o trzeciej szynie, ale komunikat z głośników skutecznie wszystko zagłuszył.
Nie pozostało nam nic innego, jak tylko pobiec za Noor.
– Pozabijacie się! – krzyknął ktoś do nas.
Byłem skłonny się zgodzić, ale w tym momencie wydawało się to mniejszym złem.
Biegliśmy szybko przez tory, potykając się o ukryte kanały i ciemne szyny, kiedy przyszło mi do głowy, że Noor niewątpliwie już to robiła. Znała miasto jak własną kieszeń. Ktoś, kogo tak trudno było złapać, musiał mieć ogromne doświadczenie w ucieczce. Ciekawiło mnie, dlaczego i przed czym uciekała. Na widok nadjeżdżającego pociągu zacząłem się zastanawiać, czy jeszcze zdołam ją o to zapytać.
Pociąg pędził niepokojąco blisko, kiedy Hugh i ja mijaliśmy ostatni tor. Wiatr i hałas wzmagały się z sekundy na sekundę. Bronwyn i Noor pomogły nam wejść na przeciwny peron, tuż zanim minęły nas rozpędzone wagony. Pisk hamulców przypominał wycie potwora z piekła rodem.
Pociąg uwolnił pasażerów i odniosłem wrażenie, że na peronie nagle znalazło się tysiąc osób. Udało się nam przepchnąć do prawie pustego wagonu i przykucnęliśmy na podłodze, żeby nie było nas widać. Po chwili drzwi się zasunęły.
– Ojej. – Bronwyn wydawała się zaniepokojona. – Mam nadzieję, że jedzie we właściwym kierunku...
Noor zapytała, dokąd mamy jechać, a gdy usłyszała odpowiedź Bronwyn, uniosła brwi.
– Dziwne – mruknęła. – To tylko jedna stacja stąd.
To było zdumiewające. Z całej naszej czwórki najsłabiej orientowała się w sytuacji, ale jej pewność siebie oraz spokój stały się naszą siłą napędową.
Z głośników ponownie ryknął komunikat i pociąg ruszył.
– Jak mnie znaleźliście? – zwróciłem się do Bronwyn i Hugh.
– Emma się domyśliła, co knujesz. Tyle o niej gadałeś... – Hugh wskazał głową Noor. – Przy okazji, miło cię oficjalnie poznać. Jestem Hugh. – Wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Noor.
– Potem było już z górki – dodała Bronwyn. – No i pomógł nam pies. Pamiętasz Addisona?
Skinąłem głową.
– Ludzie z pantransportikum Sharona wytropili cię w Nowym Jorku, a dzięki nosowi Addisona udało się zlokalizować cię w podziemiach targowych – wtrącił Hugh. – Dalej jednak pies nie chciał iść.
„Kochany piesek” – pomyślałem. Już nie byłem w stanie zliczyć, ile razy ryzykował dla nas życie.
– Tam bez trudu cię znaleźliśmy – oświadczyła Bronwyn. – Szliśmy za wrzaskami.
– Pani Peregrine was przysłała? – zapytałem.
– Nie – odparł Hugh. – Nic o tym nie wie.
– Teraz już pewnie wie – zauważyła Bronwyn. – Prawie zawsze wie, co w trawie piszczy.
– Pomyśleliśmy, że więcej niż dwie osoby będą za bardzo rzucać się w oczy.
– Ciągnęliśmy słomki – powiedziała Bronwyn. – Hugh i ja wygraliśmy. – Zerknęła na Hugh. – Myślisz, że pani P będzie na nas wściekła?
Energicznie pokiwał głową.
– Jak diabli. Ale także dumna, jeśli sprowadzimy go do domu w jednym kawałku.
– Do domu? – powtórzyła Noor. – Czyli gdzie?
– To pętla w Londynie pod koniec dziewiętnastego wieku. Nazywa się Diabelskie Poletko – wyjaśnił jej Hugh. – Nie mamy niczego, co bardziej przypominałoby dom.
