mieszczkę i zatwardziałą katoliczkę – do szpiku kości! – podobnie zresztą jak jej mąż. Obstawała przy noszeniu staroświeckich strojów, które już lata temu wyszły z mody, i nadal używała turniury – przytwierdzanego do pasa stelażu wypychającego tył spódnicy.
– Wygląda jak ślimak – żartował Dalmau, opowiadając o niej Montserrat i Emmie. – Z przodu nic, a na tyłku pancerz, który wszędzie ze sobą nosi. Nie uwierzycie, ale nie potrafię wyobrazić jej sobie nago.
Dziewczyny wybuchnęły śmiechem.
– Nigdy nie widziałeś ślimaka bez muszli? – zapytała go siostra. – Wystarczy, że zamienisz rogi na włosy, i będziesz miał swoją obślizgłą burżujkę.
– Przestańcie! To obrzydliwe! – poskarżyła się Emma, odpychając Montserrat. – Dlaczego musisz wyobrażać sobie nagie kobiety? – zwróciła się do Dalmaua. – Nie wystarczy ci ta, którą masz?
Ostatnie zdanie wypowiedziała, przeciągając słowa, słodkim, uwodzicielskim głosem. Chłopak objął ją w talii i pocałował w usta.
– Oczywiście, że mi wystarczy – szepnął.
Poza modelkami z erotycznych zdjęć, które służyły mu do studiowania kobiecego ciała w tajemnicy przed mistrzem, Emma była jedyną kobietą, która pozowała mu nago. Montserrat zaproponowała, że też będzie jego modelką.
– Mam malować nago własną siostrę?! – zaprotestował.
– To przecież sztuka – odparła, udając, że rozpina bluzkę, ale złapał ją za rękę. – Szkice z Emmą są cudowne! Jest taka… zmysłowa! Taka kobieca! Przypomina boginię! Nikt by nie powiedział, że to zwykła kucharka. Też chciałabym tak wyglądać, a nie jak robotnica z fabryki tkanin.
Dalmau zamknął oczy, widząc, że siostra szarpie spódnicę w kwiaty, jakby zamierzała ją zdjąć.
– Chciałabym, żebyś i mnie tak narysował – nalegała.
– Naszej matce też by się to podobało? – przerwał jej.
Montserrat wykrzywiła usta i zrezygnowana, pokręciła głową.
– Nie muszę malować cię nago, bez tego wiesz, że jesteś równie piękna jak Emma – próbował ją pocieszyć. – Przecież wszyscy się w tobie kochają! Szaleją za tobą, jedzą ci z ręki.
Tamtego dnia był już jednak spóźniony: nie miał czasu na obserwowanie mieszczek spacerujących Passeig de Gràcia i na wyobrażanie sobie ich nagich ciał. Nie miał też czasu na podziwianie modernistycznych budynków wyrastających jak grzyby po deszczu w nowej dzielnicy Eixample, powstałej na obszarze leżącym poza dawnymi murami miasta, na którym z powodu strategii obronnej przez stulecia nie wolno było niczego budować. Został włączony do Barcelony dopiero w XIX wieku, kiedy zburzono mury. Mistrz Bello odżegnywał się od tej nowoczesnej architektury, chociaż jego fabryka robiła świetne interesy, sprzedając budowniczym ceramikę.
„Interes to interes, synu”, wyjaśnił, kiedy Dalmau odważył się zwrócić mu uwagę na tę niekonsekwencję. Od czasu Wystawy Światowej w 1888 roku modernizm narzucił w Barcelonie istotne zmiany – nie tylko w damskiej modzie – trudne do zaakceptowania dla niektórych konserwatystów. W ostatnim dziesięcioleciu XIX wieku kobiety co prawda uwolniły się od turniury, która upodobniała je do ślimaków, ale nadal nosiły usztywniane suknie wzorowane na średniowieczu. Także architekci inspirowali się tą epoką, próbując dorównać splendorowi średniowiecznej Katalonii. Na przykład Lluís Domènech i Montaner wykorzystywał surową cegłę typową dla tego okresu. Zbudował na wystawę w 1888 roku imponujący zamek z orientalnymi motywami, w którym miała się mieścić restauracja. Na zewnętrznym fryzie umieścił jakieś pięćdziesiąt białych ceramicznych płyt reklamujących to, co można było spożyć w środku: przedstawiały marynarza pijącego gin, panienkę z lodami, kucharkę przyrządzającą czekoladę…
Kilka lat później Josep Puig i Cadafalch rozpoczął budowę Casa Amatller przy Passeig de Gràcia; choć wprowadził elementy charakterystyczne dla gotyku, zerwał z symetrią i klasycyzmem, dając Barcelonie pierwszą secesyjną elewację. Podobnie jak Domènech i Montaner, eksperymentował z dekoracjami: umieścił na fasadzie rzeźby zwierząt oddających się czynnościom odpowiadającym zainteresowaniom właściciela budynku. Pies, kot, lis, koza, ptak i jaszczurka pełnią funkcję strażników, żaby dmuchają szkło i wznoszą toast kieliszkami, świnie lepią amforę, osły czytają w okularach, lew robi zdjęcia, niedźwiedź siedzi z parasolem, królik wlewa do formy stopiony metal, podczas gdy drugi podaje mu wodę, a małpa uderza w kowadło.
