wielką różnicę?
Oswald rozejrzał się po pizzerii i stwierdził, że Ben miał rację – to miejsce rzeczywiście przyprawiało o gęsią skórkę. Te wszystkie przebijające spod farby postacie na ścianach, zakurzony i opuszczony basen z kulkami… A jak się nad tym zastanowić, to Jeff też był dziwny. Wyglądał, jakby miał ze sto lat, a pewnie był ledwie trzydziestolatkiem. Z opadającymi powiekami, przekrwionymi oczami, wiecznie poplamionym fartuchem, powolną mową i ruchami wyglądał jak kucharz-zombie.
Oswald zaczął się zastanawiać nad poranną kłótnią z ojcem. Zbliżała się pora, o której tata pisał do niego esemesa, by wyszedł przed pizzerię do samochodu. Cóż, dziś będzie inaczej. Dziś ojciec będzie się musiał po niego pofatygować osobiście.
Jedno miejsce idealnie nadawało się na kryjówkę.
Oswald zamierzał wejść do basenu z piłkami.
Basen był dość ohydny. Widać było, że od lat nikt z niego nie korzystał. Plastikowe kulki pokrywała gruba warstwa kurzu. Ale taka kryjówka była świetnym rozwiązaniem. Ojciec, który zawsze podrzucał go i odbierał niczym czyjeś pranie, będzie musiał wreszcie wyjść z samochodu i trochę się wysilić. A Oswald dopilnuje, by nie poszło mu za łatwo.
Zdjął buty. Owszem, basen był obrzydliwy, ale ukrycie się tam oznaczało, że przynajmniej ten dzień przebiegnie inaczej niż dotychczasowe. Oswald wszedł do basenu i poczuł, jak kulki rozsuwają się, by zrobić mu miejsce. Poruszył rękami i nogami. Przypominało to trochę pływanie, jeśli można pływać na sucho wśród kulek. Dotknął dna. Niektóre piłeczki były niepokojąco lepkie, ale starał się nad tym nie zastanawiać. Jeśli miał nabrać ojca, musiał się w nich zanurzyć z głową.
Wziął haust powietrza, jakby miał wskoczyć do basenu z wodą, i opadł na kolana. Teraz był już zanurzony po szyję. Zaczął się kręcić, by usiąść na dnie i tym sposobem schować głowę. Mógł oddychać swobodnie, bo piłki nie przylegały do siebie zbyt ściśle, ale ciemność sprawiała, że zaczął odczuwać klaustrofobię. Wszystko śmierdziało kurzem i stęchlizną. Przypomniał sobie słowa matki:
– Zapalenie spojówek. Dostaniesz zapalenia spojówek.
Ten smród naprawdę mu przeszkadzał. W nosie kręciło go od kurzu, ale nie zdążył zasłonić ust i zdusić kichnięcia. Kichnął trzy razy, za każdym razem głośniej.
Oswald nie wiedział, czy tata już go szuka, ale jeśli tak, kichający basen z piłami pewnie zdradził jego położenie. Poza tym tu było zbyt ciemno i obrzydliwie. Musiał się podnieść.
Kiedy wstawał, usłyszał piszczenie elektroniki oraz krzyki i śmiech dzieci.
Potrzebował kilku sekund, by oczy przyzwyczaiły się do blasku, jaki go otaczał, błyskających świateł i intensywnych kolorów. Rozejrzał się i szepnął:
– Toto, mam wrażenie, że nie jesteśmy już w Kansas1.
Pod ścianami stały lśniące automaty do gier. Ojciec opowiadał mu, że grał na takich w dzieciństwie w pac-mana, donkey konga, froggera, q*berta, galagę. Maszyna do łowienia zwierzaków pełna była niebieskich postaci przypominających elfy i pomarańczowych kotów jak z kreskówki. Oswald opuścił wzrok i zobaczył, że wokół niego, wśród zaskakująco czystych i kolorowych kulek, kręcą się małe dzieci. Górował nad tymi przedszkolakami niczym olbrzym. Wyszedł z basenu po buty, ale ich nie znalazł.
Stojąc na kolorowej wykładzinie w samych skarpetkach, rozejrzał się wokół. Kłębił się tu tłum dzieci w jego wieku i młodszych, ale było w nich coś dziwnego. Wszystkie miały poukładane, napuszone włosy, chłopcy nosili koszulki polo w kolorach, w których mało który facet by się pokazał – różowym czy bladoniebieskim – a włosy dziewcząt ułożone były w niesamowicie wysokie fryzury o wielkich grzywkach, które sterczały z ich czół niczym pazury. Dziewczynki miały na sobie pastelowe koszulki i pasujące do nich kolorowe buty. Te barwy, światła i odgłosy – po prostu nadmiar bodźców. I co to za muzyka?
