od siły i kierunku rzutu, wpadała do jednej z punktowanych łuz.
Po drodze minęli kogoś w króliczym stroju. Wyglądał jak żółta wersja animatronicznego królika na scenie. Nikt nie zwrócił uwagi na tego przebierańca, więc Oswald nic nie powiedział. Był to pewnie jeden z pracowników Freddy’ego Fazbeara, przebrany tak, by bawić małe dzieci na przyjęciu urodzinowym.
Mike rzeczywiście był mistrzem w skee-ball. Trzy razy bez problemu pokonał Chipa i Oswalda, ale zachowywał się jak dobry kolega i przez cały czas świetnie się bawili i żartowali. Miło było poczuć się członkiem grupy.
Po kilku kolejnych grach Oswald zaczął się niepokoić. Która to była godzina? Ile czasu szukał go ojciec? I jak Oswald miał wrócić do swojego świata? Pewnie, chciał trochę przestraszyć ojca, ale nie na tyle, by ten wezwał policję.
– Chłopaki, muszę lecieć – powiedział Oswald. – Moja babcia…
Chciał już powiedzieć, że przysłała mu esemes, ale uświadomił sobie, że Chip i Mike nie mieliby pojęcia, o czym mówi.
Nie wiedział, co to za rok, ale na pewno nie było w nim telefonów komórkowych.
– Babcia ma mnie odebrać za kilka minut.
– Jasne, może zobaczymy się później – stwierdził Chip, a Mike skinął mu głową i machnął na pożegnanie.
Oswald zostawił nowych kolegów, stanął w kącie, wciąż bez butów, i zaczął się zastanawiać, co ma robić. Wyraźnie wydarzyło się tu coś magicznego, ale robiło się późno, a on nie miał butów. Zupełnie jak jakiś pokręcony Kopciuszek.
Jak miał wrócić? Mógłby wyjść przed restaurację, ale gdzie by wtedy wylądował? Trafiłby w miejsce, gdzie miał na niego czekać ojciec, ale nie w odpowiedni czas. I wtedy go olśniło. Może wyjście jest w tym samym miejscu co wejście? W basenie z kulkami jakaś mama tłumaczyła dwójce małych dzieci, że pora wychodzić. Próbowały protestować, ale mówiła bardzo stanowczym tonem i postraszyła je wcześniejszym pójściem spać. Kiedy tylko cała trójka zniknęła, Oswald wszedł do basenu. Zanim ktoś zauważył, że w basenie znajduje się zbyt wysokie dziecko, szybko zanurzył się pod powierzchnię. Jak długo miał tak czekać? W końcu postanowił policzyć do stu i wstać.
Uniósł się i zobaczył, że stoi w zakurzonym, odgrodzonym liną basenie w pizzerii Jeffa. Wyszedł z niego i znalazł buty w tym samym miejscu, gdzie je zostawił. W kieszeni zawibrował mu telefon. Wyjął go i przeczytał:
Bede za 2 min.
Czyżby nie minęła ani chwila?
Ruszył do wyjścia, a Jeff zawołał za nim:
– Do zobaczenia, mały.
– Wygląda świetnie, mamo. – Oswald nabił kiełbaskę na widelec.
– Jesteś dziś w dobrym nastroju. – Mama zsunęła mu na talerz gofra. – Gdzie się podział wczorajszy pan maruda?
– Hm – powiedział Oswald. – Dziś mają dostarczyć moją książkę do biblioteki.
Mówił prawdę, ale wcale nie dlatego był w takim dobrym humorze. Oczywiście nie mógł powiedzieć, co tak naprawdę go cieszyło. Gdyby zakomunikował mamie: „W pizzerii Jeffa znalazłem basen z piłkami, który przenosi w czasie”, rzuciłaby gofry i złapała za telefon, by zadzwonić do najbliższego psychologa dziecięcego.
Oswald odebrał z biblioteki książkę, ale był zbyt niecierpliwy, by ją czytać. Ruszył do pizzerii Jeffa, gdy tylko ją otwarto o jedenastej.
Kiedy wszedł do środka, Jeff był w kuchni, więc po cichu zakradł się do basenu.
Zdjął buty, wszedł do środka i zanurkował w głąb. A że poprzednim razem to zadziałało, postanowił policzyć do stu, nim wstał.
