Louisa May Alcott

Mali mężczyźni


Скачать книгу

tym ucieszył. Ja ci za to dam moją i będą mogły pomieścić się razem, jeżeli się nie pobiją. Te białe myszki dostał Rob od Franza, króliki należą do Neda, a te indory, co tam chodzą po podwórku, to własność Nadzianego. Żółwie są Demiego; zeszłego roku miał ich sześćdziesiąt dwa. Na jednym wyrył swoje nazwisko i bieżący rok, po czym puścił go na wolność. Może kiedyś go odnajdzie i pozna. Czytał o jednym żółwiu, z napisem świadczącym, że żyje od paruset lat. Jaki to dziwny chłopiec z tego Demiego!

      – A tutaj co się przechowuje? – zapytał Nat, zatrzymując się przy głębokiej skrzyni, do połowy napełnionej ziemią.

      – Robaki Jacka Forda; zbiera je, trzyma tutaj i sprzedaje nam potem do łowienia ryb. Wprawdzie oszczędza nam to wiele trudu, ale zbyt drogo je ceni. Ostatnim razem musiałem zapłacić dwa centy za tuzin, jednak dał mi sam drobiazg. Jack jest szkaradnie chciwy, zapowiedziałem mu więc, że je zamierzam sam zbierać, jeżeli się tak będzie drożył. Ja mam dwie piękne kury, ot te szare z czubkami; jajka ich sprzedaję pani Bhaer, ale nigdy drożej jak dwadzieścia pięć centów za tuzin. Wstydziłbym się wziąć więcej – zawołał, ze wzgardą spoglądając na skład robaków.

      – A te psy do kogo należą? – zapytał Nat, którego to wszystko bardzo zajmowało.

      – Ten duży jest Emila; pani Bhaer nazwała go „Krzysztofem Kolumbem” – odpowiedział Tommy tonem przewodnika po menażerii. – Ten biały piesek należy do Roba, a żółty do Teddy’ego. Jakiś człowiek miał je właśnie wrzucić do naszego stawu, kiedy pan Bhaer nadszedł i powstrzymał go. Dla takich malców ujdą, ale w moich oczach nic nie są warte. Nazywają się Kastor i Pollux.

      – Ja bym najlepiej lubił tego osiołka Toby’ego; taki maleńki, dobry, i tak miło na nim jechać! – rzekł Nat, wspominając, jak go bolały nogi, gdy się musiał pieszo włóczyć po świecie.

      – Pan Laurie przysłał go dla pani Bhaer, żeby nie potrzebowała dźwigać Teddy’ego na przechadzce. Wszyscy lubimy Toby’ego, bo to śliczny osiołek, mój panie. Gołąbki są własnością całej naszej gromadki; każdy ma swego ulubieńca, i gdy się młode wylęgają, dzielimy je pomiędzy siebie. To bardzo zabawne stworzonka; tutaj ich nie ma, ale idź je zobaczyć pod strychem, a ja tymczasem zajrzę do kur, czy nie zniosły jajek.

      Nat wdrapał się po drabinie, wściubił głowę przez okienko i przypatrywał się ładnym gołębiom, które gruchały i muskały się dziobkami na obszernym poddaszu. Dużo ich siedziało na gniazdach, inne skakały tu i ówdzie albo zlatywały ze słonecznego dachu na folwarczne podwórko, gdzie sześć połyskujący krówek spokojnie przeżuwało trawę.

      „Ja jeden nic nie mam! Chciałbym dostać przynajmniej gołębia, kurę, albo nawet żółwia, ale na wyłączną własność” – myślał Nat, bolejąc nad swym ubóstwem, na widok tylu cudzych skarbów.

      – Skąd wy to bierzecie? – zapytał Tommy’ego, skoro znowu zeszli się w szopie.

      – Czasem się coś znajdzie, czasem się kupi albo dostanie od kogoś. Te kury przysłał mi ojciec, a jak tylko zbiorę dosyć pieniędzy za jajka, nabędę zaraz parę kaczek. Jest tu ładny staw za stodołą, przy tym za jaja kacze dobrze ludzie płacą, i młode kaczęta takie są ładniutkie, że zabawnie patrzeć, jak pływają – rzekł Tommy, strojąc minę milionera.

      Nat westchnął, gdyż biedak nie miał ani ojca, ani pieniędzy, ani zgoła nic na całym świecie prócz pustego pugilaresu i dziesięciu uzdolnionych palców.

