dziecka. Jego zwłoki już mamy. Teraz najważniejsze jest odnalezienie matki. To ona albo jest morderczynią, albo stanowi ogniwo łączące mordercę z dzieckiem.
10
Do wieczora nie udało się ustalić nic więcej. Technicy pracujący na miejscu zbrodni zebrali mnóstwo śladów biologicznych, ponad wszelką wątpliwość stanowiących fragmenty zwłok. Rozbryzgi krwi, odpryski kości, kawałki mózgu… Analizowano każdy z nich.
Mimo to na razie nie natrafiono na nic, co mogłoby przybliżyć śledczych do sprawcy lub sprawców. Okazało się, że pojedyncze, niepozwalające na identyfikację ślady obuwia wskazują na obecność w pomieszczeniu dwóch dorosłych osób.
Rodziców?
Pary psychopatów?
Oczywiście istniała również możliwość, że część śladów to pozostałość po dzikich lokatorach. Jednak podczas rozmowy z okolicznymi mieszkańcami oraz ochlaptusami ustalono, że raczej nikt nie zapuszczał się na drugie piętro kamienicy. Uważano, że podłoga jest tam tak przegniła, że w każdej chwili grozi zawaleniem. Na szczęście dla kryminalistyków okazało się to nieprawdą.
Haler wjechała do garażu podziemnego i skierowała się ku swojemu miejscu parkingowemu. Chwilę później zeszła z motocykla.
Upchnęła do kufrów rękawice, kurtkę oraz kask, po czym ruszyła ku klatce schodowej. Światła automatycznie się zapalały i gasły. Niesione echem kroki zmieszały się z głuchym dudnieniem pracujących pełną parą wywietrzników. Poza Tamarą na parkingu nie było nikogo.
Rozejrzała się czujnie. Od lat podążały za nią rozmaite demony. Nie bała się ich – przynajmniej nie okazywała strachu – lecz zawsze szykowała się na najgorsze. Podświadomie przyjmowała pozę gotowej na najbardziej niespodziewany atak.
Przeszła przez dwoje drzwi i przywołała windę. Po chwili weszła do pachnącej odświeżaczem i obitej imitacją drewna kabiny. Przejrzała się w lustrze. Założyła włosy za uszy i odwróciła się w stronę drzwi. Wyciągnęła klucze do mieszkania.
Pięć minut później weszła do przestronnego, designerskiego apartamentu. Był w całości urządzony w stylu Bauhausu. Przeważały biel i czerń. Wysokie, od połowy przeszklone drzwi do pokojów zdawały się opierać na konstrukcjach wziętych wprost z fabryk. Z sufitu zwisały industrialne lampy, a dominujący element salonu stanowił stół bilardowy na chromowanych nogach. W razie potrzeby można było położyć na nim składany harmonijkowo blat.
Haler obrzuciła wzrokiem ciągnącą się wzdłuż długiej ściany biblioteczkę. Wypełniały ją tysiące rozmaitych książek. Przewiezienie ich z Krakowa stanowiło spore wyzwanie, lecz nie potrafiła się z nimi rozstać. Każda stanowiła dla niej odrębne wspomnienie.
Tamara przesunęła suwane drzwiczki i przez chwilę wodziła palcem po grzbietach. Wreszcie wyciągnęła niewielką pozycję z czarną okładką. Wychyliła się i rzuciła ją na prostokątne, surowe w formie łóżko, którego rama pokryta była lśniącym czarnym lakierem. Przed rozpoczęciem lektury poszła do łazienki, by wziąć gorący prysznic.
Myślała o dawnej sprawie, którą prowadzili jej starsi koledzy. W 1993 roku przy zakopiańskim dworcu trafiono na zwłoki kobiety w zaawansowanej ciąży. Ciało zostało rozebrane, ale nie znaleziono na nim śladów napaści seksualnej. Wszystko wskazywało na to, że zginęła od ciosów zadanych nożem. Jednak uwagę śledczych przykuła specyficzna rana na udzie kobiety. Po dokonaniu badań ustalono, że do jej zadania użyto haka rzeźniczego lub innego podobnego narzędzia. Policjanci przystąpili do sprawy z pełną determinacją i szybko powiązali ze sobą oddzielne zgłoszenia. Kilka kobiet doniosło, że usiłował je zaatakować mężczyzna z hakiem na łańcuchu lub samym łańcuchem. Wkrótce nadano mu pseudonim: „Hakowy”.
