Max Czornyj

Zjawa


Скачать книгу

na nie ponownie. Przez kilka sekund nad czymś myślał. Wreszcie zerwał kartkę, zmiął ją i schował do kieszeni.

      Cicho wyszedł z mieszkania.

      13

      Gawiński zlitował się nad Haler i zadzwonił do niej dopiero po piątej rano. Do tego czasu nie tylko zakończył kolejną sekcję, lecz także wypełnił wszystkie papiery oraz protokoły. Wciąż nie potrafił jednak przestać myśleć o tym, co znalazł w trzewiach niemowlaka.

      Po raz pierwszy od lat czuł zmęczenie swoją robotą. Tego ranka nie wydawała mu się idealną odskocznią od parszywego życia codziennego (tak myślał o nim od dnia, w którym zmarła jego żona), ale zbyt angażującą harówką. Do tego harówką, która – sądząc po statystykach – dawała światu niewiele dobrego. Na miejsce jednego dewianta wyrastali inni, jeszcze gorsi. Zbrodnia odradzała się niczym łby Hydry lernejskiej.

      Jasne, poznanie przyczyn śmierci i pchanie śledztw do przodu przynosiło satysfakcję. Przynosiło ją również wsparcie, którego rzadko, ale jednak, mógł udzielić rodzinom zmarłych.

      „W chwili śmierci państwa bliski nie cierpiał”.

      „Nie czuł bólu”.

      „Odszedł spokojny”.

      Kilkukrotnie zdarzyło mu się skłamać, byle tylko uspokoić załamanych członków rodzin. Po co miałby serwować im mękę do końca ich dni? Co to zmieniało?

      „Tak, twój wujek przez jakieś trzy godziny zwijał się w agonii tak mocnej, że popękało mu dwie trzecie zębów. Do tego odgryzł sobie pół języka i z bólu połamał palce. Co więcej, zapewne miał wrażenie, że dosłownie gotuje się od środka. Ach, byłbym zapomniał – jego oba złote zęby rozłamały się na pół i wbiły w miazgę”. Nikt nie chciał o tym wiedzieć. Zmarli powinni trafić do nieba z nienagannym uzębieniem.

      Gawiński przygotował sobie kawę i zapalił papierosa. Jakiś czas temu niemal udało mu się rzucić palenie, lecz w końcu uznał, że nie ma potrzeby, by odmawiał sobie przyjemności. Palił dla uczczenia zakończonego dnia (albo raczej nocy) pracy, dla rozładowania emocji czy wreszcie dla podkreślenia smaku kawy. Palił, bo lubił.

      Kiedy głęboko się zaciągał, usłyszał pukanie. Machnął dłonią, rozwiewając kłąb dymu.

      – Proszę!

      Do jego położonego w suterenie gabinetu weszła podkomisarz Haler. Odkąd mniej więcej przed rokiem Deryło mu ją przedstawił, Gawiński pozostawał pod niezmiennym wrażeniem jej gracji połączonej z pewnością siebie. Tamara skinęła głową i podeszła do jego biurka. Uśmiechnęła się blado.

      – Kawy? – zapytał uprzejmie, wskazując na ekspres.

      – Z wielką chęcią.

      Gawiński wstał, załadował kapsułkę i podstawił filiżankę pod kranik.

      – Co to za rewelacje? – zagadnęła Haler. – Spodziewam się, że nic miłego…

      – Usłyszeć coś miłego od patologa to nic nie usłyszeć – odparł sentencjonalnie doktor.

      – A jednak na coś pan trafił…

      – Zdaje się, że już dawno mieliśmy być na „ty”.

      Haler skinęła głową. Wyciągnęła dłoń po filiżankę i natychmiast przełknęła łyk gorącej, mocnej kawy.

      – A jednak na coś trafiłeś – poprawiła się.

      Gawiński przeszedł obok niej i zatrzymał się przy starej metalowej szafce, w której trzymał większość raportów. Mimo że procedury na to nie zezwalały, składował w niej czasem materiały dowodowe. Z praktycznych względów. Dzięki temu nie musieli teraz przechodzić do innego pomieszczenia albo raczyć się kawą w kostnicy.