Mechaniczne zwierzęta znów „grały” jakąś dziwną brzęczącą piosenkę, zagłuszaną przez rozliczne piski i dzwonki gier. Oswald rozejrzał się po sali – po automatach do gier wideo, „Przywal w kreta” i lśniących neonowo jednorękich bandytach, w których można było wygrać żetony (a może i nie), jeśli nacisnęło się w odpowiednim momencie guzik. Starsze dzieciaki zebrały się przy automatach. Przedszkolaki szalały w kolorowym figloraju.
Zapalenie spojówek – pomyślał Oswald, chociaż nie miał prawa komentować ich zachowania, biorąc pod uwagę, jak nurkował ostatnio w basenie z piłkami.
Wszystko wyglądało tak jak poprzednio. Dostrzegł nawet kalendarz w biurze i ustalił, że jest w 1985 roku.
– Zobacz, to Oswald! – Chip paradował w jasnoniebieskiej koszulce polo, dżinsach z wysokim stanem i olbrzymich adidasach. Fryzurę miał jak spod igły.
– Cześć, Oz – powiedział Mike.
Miał koszulkę z obrazkiem z filmu Powrót do przyszłości.
– Ktoś cię tak czasem nazywa? Jak tego Czarnoksiężnika z Krainy Oz?
– Teraz już tak – odparł z szerokim uśmiechem Oz.
Jego samotne wakacje się skończyły. Teraz miał dwóch kumpli, a nawet przezwisko. Co prawda wyglądało na to, że wszystko dzieje się w połowie lat osiemdziesiątych, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami?
– Hej – powiedział Chip – przed chwilą zamówiliśmy pizzę. Chcesz się przyłączyć? Zamówiliśmy dużą, więc nie damy rady zjeść całej sami.
– Mów za siebie – odparł Mike, ale z uśmiechem.
– No dobra – zgodził się Chip. – Może jest jej więcej, niż powinniśmy zjeść. Chcesz kawałek?
Oswald był ciekaw, jak smakuje pizza Freddy’ego w porównaniu z tą od Jeffa.
– Pewnie, dzięki.
W drodze do stolika minęli kogoś w tym samym żółtym stroju królika. Stał w kącie niczym posąg. Chip i Mike albo go nie zauważyli, albo zignorowali, więc Oswald starał się zrobić to samo. Ale czemu on się tak chował w kącie? Jeśli pracował w restauracji, to chyba nie powinien się zachowywać tak dziwnie?
Przy stole młoda kobieta o wielkiej blond fryzurze i z niebieskim cieniem na powiekach podała im dużą pizzę i dzbanek oranżady. W tle wciąż grał animatroniczny zespół. Dostali pizzę z pepperoni i kiełbaskami, miała chrupiące brzegi. Była to miła odmiana po kawałkach z samym serem.
– Wiecie – powiedział w trakcie jedzenia Mike. – Jak byłem mały, to uwielbiałem zespół Freddy’ego Fazbeara. Miałem nawet pluszowego Freddy’ego, z którym spałem. A teraz te stwory przyprawiają mnie o dreszcze.
– To dziwne, co? To, co podoba nam się w dzieciństwie, staje się straszne, gdy stajemy się starsi. – Chip sięgnął po kolejny kawałek. – Na przykład klauni.
– Albo lalki – wtrącił Mike. – Czasami patrzę na lalki mojej siostry, jak tak stoją na półce w jej pokoju, i mam wrażenie, że się we mnie wpatrują.
Albo jak ten facet w kostiumie żółtego królika – pomyślał Oswald, ale nic nie powiedział.
Kiedy skończyli jeść, poszli pograć w skee-ball, a Mike znów rozłożył ich na łopatki, ale był przy tym bardzo miły. Oswald przestał się przejmować upływem czasu, bo ten najwyraźniej mijał w tym miejscu inaczej niż u niego. Po skee-ballu zaczęli grać na zmianę w cymbergaja. Oswaldowi szło zaskakująco dobrze i nawet pokonał raz Mike’a.
Kiedy zaczęły im się kończyć żetony, Oswald podziękował chłopakom za gościnność i powiedział, że ma nadzieję, iż znów się niedługo zobaczą. Pożegnali się, a potem Oswald poczekał, aż nikt