Louisa May Alcott

Mali mężczyźni


Скачать книгу

i zbadam, czy to geniusz, czy tylko utalentowany chłopiec, który będzie sam mógł zapracować sobie na chleb. Przyjmijcie go na próbę, przez wzgląd na waszego Teddy’ego.

      – Ma się rozumieć, że go przyjmiemy! – zawołała pani Bhaer, a zobaczywszy Nata, pomyślała od razu, że czy jest geniuszem czy nie, jako opuszczony, niedojrzały chłopiec potrzebuje tego właśnie, co ona dawać lubi: to jest ognisko domowe i macierzyńską opiekę. Oboje z mężem przyglądali mu się z ukosa i pomimo obdartej odzieży, niezgrabnego obejścia i brudnej twarzy, z wielu rzeczy im się podobał. Był to szczupły, blady chłopczyk lat dwunastu; miał niebieskie oczy i czoło kształtne pod szorstkimi i zaniedbanymi włosami. Nieśmiała twarz bywała chwilami tak zalękniona, jak gdyby się spodziewał ostrych słów lub uderzenia; usta mu drgały, jeśli ktoś mile na niego spojrzał, a oczy patrzyły wdzięcznie za każde łagodne słowo. „Niech sobie grywa biedaczek, choćby całymi dniami” – pomyślała pani Bhaer, spostrzegłszy jego radość na wzmiankę o orkiestrze.

      Po wieczerzy zatem, gdy się chłopcy rozproszyli, pani Jo ukazała się ze skrzypcami w rękach i porozumiawszy się krótko z mężem, przystąpiła do Nata, który z kącika przyglądał się wszystkiemu z żywą ciekawością.

      – Zagraj co, mój drogi. Potrzebujemy skrzypiec do orkiestry, możesz się więc nam bardzo przydać.

      Zamiast się ociągać przez nieśmiałość, jak się spodziewała, czym prędzej ujął skrzypce i dotykał ich z taką ostrożnością, że widać było, jak namiętnie miłuje muzykę.

      – Będę się starał zagrać jak najlepiej – rzekł i natychmiast pociągnął smyczkiem po strunach, jak gdyby pilno mu było usłyszeć znowu drogie sobie tony.

      Wielka była wrzawa w pokoju, lecz Nat jakby był głuchy na wszelkie dźwięki, prócz tych, które sam wydobywał, grał z cicha dla siebie, przejęty rozkosznym uczuciem. Była to tylko jedna z tych prostych murzyńskich pieśni wykonywanych zazwyczaj przez ulicznych grajków; ale tak się podobała chłopcom, że przestali swawolić, wsłuchując się z zadziwieniem. Z wolna przysuwali się coraz bliżej; pan Bhaer przystąpił także i badawczo śledził młodego muzyka, który grał bez końca, zapomniawszy o otoczeniu. Oczy mu błyszczały, twarzyczka pałała, palce drgały, podczas gdy obejmował czule skrzypki i przemawiał do serc swym ulubionym językiem.

      Serdeczny poklask wynagrodził go sowiciej, niżby tego dokazał rzęsisty deszcz grosików, skoro umilkł i rozejrzał się dokoła, mówiąc niejako:

      „Starałem się zagrać jak najlepiej, żeby wam sprawić przyjemność”.

      – Prześlicznie grasz! – zawołał Tommy, który uważał się już za jego opiekuna.

      – Będziesz pierwszym skrzypkiem w naszej orkiestrze – dodał Franz z uśmiechem.

      Pani Bhaer szepnęła do męża:

      – Teddy ma rację, w tym dziecku jest coś niezwykłego.

      Profesor skinął na to głową i klepiąc Nata przyjaźnie po ramieniu, rzekł:

      – Dobrze się wywiązałeś, mój synu. Teraz poprosimy cię o przygrywkę do śpiewu.

      Była to najzaszczytniejsza, najszczęśliwsza chwila w życiu biednego chłopca, gdy zaprowadzono go do fortepianu, na honorowe miejsce, po czym dzieci go otoczyły i nie zwracając uwagi na jego nędzną odzież, patrzyły z poszanowaniem, czekając, by zagrał.

      Ponieważ znalazła się znana mu pieśń, więc po kilku próbach zjednoczyły się głosy, a skrzypce, flet i fortepian towarzyszyły tak potężnemu chórowi chłopców, że się aż trząsł stary dach. To wszystko tak wzruszyło biednego Nata, że gdy ostatnia nuta ucichła, twarzyczka zaczęła mu drgać, skrzypce wypadły z rąk, i obróciwszy się do ściany, rozpłakał się jak dziecko.

      – Co ci jest, mój drogi? – zapytała pani Bhaer, która podążając za innymi w śpiewie, powstrzymywała zarazem Roba, żeby nie tupał do taktu.

