Maria Konopnicka

O krasnoludkach i sierotce Marysi


Скачать книгу

pocznę, sierota!…

      Dziwił się temu lamentowi Koszałek-Opałek, słuchając to jednym, to znów drugim uchem, bo nie mógł jakoś zrazu54 pomiarkować, o co by to onym55 niewiastom chodziło. Aż nagle stuknął się palcem w czoło, pod płotem między chwasty siadł, kałamarz odkorkował, pióro w nim umaczał, strzepnął i otwarłszy wielką swoją księgę, takie w niej zapisał słowa:

      „…Drugiego dnia podróży mojej zaszedłem do nieszczęsnej krainy, którą Tatarowie56 napadłszy, wybili, wydusili lub uprowadzili w jasyr57 wszystkie koguty i kokosze. Za czym58 kowal miecze na wyprawę kuł, a przed kuźnią rozlegał się płacz i narzekanie”.

      Jeszcze to pisał, kiedy w progu kuźni stanął kowal i huknął basem.

      – Co tu pomoże płakać? Tu trzeba garnek z żarem wziąć i tego nicponia z jamy wykurzyć dymem! Jużci wiadome rzeczy, że pod lasem lis w jamie siedzi. Albo go wykurzyć, albo go wykopać. Dalej Jasiek! Duchem Stach! – chłopaków zwołać i z łopatą mi na niego! A ty, matka, nie płacz, jeno garnek z żarem szykuj! Szedłbym sam, ale że robota pilna!

      I zaraz się z progu do kuźni nawrócił, a dźwiękanie żelaza znów słyszeć się dało.

      Ale dwóch kowalczyków, porzuciwszy miechy, biegło przez wieś, wołając: „Na lisa! Na lisa!”.

      Za czym i baby pociągnęły ku chatom szykować wyprawę.

      A wtedy, baczny59 na wszystko, Koszałek-Opałek znów umaczał pióro i wpisał w księgę te słowa:

      „Tatarowie ci mają nieustraszonego wodza i Chana60 nad sobą, który się zwie Lis Wielki, a ukrywają się w leśnych norach, skąd ich ludność miejscowa wykurza armatnim dymem”.

      Zaledwie jednak skończył to pisać uczony kronikarz, kiedy go doleciała okrutna wrzawa. Spojrzy, a tu wali przez wieś gromada bab, dzieci i wyrostków z łopatami, z kijami, z garnkami, a za gromadą, naszczekując, podążają w stronę lasu „Kruczki”, „Zaboje”, inne pokurcie61, szczekając i ujadając srodze. Raz jeszcze tedy umaczał pióro Koszałek-Opałek i taką uwagę w kronice swojej dopisał:

      „Na wojnę przeciw Tatarom nie chodzą w krainie tej chłopi, ale baby, dzieci i niedorosłe chłopaki; które to wojsko zgiełk srogi w marszu na nieprzyjaciela czyni, lecąc przez wieś wielkim pędem; za główną zasię62 armią gromada psów okrutnym wrzaskiem męstwa do boju dodawa63. Co, iżem własnymi oczyma oglądał, podpisem własnym stwierdzam”.

      Tu przechylił głowę, zmrużył lewe oko i podpisawszy u brzegu karty: „Koszałek-Opałek, Nadworny Historyk Króla Jegomości Błystka” – uczynił misterny a szeroki zakręt.

      Tymczasem z tamtej strony płota zaleciał go miły dymek jałowcowy, w którym się Krasnoludki szczególnie lubują. Pociągnął Koszałek-Opałek wielkim swoim nosem raz, pociągnął drugi raz, a rozchyliwszy chrusty począł pilnie patrzeć, skąd by ów dymek szedł. Jakoż ujrzał pod borem siny, wijący się sznurek, a gdy dobrze okulary przetarł, zobaczył w polu niewielkie ognisko i siedzących dokoła niego pastuszków.

      Poczciwy Krasnoludek niezmiernie dzieci lubił; puścił się tedy ku ognisku na przełaj ugorem64, kierując się wprost na ów dymek i pociesznie przeskakując bruzdy.

