Louisa May Alcott

Mali mężczyźni


Скачать книгу

Bhaer umyśliła pójść i pomówić chwilę z Natem, zanim uśnie, bo się już nieraz przekonała, że poważne słowo powiedziane w takiej chwili często sprawia dużo dobrego. Ale gdy zobaczyła, zakradłszy się do drzwi, jak Nat chciwie połyka wyrazy przyjaciela, podczas kiedy tenże stłumionym głosem opowiada słodką i wzniosłą historię, jak go jej nauczono, i piękne oczy wlepia w luby wizerunek wiszący na ścianie, poczuła łzy i po cichu odeszła, mówiąc sobie: „Demi bezwiednie będzie pomocniejszy temu biednemu chłopcu aniżeli ja, nie chcę więc psuć jemu dzieła ani jednym słówkiem”.

      Szept dziecięcych głosów przeciągał się długo, jedno niewinne serce udzielało drugiemu ważnej nauki i nikt im nie przerywał. Gdy po uciszeniu się wreszcie tej rozmowy pani Bhaer weszła, żeby zabrać lampę, Demiego już nie było, Nat zaś usnął twarzą zwróconą ku obrazowi, jak gdyby się już nauczył kochać Boga–Człowieka, który miłował dziatki i był wiernym przyjacielem ubogich. Twarzyczka jego cała była bardzo spokojna i pani Jo pomyślała, że jeżeli takie skutki pozostawił jeden dzień starań i serdeczności, to rok cierpliwej uprawy z pewnością może przynieść bogate plony na tej zaniedbanej grządce, w której już zasiał najlepsze z ziaren ten mały apostoł w nocnej koszulce.

      ROZDZIAŁ IV

      STOPNIOWE POSTĘPY

      W poniedziałek rano Nat wszedł zalękniony do klasy, przewidując, że się będzie musiał zdradzić przed kolegami ze swą ciemnotą; ale pan Bhaer wyznaczył mu miejsce we framudze okna, gdzie się mógł odwrócić od chłopców, i Franz przepytał go tam, nikt więc nie słyszał jego mylnych odpowiedzi i nie widział kleksów na kajecie. Szczerze był wdzięczny Nat za to i pracował tak pilnie, że profesor zobaczywszy jego rozpaloną twarzyczkę i palce pomazane atramentem, powiedział, uśmiechając się:

      – Nie pracuj tak ciężko, chłopcze, bo się zmęczysz, a czasu jest dosyć przed tobą.

      – Muszę ciężko pracować, żeby dogonić kolegów, bo oni umieją dużo, a ja zgoła nic – rzekł Nat.

      – Owszem, umiesz bardzo wiele rzeczy, całkiem im nieznanych – powiedział pan Bhaer, siadając obok niego, podczas gdy Franz uczył młodszą dziatwę tabliczki mnożenia.

      – Doprawdy? – spytał Nat z niedowierzeniem.

      – Tak, mój chłopcze; umiesz na przykład opanować swój temperament, a Jack, który wprawdzie jest biegły w rachunkach, tego znów nie potrafi. Jest to ważna umiejętność i zdaje mi się, że ją gruntownie posiadasz. Dalej, potrafisz grać na skrzypcach, tego również żaden z twoich kolegów nie potrafi, a co najważniejsze: szczerze pragniesz nauczyć się czegoś, co jest połową wygranej. Z początku życie wyda ci się tutaj trudnym, doznasz nie raz zniechęcenia, lecz jeżeli wytrwasz w pracy, będzie się stawało coraz łatwiejsze.

      Natowi twarz pałała, gdy słuchał wyliczania swych umiejętności; bo chociaż szereg był krótki, niezmiernie go to ucieszyło, że już coś ma na początek. „Prawda, że umiem opanować temperament, bo mnie ojciec biciem tego nauczył; prawda i to, że potrafię grać na skrzypcach, chociaż nie wiem, gdzie jest Zatoka Biskajska” – pomyślał z uciechą trudną do opisania. Potem rzekł uroczyście i tak głośno, że aż Demi usłyszał:

      – Chcę się uczyć i będę dokładał starań. Nigdy nie chodziłem do szkoły, ale nie moja w tym wina; i jeżeli chłopcy nie będą mnie wyśmiewać, to mi tu będzie doskonale, boście tacy dobrzy dla mnie, pan i pani Bhaer.

      – Nie będą się wyśmiewać, ale gdyby sobie który pozwolił, tobym . . . tobym . . . zakazał! – wykrzyknął Demi, zapominając, gdzie się znajduje.

      Gdy około południa nauki zostały przerwane, wszyscy pobiegli na górę dowiedzieć się, co tam słychać.