      – Wszyscy są dla mnie tacy dobrzy i tak tu pięknie, że nie mogłem się powstrzymać – odpowiedział Natt, łkając, i rozkaszlał się okropnie.

      – Chodź ze mną, mój drogi; musisz się położyć i wypocząć. Jesteś znużony, więc tu zbyt hałaśliwie dla ciebie – szepnęła pani Bhaer i zabrawszy go do swego pokoju, dała mu się wypłakać w cichości.

      Skoro się uspokoił i zaczął z wolna zwierzać jej ze swych utrapień, słuchała ze łzami, chociaż wszystkie jego niedole były już jej znane.

      – Teraz, moje dziecko, masz ojca, matkę i ognisko domowe, więc przestań myśleć o tych smutnych czasach. Staraj się być zdrowy, wesoły i ufaj, że odtąd będziemy cię zasłaniać wszelkimi siłami od cierpień. Umyślnie otworzyliśmy ten zakład, aby w nim błogo upływało życie chłopcom i żeby się uczyli radzić sobie i być pożytecznymi ludźmi. Mam nadzieję, że dopną tego celu. Co się tyczy muzyki, to będziesz jej miał do woli, ale najpierw musisz się wzmocnić. Chodź teraz do dozorczyni, żeby cię wykąpała, a jutro ułożymy razem jakiś ładny plan.

      Nat mocno ściskał jej rękę i nie mogąc zdobyć się na słowa, dziękował spojrzeniem. Wprowadziła go do obszernego pokoju, gdzie krzątała się gruba Niemka z twarzą tak okrągłą i wesołą, że wyglądała jak słońce, którego promienie wyobrażała szeroka falbanka u czepka.

      – To jest pani Nursley Hummel, dozorczyni, przyrządzi ci dobrą kąpiel, obetnie włosy i posłuży we wszystkim. Łazienka jest tam oto. Co sobotę wieczór kąpiemy najpierw małych chłopców i pakujemy ich do łóżek, a tymczasem starsi kończą śpiewać. No, Robby, wskakuj.

      Mówiąc to wszystko, rozebrała pani Bhaer synka i zanurzyła go w długiej wanience, w pokoiku przyległym do dziecięcej sypialni.

      Były tam dwie wanny prócz miednic, tusz i szafliczków do moczenia nóg. Nat, rozkoszując się w wodzie, patrzył na dwie kobiety, jak myły kilku małych chłopaków, ubierały ich w nocną bieliznę i kładły do łóżek. Ma się rozumieć, że się nie obeszło bez psot, którymi wszystkich rozśmieszali, póki ich sen nie zmorzył. Nata również dozorczyni umyła, następnie obwinąwszy w kołdrę, posadziła przy kominku i obcinała mu właśnie włosy, kiedy kolejni chłopcy wpadli do łazienki, robiąc wrzawę i plusk, niczym gromada rozswawolonych wielorybów.

      – Nat będzie tu dziś spał, bo jak złapie go kaszel w nocy, to mu dasz napić się ziółek z siemienia lnianego – rzekła pani Bhaer, krzątająca się jak kokosz pośród licznego stada ruchliwych kacząt.

      Dozorczyni chętnie ubrała zaraz Nata we flanelową piżamę, podała mu jakiś napój ciepły i słodki, a potem umieściła w przyległym pokoju, gdzie stały cztery łóżka. Leżał tam sobie spokojnie jak mumia, czując, że mu już nic nie brakuje do przyjemności i wygody. Ochędóstwo sprawiało mu nowe i rozkoszne wrażenie: flanelowa piżama był ubraniem nieznanym w jego świecie; ziółka ciepłe tak mile łagodziły kaszel, jak serdeczne słowa rozgrzewały osierocone serce; a uczucie, że obchodzi kogoś, czyniło z tego skromnego pokoju prawdziwe niebo. Przymykał często oczy, żeby się przekonać, czy to nie jest złudny sen, który się rozwieje, skoro je otworzy, i przejęty miłymi wrażeniami nie mógł usnąć, tym bardziej że niezadługo pewien miejscowy zwyczaj uderzył jego zdumiony, lecz trzeźwy wzrok.

      Gdy się uciszyło pluskanie, nagle zaczęły poduszki fruwać na wszystkie strony, a podrzucały je białe szatanki, wyskakując hałaśliwie z łóżek. Bitwa toczyła się w kilku pokojach, w sieni, a nawet niekiedy dostawała się do sypialni dziecięcej, gdzie schronił się niejeden pokrzywdzony rycerz. Nikt nie zwracał jednak uwagi na te wybryki, nikt się im nie dziwił ani ich zakazywał. Dozorczyni rozwieszała ręczniki, a pani Bhaer przeglądała czystą bieliznę,