      Zdumieli się pastuszkowie, zobaczywszy małego człowieka w podróżnej, rzemieniem podpasanej opończy z kapturem, z księgą pod pachą, z kałamarzem u pasa i z piórem na ramieniu.

      Zaraz też Józik Srokacz trącił w bok Stacha Szafarczyka i pokazawszy palcem owego człowieczka, szepnął:

      – Krasnoludek!

      A Koszałek-Opałek był już blisko i uśmiechał się przyjaźnie do dzieci, kiwając głową.

      Dzieci pootwierały usta szeroko i wpatrzyły się w niego jak w tęczę. Nie bały się przecież, tylko je ogarnął dziw nagły. Nie bały się, bo każde wiedziało dobrze, iż Krasnoludki nikomu krzywdy nie czynią, a jak ubogim sierotom to i pomagają nawet. Jakoż Stacho Szafarczyk przypomniał sobie zaraz, że kiedy mu cielęta zaprzeszłej wiosny65 uciekły do lasu, takusieńki maluśki człowieczek pomógł mu je wyszukać i na pastwisko zagnać. Jeszcze go pogłaskał i poziomek mu w czapkę nasypał, mówiąc:

      – Nie bój się! Naści66, sieroto!

      Tymczasem Koszałek-Opałek do ogniska podszedł i wyjąwszy fajkę z zębów, przemówił grzecznie:

      – Witajcie, dzieci!

      Na co pastuszkowie odrzekli z powagą:

      – Witajcie, Krasnoludku!

      Ale dziewczynki skuliły się tylko i naciągnąwszy chuściny na czoła, tak że im ledwo czubki nosów było widać, wytrzeszczyły na przybysza niebieskie oczęta.

      Koszałek-Opałek popatrzył na nie z uśmiechem i zapytał:

      – Czy mogę się pogrzać przy waszym ognisku? Bo zimno!

      – Jużci, że mogą! – odpowiedział rezolutnie Jaśko Krzemieniec.

      – My ta nie takie zazdrościwe! – dorzucił Szafarczyk.

      A Jaśko Srokacz:

      – Niech se Krasnoludek siędą! Godne miejsce!

      I namykał poły67 od siwej sukmanki68, czyniąc mu miejsce przy ogniu.

      – A dopieką się ziemniaki, to se i pojeść mogą, jeśli wola! – dorzucił gościnnie Kubuś.

      Tak insi69:

      – Pewnie, że mogą! Ino patrzeć, jak się dopieką, bo już duch idzie od nich70.

      Siadł tedy Koszałek-Opałek i poglądając mile po rumianych twarzyczkach pastuszków, mówił z rozrzewnieniem:

      – A, mojeż wy dzieci kochane! A czymże ja wam odsłużę!

      Zaledwie to jednak powiedział, kiedy Zośka Kowalczanka, zakrywszy wierzchem ręki oczy, zawołała prędko:

      – A to nam bajkę powiedzą…

      – Iii!.. Co tam bajka! – rzekł na to Stacho Szafarczyk z powagą. – Zawszeć prawda je lepsza niż bajka.

      – Pewnie, pewnie, że lepsza! – rzekł Koszałek-Opałek. – Prawda jest ze wszystkiego najlepsza.

      – Ano jak tak – zawołał wesoło Józik Srokacz – to niechże nam powiedzą, skąd się Krasnoludki wzięły na tym tu światu71?

      – Skąd się wzięły? – powtórzył Koszałek-Opałek i już się zabierał powiadać, gdy wtem ziemniaki zaczęły pękać z wielkim hukiem. Za czym ruszyły się dzieci wygrzebywać je patykami z żaru i z popiołu.

      Uczony mąż wszakże przeląkł się srodze owego nagłego huku i skoczywszy w bok, stanął za polnym kamykiem; dopiero z tej fortecy przypatrywał się dzieciom, jedzącym jakoweś okrągłe i dymiące kule, których nie znał. Za czym rozwarł księgę i oparłszy ją na owym polnym kamyku, takie w niej słowa drżącą ręką pisał:

      „Lud