddychał w przyśpieszonym tempie.

      – Tam jest tak, że jakby pomyśleć o czymś najgorszym i pomnożyć to przez sto – sapnął. – A i tak nie wyobraziłbym sobie tego, co…

      Policjant pokręcił głową. Opuścił ją i otarł wierzchem dłoni czoło.

      – Ja pieprzę… Musiałem wyłączyć tę cholerną płytę z nagranym płaczem dziecka. Nie wiem z jakiego chorego albumu to było, ale już nigdy nie włączę żadnej kapeli heavymetalowej.

      Brzeski utkwił w Haler wymowne spojrzenie. Udała, że go nie dostrzega. Obróciła się i skierowała w stronę bramy.

      Pośpiesznie wbiegła po schodach i chwilę później już maszerowała korytarzem drugiego piętra. Przed otwartymi drzwiami jednego z mieszkań stał szpakowaty sierżant. Miał krótkie włosy, nalaną twarz i szerokie ramiona. Zerknął na Tamarę spode łba. Wiedziała, że jego rolą jest robienie za cerbera strzegącego wejścia do piekieł. A skoro jeszcze nie przejęła formalnie śledztwa, musiała wykazać się choć elementarną kurtuazją.

      – Mogę wejść? – zapytała, podchodząc.

      Sierżant wzruszył ramionami. Najwyraźniej był zadowolony, że nie musi być sam w mieszkaniu.

      – Miałem zatrzymywać każdego. To polecenie szefa kryminalistyków, ale zdaje się, że…

      Nie skończył. Za jego plecami pojawił się wysoki technik, od stóp do głów ubrany w strój ochronny. Odciągnął od twarzy maseczkę i wbił w Haler zrezygnowane spojrzenie ciemnych oczu. Skinął głową, po czym wykonał zapraszający gest.

      – W wozie są kombinezony. – Poruszył głową, rozciągając mięśnie. – Czeka nas tu tyle roboty, że nie utrzymałbym pani pod drzwiami…

      Tamara westchnęła. Miała nadzieję, że ktoś już przytaszczył stroje ochronne na górę. Odwróciła się na pięcie w kierunku schodów. Usłyszała za sobą odkaszlnięcie technika.

      – Tak, wiem, że wiele pani widziała i już wcześniej współpracowała z komisarzem Deryłą, ale ostrzegam. – Na chwilę zawiesił głos. – Niech się pani przygotuje na to, co zobaczy. Z serca radzę.

      Haler zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od dawna w takiej sytuacji nie ma przy niej Deryły. Tylko czy mogłoby być coś gorszego od tego, co już widziała?

      Mogło.

      8

      Pierwszym, co Haler zobaczyła w sporym pomieszczeniu, doświetlonym lampami kryminalistyków, było graffiti. Ciągnęło się przez dłuższą ścianę i przypominało malarstwo Pollocka pomieszane z nieudolnymi mazajami dziecka. Miało około dwóch metrów długości oraz kilkanaście centymetrów szerokości.

      Dopiero po chwili zrozumiała, że patrzy na rozbryzg krwi. Zrobiła krok w głąb pomieszczenia i zaciągnęła się słodkim, mdłym aromatem, który przebijał przez woń stęchlizny.

      Rozgryzła ssanego dotąd miętowego draża.

      Krew była również na drugiej ścianie oraz suficie. Jakby ktoś pryskał nią ze strzykawki lub…

      Spojrzenie Tamary powędrowało w dół, ku zbrylonej, bezkształtnej masie w rogu pokoju. W pierwszej chwili pomyślała, że to wymiociny policjantów, którzy pierwsi przybyli na miejsce zdarzenia. Jednak to, co zobaczyła, było zbyt obfite.

      Przypominały górę nieprzetrawionego surowego mięsa.

      Niewielką, ale z pewnością przekraczającą pojemność ludzkiego żołądka.

      Uwagę Haler przykuło kilka stojących obok siebie tabliczek stanowiących kryminalistyczne znaczniki dowodów. Obok nich widziała jedynie maleńkie rozbryzgi gęstej substancji. Obeszła jedną z nich, minęła reflektor i skierowała się ku bezkształtnej, krwistej masie.

      Nagle przytknęła dłoń do ust. Głęboko nabrała powietrza. Jednocześnie przymknęła oczy i wściekle pokręciła głową.

      – Ostrzegałem… – Usłyszała za sobą.

      Zrobiła jeszcze krok i kucnęła. Z odległości niespełna półtora metra nie miała już żadnych wątpliwości. Bezkształtna masa surowego mięsa, która znajdowała się przed nią, to były nagie zwłoki kilkumiesięcznego dziecka. Tak poharatanego, że niemożliwym wydawało się choćby ustalenie jego płci.

      Ciało było dosłownie zlane krwią. Czaszka została roztłuczona tak, że odsłoniło się jej wnętrze. Pod wpływem uderzeń mózg rozpadł się na kawałki i częściowo wypadł ze środka. To jego galaretowate strzępy znajdowały się przy rozstawionych wokół tabliczkach.

      Z oczodołów dziecka wypłynęła mętna, zabarwiona krwią masa, która niegdyś stanowiła gałki oczne. Na jej powierzchni widać było tęczówkę. Nos malca został dosłownie wbity w głąb czaszki.