Szaleniec nie został złapany przez wiele lat. Wydawało się, że przeszedł w stan uśpienia i zaniechał ataków. Ciąża pierwszej ofiary zdawała się nie mieć dla niego żadnego znaczenia. Zaatakował ją, bo znalazła się w złym miejscu i złym czasie.
Haler wyszła spod prysznica, owinęła się ręcznikiem i powlekła do łóżka. Wiedziała, że roztrząsając dawne sprawy, chce odciągnąć umysł od obrazów z dzisiejszego poranka. Lekka lektura mała choć na chwilę oderwać jej myśli od tamtego widoku. Mnich Matthew Lewisa był jedną z jej ulubionych książek. Wracała do niej kilka razy w roku.
Mimo to nie potrafiła się skupić. Co chwilę po raz kolejny analizowała pomieszczenie na drugim piętrze kamienicy. Odświeżała w pamięci wspomnienie makabrycznie okaleczonych zwłok dziecka. Jakby się bała, że jeżeli sobie odpuści, ulecą jej z głowy jakieś istotne szczegóły.
Nienawidziła tego, ale właśnie w ten sposób działała jej podświadomość. Non stop analizowała detale sprawy. Wałkowała je tak długo, aż przyprawiały ją nie o mdłości, lecz o wściekłość. Dzięki temu niejednokrotnie potrafiła odkryć coś przed innymi. I, jak sądziła, między innymi dlatego zaskarbiła sobie sympatię Deryły.
Właśnie…
Gdy zbliżała się północ, a sen wciąż nie nadchodził, Haler zastanawiała się, czy wpuszczono by ją o tej porze do komisarza. Oddałaby wszystko, żeby móc teraz z nim porozmawiać.
Wyobraziła sobie jego potężne, umięśnione ciało, udręczone tak jak zwłoki tamtego dziecka. Ten obraz nadszedł nagle i niespodziewanie. Zobaczyła go skąpanego we krwi, z roztłuczoną czaszką oraz zmiażdżoną klatką piersiową.
Wokół piszczała aparatura medyczna.
Miarowo i regularnie…
Haler zamrugała. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że śniła. Zamiast dźwięków aparatury szpitalnej w jej umysł wżynał się sygnał leżącej obok komórki.
– Jezu…
Otrząsnęła się z resztek nieprzyjemnego snu i odebrała. Przez kilka sekund uważnie słuchała, wreszcie rzuciła tylko dwa słowa:
– Już pędzę!
***
Mały uchodźca na brzegu morza, taki tytuł nadano zdjęciu wykonanemu przez Nilűfer Dermir.
Chłopiec ubrany w granatowe spodenki oraz czerwoną, podwiniętą na plecach bluzkę leży na brzuchu na plaży. Ma mokre włosy i głowę odwróconą w stronę morza. Widać, że piasek obok niego co i rusz obmywają fale.
Ponoć chłopiec został przeniesiony z miejsca, w którym odnaleziono jego ciało, aby stworzyć bardziej dramatyczny kadr. To się udało. Fotografia stała się ikoną, a jej autorka nigdy nie zaprzeczyła oskarżeniom.
Liczy się przecież efekt.
Pieprzone hieny cmentarne.
Dzień drugi
11
Doktor Gawiński przypominał szczura. Był drobny, kompletnie łysy i miał bystre małe oczy, widoczne za szkłami okularów. W chwilach skupienia przygryzał wąskie wargi i marszczył nos. Od lat cierpiał na bezsenność. Zwyczajowo pracował wtedy, gdy wszyscy spali.
Mimo że zakład patologii teoretycznie nie był otwarty w trybie nocnym, Gawiński zjawiał się w pracy tuż przed północą. Pracował bez przerwy przez sześć lub więcej godzin, co pozwalało mu nie tylko nadrobić zaległości, lecz także z rozmachem wkroczyć w nowy dzień. Autopsje wpisane do jego grafiku nigdy nie były odraczane. Choć standardowo sekcje odbywały się kilka dni po dostarczeniu denata, Gawiński sprawiał, że zakład szczycił się jednymi z najlepszych statystyk w kraju. Między innymi dlatego policja starała się kierować zwłoki właśnie do niego. Oznaczenie ich klauzulą „pilne” dawało pewność, że autopsja zostanie przeprowadzona