      Tommy widocznie zrozumiał, dlaczego pytał o to i czemu westchnął po jego odpowiedzi, bo zadumawszy się chwilkę, rzekł żywo:

      – Słuchaj no, co ci powiem: jeżeli zechcesz wyszukiwać jajka, czego ja nie lubię robić, to ci dam jedno za każdy tuzin. Będziesz utrzymywał rachunek, a gdy matka Bhaer zapłaci dwadzieścia pięć centów, to będziesz sobie mógł kupić, co ci się spodoba, rozumiesz?

      – Doskonała myśl! Jakiś ty dobry, Tommy! – zawołał Nat, olśniony tak świetnymi nadziejami.

      – Nie ma o czym mówić; weź się zaraz do dzieła, przeszukaj w szopie, a ja tu poczekam na ciebie, jedna z moich kurek gdacze, więc z pewnością zniosła jajko – rzekł Tommy i rzucił się na siano z wewnętrznym zadowoleniem, że nie tylko zawarł korzystną ugodę, ale i oddał przyjacielowi przysługę.

      Uradowany Nat zaczął natychmiast poszukiwania i znalazł dwa jajka: jedno pod belką, a drugie w starej torebce kucharki, którą sobie czubata kurka przywłaszczyła.

      – Jedno możesz sobie zachować, a drugie dopełni właśnie ostatni tuzin; jutro zaś rozpoczniemy od nowa. Zapisuj kredą rachunki obok moich, to będziemy zawsze w porządku – powiedział Tommy, wskazując na szereg niezrozumiałych cyfr na gładkiej stronie wialni.

      Ucieszony świetnymi nadziejami, przejęty zdobytym dostojeństwem, dumny posiadacz jednego jajka, otworzył rachunek z przyjacielem, który śmiejąc się, napisał nad cyframi te wspaniałe słowa:

      T. Bangs & Co.

      Biednemu Natowi wydało się to czymś tak wielkim, że z trudnością dał się namówić do złożenia w spiżarni Asi tej pierwszej swojej własności. Wyszedłszy stamtąd, zaznajomił się z dwoma końmi, sześcioma krowami, trzema świniami i jednym cielęciem, po czym zaprowadził go Tommy do starej wierzby, ocieniającej szemrzący strumyk. Z płotu łatwo było wskoczyć do dużej kryjówki pośród trzech grubych konarów, które tworzyły zielone sklepienie. W tej kryjówce przymocowali chłopcy ławeczkę, a głębiej jeszcze złożyli parę książek, łódkę rozebraną i kilka niewykończonych fujarek.

      – To schronienie moje i Demiego; sami je sobie urządziliśmy i bez naszej wiedzy nikomu nie wolno korzystać z niego, z wyjątkiem jednej Daisy, bo o nią nam nie chodzi.

      Podczas gdy Tommy to mówił, Nat wodził wzrokiem od szemrzącej brunatnej wody w dole do zielonego sklepienia w górze, gdzie pszczoły dźwięcznie brzęczały, racząc się długim, żółtym kwiatem, który wypełniał powietrze słodką wonią.

      – Ach, jak tu pięknie! – zawołał nareszcie. – Mam nadzieję, że wolno mi będzie przychodzić tu czasem. Jak żyję, nie widziałem tak ładnego miejsca! Chciałbym być ptakiem i tu zawsze przesiadywać.

      – Prawda, że tu bardzo ładnie? I będziesz mógł przychodzić, jeżeli Demi się nie sprzeciwi, ale nie przypuszczam tego, bo mówił onegdaj wieczór, że mu się podobasz.

      – Doprawdy? – zapytał Nat i uśmiechnął się radośnie, gdyż uznanie Demiego miało widoczną cenę u kolegów: w części dlatego, że był siostrzeńcem pani Bhaer, ale także z powodu, iż mimo młodego wieku bardzo był poważny i sumienny.

      – Tak, Demi lubi cichych chłopców i pewno się zbliżycie z sobą, jeżeli masz także upodobane w książkach.

      Biedny Nat zarumienił się znowu, ale tym razem nie z radości, lecz ze wstydu, i odrzekł, jąkając się:

      – Nie umiem dobrze czytać, bo nigdy nie miałem na to czasu, koczując bez ustanku ze skrzypcami.

      – Ja też nie lubię czytania, ale jak dokładam starań, to mi idzie dosyć gładko – odrzekł Tommy, rzucając nań zdumione spojrzenie, które znaczyło: „dwunastoletni chłopak nie umie czytać?!”.

      – Ale za to potrafię czytać nuty – dodał Nat, zmieszany trochę wyznaniem, że taki z niego nieuk.

      – Ja znów tego nie umiem – odrzekł tamten z takim poszanowaniem, że Nat odważył się powiedzieć:

      – Pierwszy raz w życiu zdarza mi się teraz sposobność uczenia się, więc szczerze oddam się pracy i będę się starał skorzystać jak