      Otworzył jedną z szuflad, po czym wyciągnął foliowy worek. Haler wychyliła się, aby podejrzeć, lecz lekarz zasłonił go ciałem.

      Uwielbiał dozować napięcie.

      Starannie zasunął szufladę, po czym powoli zbliżał się do biurka. Nagle zatrzymał się i ostentacyjnie wyciągnął dłoń z zawiniątkiem.

      – To zostało upchnięte w brzuchu dziecka – oznajmił ponuro.

      Haler odkaszlnęła kawę, która stanęła jej w przełyku.

      – Co, do cholery?

      Wzięła do ręki woreczek i obróciła się do światła. O tej porze przez prostokątne okna pod samym sufitem sutereny wpadało go niewiele. Dlatego w środku paliły się żółte jarzeniówki.

      Haler przyjrzała się pomiętemu, zakrwawionemu zdjęciu przedstawiającemu zbliżenie na twarz kobiety. Jej zaczerwienione oczy były zapuchnięte, ciekły z nich łzy, a makijaż niemal całkowicie spłynął. Z wargi sączyła się krew, jakby sama ją sobie pogryzła. Twarz, która być może kiedyś była ładna, wykrzywiła się w nienaturalnym grymasie. Na pomarszczonym czole zebrały się krople potu, które osiadły również na brwiach i rzęsach.

      – Obstawiam, że wykonano je starym polaroidem. – Gawiński wrócił do biurka i sięgnął po dopalającego się papierosa. Strzepnął popiół, po czym niechętnie go zagasił. – Sam taki miałem. Dlatego ma specyficzny format, nieco rozmytą ostrość oraz przybrudzone kolory.

      – Może to stare, pobrudzone zdjęcie…

      Haler obróciła fotografię i odczytała datę. Wykonano ją nieco ponad dobę wcześniej.

      – Pokrywa się z czasem śmierci. – Gawiński ubiegł jej pytanie. – Tylko ją obmyłem, ale wy musicie wyczyścić to zdjęcie i wyciągnąć wnioski. Dla mnie to chore.

      – Ta sprawa jest chora.

      Patolog ostrzegawczo uniósł dłonie.

      – Dobrze wiesz, że nie chcę o niej nic słyszeć.

      – To może być jego matka… – mruknęła podkomisarz.

      – Może – przytaknął Gawiński. – Choć medycznie nie jestem w stanie tego zweryfikować. Pozbierałem to, co zostało z gałek ocznych chłopca, lecz kolor oczu jest zmienny i kształtuje się dopiero po drugim roku życia. Na tej podstawie nic nie wywnioskujemy. Trudno też szukać podobieństwa. Nawet jeżeli informatycy dokonają rekonstrukcji twarzy chłopca…

      – A więc to chłopiec?

      Gawiński skinął głową.

      – Około dziewięciotygodniowy. Zgon nastąpił w wyniku rozległych uszkodzeń wielonarządowych i krwotoku.

      Haler opuściła woreczek ze zdjęciem. Przeniosła wzrok na patologa. Jego twarz była szara i nie zdradzała żadnych emocji. Jednak ruchliwe małe oczy pokazywały, że w głębi duszy lekarz był poruszony.

      – Jak spowodowano te uszkodzenia? – spytała, przypominając sobie ciało chłopca. Od razu odeszła jej ochota na kawę.

      – Obrazowo mówiąc, tłuczono tym dzieckiem o twarde płaszczyzny. Obejrzałem zdjęcia z miejsca znalezienia zwłok i obstawiam, że chodzi o ściany. Po prostu je roztrzaskano. Kości dziecka są kruche. W trakcie masakry niemal doszczętnie połamano jego ręce i nogi. Odpadła część czaszki.

      Tamara się wzdrygnęła. Gawiński odchrząknął i odsunął od siebie filiżankę wystygłej już kawy.

      – Chłopiec prawdopodobnie zmarł już na początku tej kaźni. Ze względu na rozmiar obrażeń trudno mi to ocenić, ale obstawiam, że czaszkę rozbił jeden z pierwszych ciosów. Makabra nastąpiła dopiero później…

      Lekarz zawiesił głos, a Haler nerwowo przygładziła