Oswald rozejrzał się w poszukiwaniu jej źródła. Po drugiej stronie sali, na małej scenie, trójka mechanicznych zwierząt mrugała wielkimi pustymi oczami, otwierała i zamykała paszcze i poruszała się w tę i z powrotem w rytm brzęczącej, denerwującej muzyki. Byli tam brązowy niedźwiedź, niebieski królik z czerwoną muszką i jakaś ptaszyca. Przypominały Oswaldowi mechaniczne zwierzęta, które ostatnio rysował. Jedyną różnicę stanowiło to, że on nigdy nie mógł się zdecydować, czy rysować je w miłej, czy przerażającej wersji. Te tutaj były przerażające.
Zaskoczyło go natomiast, że jakieś dwanaścioro dzieci, które otaczały scenę, najwyraźniej nie podzielało jego zdania. Dzieci miały na głowach urodzinowe czapeczki z obrazkami przedstawiającymi te stwory. I bawiły się w najlepsze, tańcząc i się śmiejąc. Kiedy Oswald poczuł zapach pizzy, zrozumiał.
Wciąż znajdował się w pizzerii Jeffa – czy raczej w restauracji, która istniała, zanim przejął ją Jeff. Basen z kulkami lśnił nowością i był dostępny dla każdego, wszystkie kontakty w ścianach były zajęte przez automaty do gier, a gdy Oswald się odwrócił w lewo, zobaczył, że te dziwne kształty wyzierające spod farby w pizzerii Jeffa układają się w mural ukazujący te same postacie, które „występowały” na scenie – brązowego niedźwiedzia, niebieskiego królika i ptaszycę. Pod nimi widniał napis: „Pizzeria Freddy’ego Fazbeara”.
Oswald zamarł z przerażenia. Jak to się mogło stać? Wiedział, gdzie jest, ale nie miał pojęcia, kiedy ani jak się tu dostał.
Ktoś wpadł na niego, a on podskoczył z zaskoczenia zdecydowanie wyżej niż zwykle. Skoro jednak poczuł kontakt fizyczny, to nie mógł to być sen. Nie wiedział, czy uznać to za dobrą, czy złą wiadomość.
– Sorry, stary – powiedział chłopak.
Był mniej więcej w wieku Oswalda. Miał na sobie jasnozielone polo z ustawionym na sztorc kołnierzykiem wsunięte w workowate dżinsy z wysokim stanem. Jego białe tenisówki były wielkie niczym u klauna. Wyglądało na to, że spędził sporo czasu nad swoją fryzurą.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Jasne – odparł Oswald.
Nie był tego wcale taki pewien, ale nie umiał opisać sytuacji, w jakiej się znalazł.
– Nie widziałem cię tu wcześniej – zauważył chłopak.
– No… – Oswald zaczął kombinować, co odpowiedzieć, by nie zabrzmiało to zbyt dziwnie. – Przyjechałem tylko na kilka tygodni… do babci. Ale to miejsce jest świetne. Wszystkie te stare gry…
– Stare? – Chłopak uniósł brew. – Żartujesz, co? Nie wiem, skąd jesteś, ale u Freddy’ego są najnowsze gry w okolicy. To dlatego ludzie ustawiają się tu w takich kolejkach.
– No jasne, żartowałem – odparł natychmiast Oswald, bo nie wiedział, co powiedzieć.
Pamiętał, jak jego ojciec wielokrotnie opowiadał, że grał w takie gry, gdy był mały. Strasznie trudne gry, na które stracił mnóstwo czasu i dwudziestopięciocentówek.
– Jestem Chip – powiedział chłopak i przeczesał palcami napuszoną fryzurę. – Razem z moim kumplem Mikiem – skinął w stronę wysokiego, czarnego chłopaka w wielkich okularach i koszulce w czerwone i niebieskie pasy – zamierzamy zagrać w skee-ball. Chcesz dołączyć?
– Chętnie – stwierdził Oswald.
Fajnie było spędzać czas z innymi dzieciakami, nawet jeśli wyglądały tak, jakby były z innych czasów. Nie podejrzewał, by mu się to przyśniło, ale rzeczywistość była co najmniej równie dziwna.
– A ty masz jakoś na imię? – zapytał Mike, spoglądając na Oswalda jak na jakieś oryginalne zjawisko.
– Och,