Te dwa budynki, a także wiele innych zwiastujących zmianę w podejściu do architektury, były zdaniem mistrza prekursorami Casa Calvet przy ulicy Casp. Jej twórca, Antoni Gaudí, zaczął odchodzić od historyzmu, który cechował jego pierwsze projekty, wprowadzając elementy dające wrażenie ruchu. „Ruch i kamienie!”, wykrzykiwał z niedowierzaniem don Manuel Bello.
„Kobiety i budynki – wyznał kiedyś Dalmauowi – z czasem tracą klasę, elegancję, dostojność, historię i zaczynają się prostytuować. Kobiety zamieniają się w faliste żmije, budynki – w niespójną materię”. Odwrócił się od chłopaka, wymachując rękami, jakby zbliżał się koniec świata. Dalmau nie przyznał się, że pociągają go te faliste kształty i że podziwia tych, którzy próbują wprawić w ruch żelazo, kamień i ceramikę. Tylko czarownik, magik, wybitny artysta może zaprezentować publiczności materię przekształconą w ciecz!
Obok Dalmaua przetoczył się powoli długi wóz z gliną, ciągniony przez cztery potężne perszerony o włochatych grubych nogach i masywnych łbach, szyjach i zadach. To wyrwało go z rozmyślań. Podniósł głowę i powiódł wzrokiem za wyładowanym pojazdem odcinającym się na tle dwóch wysokich kominów. Manuel Bello García. Fabryka kafelków, głosił napis wymalowany na niebiesko na białych ceramicznych płytkach zdobiących wejście. W środku znajdowały się przestronna hala z kadziami i suszarkami, magazyny, pomieszczenia biurowe i piece. Średniej wielkości fabryka zajmowała się produkcją seryjną, ale wykonywała też specjalne zamówienia dla architektów i majstrów budowlanych oraz dla wszelkiego rodzaju przybytków – sklepów, aptek, hoteli, restauracji – które chętnie wykorzystywały ceramikę jako element dekoracyjny.
Praca Dalmaua polegała na rysowaniu. Projektował płytki do seryjnej produkcji, które trafiały do katalogu fabryki, wprowadzał w życie pomysły majstrów budowlanych i realizował drobiazgowo opracowane projekty sławnych modernistycznych architektów.
Wszedł do pracowni mistrza mieszczącej się obok biur, na pierwszym piętrze jednego z budynków wchodzących w skład fabryki.
– Proszę mi wybaczyć, don Manuelu… W starej części miasta panuje kompletny chaos. Manifestacje, interwencje Gwardii Obywatelskiej – powiedział, nieco przesadzając. – Nie mogłem tam nie pójść, przez wzgląd na matkę i siostrę.
– Musimy chronić swoje kobiety, synu – przytaknął don Manuel. Siedział przy mahoniowym stole, w skromnym, czarnym garniturze. Pod szyją miał ciemnozielony krawat zawiązany w duży węzeł. Szerokie, gęste baki łączyły się z bujnymi wąsami, tworząc jedną linię, szyja i broda były pozbawione zarostu. – Potrzebują nas. Dobrze robisz. Ci wszyscy anarchiści i liberałowie zrujnują nasz kraj! Mam nadzieję, że Gwardia Obywatelska ostro się za nich wzięła. Twarda ręka! Tego potrzeba tym łajdakom! Nie przejmuj się, synu. Zajmij się pracą.
Pracownia Dalmaua sąsiadowała z gabinetem mistrza. Nie siedział jak inni we wspólnych salach. Własna przestrzeń pozwalała mu skupić się na pracy, którą w tych dniach było zaprojektowanie serii płytek z motywami orientalnymi: kwiatami lotosu, nenufarami, chryzantemami, łodygami bambusa, motylami, ważkami…
Opanowanie