– Brzmi... wspaniale. – Noor zmarszczyła brwi.
– Poletko jest trochę prymitywne, ale ma swój urok. To i tak lepsze niż życie na walizkach.
Noor nie wglądała na przekonaną.
– I to jest odpowiednie miejsce dla ludzi takich jak wy? – spytała.
– Dla takich jak my – poprawiłem ją.
Nie zareagowała albo ukryła swoją reakcję, ale ujrzałem błysk w jej oczach, jakby zaczynała rozumieć. My.
– Tam będziesz bezpieczna – powiedziała Bronwyn. – Nie będą cię ścigać ludzie z bronią... ani helikoptery...
Już miałem się zgodzić, kiedy nagle przypomniałem sobie ostrzeżenie H dotyczące ymbrynek i to, co mówiła mi pani Peregrine podczas naszej ostatniej rozmowy: o ofiarach koniecznych dla większego dobra. Jedną z nich miała być właśnie Noor.
– A wszystkie te rzeczy, które zdaniem H powinniśmy zrobić? – zwróciła się do mnie Noor.
Mówiła odrobinę ściszonym głosem, niepewna, czy Bronwyn i Hugh wiedzą lub powinni o tym wiedzieć.
– Jakie znowu wszystkie rzeczy? – zainteresował się Hugh.
– H zdradził mi przed śmiercią pewne informacje o Noor i ludziach, którzy ją ścigają – wyjaśniłem. – Dodał, że musimy znaleźć kobietę, którą nazywał V. Podobno tylko ona wie coś ważnego o tym wszystkim.
– V? Czy to nie ta pogromczyni głucholców, którą wyszkolił twój dziadek? – spytała Bronwyn.
Bronwyn była w pętli różdżkarzy, gdy po raz pierwszy ktoś wspomniał o V. Naturalnie pamiętała.
– Właśnie ona – przytaknąłem. – A H... czy raczej jego głucholec... pokazał nam mapę i dał wskazówki, jak ją znaleźć...
– Jego głucholec? – Bronwyn wstrzymała oddech.
Wyciągnąłem z kieszeni fragment papierowej mapy i pokazałem przyjaciołom.
– Już nie był głucholcem. Zamieniał się w coś innego.
– W upiora? – odezwał się Hugh. – Tylko w to mogą zamieniać się głucholce.
Noor popatrzyła na mnie ze zdumieniem.
– Mówiłeś, że upiory to nasi wrogowie.
– Bo tak jest – odparłem. – Ale H przyjaźnił się z tym konkretnym głucholcem...
– To wszystko jest coraz bardziej surrealistyczne – burknęła.
– Wiem. Właśnie dlatego myślę, że powinniśmy pójść razem na Diabelskie Poletko – powiedziałem. – Potrzeba nam pomocy, a tam są wszyscy osobliwcy, których znam i którym ufam.
Inna sprawa, czy oni nadal mi ufali i czy byli gotowi pomóc po tym, na co ich naraziłem. Musiałem jednak spróbować. Potrzebowałem swoich przyjaciół i do diabła z ostrzeżeniem H.
Jeśli pani Peregrine naprawdę była zdolna do odesłania dziewczyny, której właśnie pomogliśmy się uratować, z powrotem w ręce prześladowców – z politycznych czy jakichkolwiek innych powodów – to znaczy, że nie była panią Peregrine, jaką znałem. A skoro nie mogłem uchronić Noor przed nieszczęściem w pętli pełnej przyjaciół, niby jak miałem jej pomóc lawirować wśród niebezpieczeństw osobliwej Ameryki?
– Millard to specjalista od kartografii – oświadczyła Bronwyn.
– A Horace jest prorokiem – dodałem. – Przynajmniej od czasu do czasu.
– No tak. – Noor znów skierowała na mnie spojrzenie. – Nie skończyłeś o tym mówić.
Chciałem powiedzieć jej o proroctwie na osobności, bez świadków. Wyglądało na to, że bezpośrednie