      Pan Bhaer, mając przekonanie, że pożyteczniej będzie wskazać owego dnia chłopcom, jak wzajemnie dopomagać sobie, niżeli im wykładać arytmetykę, opowiedział przygody Nata w sposób tak rzewny i zajmujący, że poczciwe dzieci obiecały mu być pomocą, mając sobie za zaszczyt udzielanie jej młodzieńcowi tak pięknie grającemu na skrzypcach. To odwołanie się do nich przyniosło pożądane owoce i Nat miał niewiele trudności do zwalczania, bo mu każdy ułatwiał pracę.

      Ale póki nie nabrał więcej sił, wzbraniano mu wielkiego mozołu, i pani Jo obmyślała różne domowe rozrywki na czas, kiedy inni byli zajęci książkami. Najlepszym jednak lekarstwem było pielęgnowanie ogródka; pracował tam pilnie: najpierw uprawił ziemię, potem zasiał groch i pilnie śledząc jego wzrost, cieszył się każdym zielonym listkiem, każdą łodyżką. Żaden w świecie ogród nie był tak starannie skopywany i pan Bhaer szczerze się obawiając, czy nasiona będą mogły kiełkować z tego powodu, wyznaczał mu lekkie zajęcia przy kwiatach lub truskawkach, gdzie się Nat z takim przejęciem krzątał, jak rojące się wkoło niego pszczoły.

      – Ze wszystkich twych nowych zdobyczy najlepiej mi się te podobają – mówiła pani Jo, szczypiąc go w czerstwe policzki, niegdyś tak blade, i klepiąc po plecach, dawniej przygarbionych, a teraz już prostych prawie, skutkiem zdrowego zajęcia, dobrego pożywienia i wydobycia się z biedy, która tak gnębi i przygniata.

      W Demim miał Nat przyjaciela, w Tommym opiekuna, a w Daisy osłodę w każdym strapieniu, bo chociaż to młodsze były odeń dzieci, przez nieśmiałość lubił ich niewinne towarzystwo, a unikał głośnych zabaw starszych chłopców. Pan Laurence nie zapominał o nim i przysyłał mu ubrania, książki, nuty, serdeczne pozdrowienia, a od czasu do czasu przyjeżdżał zobaczyć, jak mu się powodzi, albo go brał do miasta, na jakiś koncert. W takich razach zdawało się Natowi, że jest w siódmym niebie: mieszkał bowiem w jego wspaniałym domu, przebywał z jego piękną żoną i uroczą córeczką, zjadał smaczny obiad i tyle zawsze zaznał uciech, że dniami i nocami marzył o nich i mówił.

      Tak łatwo jest uszczęśliwić dziecko, że aż żal się robi, iż w świecie tak pełnym słonecznych promieni i powabnych rzeczy mogą istnieć smutne twarzyczki, próżne rączęta lub tęskne serduszka.

      Pod wpływem takiego to uczucia państwo Bhaer zbierali każdą okruszynę, aby nią nakarmić gromadkę swych zgłodniałych wróbelków, sami będąc bogaci tylko w miłosierdzie. Wiele przyjaciółek pani Jo przysyłało jej odrzucone już przez swoje dzieci zabawki, których naprawą zajmował się Nat, bardzo zręcznym będąc do tego. Niejedno dżdżyste popołudnie spędził więc z flaszeczką gumy, z pudełkiem farb i z nożem – naprawiając meble, zwierzęta i różne gry, podczas kiedy Daisy stroiła poszarpane lalki. W miarę jak cacka zostawały przyprowadzone do kwitnącego stanu, chowano je w szufladzie przeznaczonej do ubierania choinki na Boże Narodzenie, dla biednych dzieci z okolicy; w taki bowiem sposób obchodzili chłopcy z Plumfield Narodzenie się Tego, który miłował ubogich i błogosławił maluczkich.

      Demi niezmordowanie czytywał i objaśniał Natowi swe ulubione książki i niejedną miłą godzinę spędzili na starej wierzbie, rozmawiając o Robinsonie Crusoe, o nocach arabskich lub o powieściach pani Edgeworth. To mu otworzyło nowy świat: zaciekawiony powieściami, prędko nauczył się czytać, a tak był dumny z tej umiejętności, że obawiano się, aby jak Demi nie stał się molem książkowym,

      W niespodziany zupełnie sposób pozyskał Nat jeszcze jedną pomoc: oto wielu chłopców zajmowało się tam handlem; państwo Bhaer wiedząc bowiem, że jako ubodzy będą kiedyś musieli pracą torować sobie drogę na świecie, pomagali im w zapewnianiu sobie niezależności. Tommy sprzedawał jajka swych kur; Jack spekulował na dostawie żywności; Franz pomagał panu Bhaer uczyć; Ned wykonywał tokarskie roboty; Demi zaś budował młyny wodne lub maszyny własnego pomysłu i obdarzał nimi chłopców, chociaż jako zbyt skomplikowane nie mogły się na nic przydać.

      – Niechaj będzie mechanikiem, jeżeli zechce – mówił