alić108 ledwo że słońce zaświeciło nad nią – znów przyszła burza.
Jako szarańcza pada na posiew zbożowy, aby go wyniszczyć do źdźbła, tak na te pola lechickie padły Niemcy109, a ich książę chciał gwałtem naszą panią brać i sam nad nami panować. Mówię: naszą, bo choć my byli tylko Bożęta, ale w te prastare błogie czasy jedność była i z narodem my się jak bracia trzymali.
Pani jednak nie chciała Niemca.
– A ja wiem! – krzyknęła nagle cienkim głoskiem110 Kasia Balcerówna. – To była Wanda!
– A ja też wiem! – jeszcze cieniej zapiszczała Zosia Kowalczanka.
I nuż jedna przed drugą wyciągać111:
Wanda leży w naszej ziemi, co nie chciała Niemca…
Pokiwał na to Koszałek-Opałek głową i rzekł z uśmiechem:
– A nie chciała!… Wiem! Znam!… Toć ta cała pieśń w naszych księgach stoi. Toć my od najdawniejszych czasów uczym jej małą wiejską dziatwę! Jakże!… Ja sam już ze sto dzieci jej nauczyłem. A was któż zuczył112?
– A my nie wiemy.
– No, to pewno ja! Drugi raz to się zdaje, że tak w powietrzu cości gada albo śpiewa.
– Prawda! – przywtórzyli chłopcy z powagą.
– No to widzicie, Krasnoludki tak gadają i śpiewają! Tylko że maluśkie, to ich nie widać, jak się tam pokryją we zboża, albo w trawy na łąkach, albo między te listeczki w gaju, albo pod te kamyczki polne. Ano dobrze!… Jak też pani Niemca nie chciała, tak się zrobiła wojna. Zaraz zaczęły na ten kraj lecieć kruki, wrony, zaraz zaczęły wilki wyć, zaraz się niebo czarnymi chmurami oblokło.
My też zaczęli z głodu przymierać, bo i chleb, i sery, wszystko szło dla tych wojaków, co się z Niemcami bili. Wymizerował się113 kraj cały, wymizerowały się i Bożęta z nim razem. Aż jak się też naszej pani serce ścisło114, że wojna o nią cały naród trapi115, tak zaraz w rzekę skoczyła, we Wisłę, i zaraz się utopiła. Tak dopieroż Niemce poszły precz, a u nas pokój nastał.
Ale że się czasy tak przez tę wojnę popsuły, że to na nic! Już brat bratu na zdradzie stał, już mocny tego słabszego krzywdził, już chciwiec sierocy zagon116 przyorywał do swojego pola. A jako tam, gdzie krzywda i łzy sierot, szczęścia być nie może, nastały złe pany w tym kraju, co się nazywały Popiele.
– Laboga! – zapiszczała Kasia – Popiele?
– Czegoż wrzeszczysz? – ofuknął ją Stach Szafarczyk. – Cóż to za dziwota? Przecie to te Popiele, co jednego myszy zjadły!
– Przecie – przywtórzył z wielką powagą Józik Srokacz.
Ale Koszałek-Opałek, puściwszy dymek z fajki, tak dalej prawił:
– Różnie to tam powiadają o tych myszach, tak i tak. Dawne to czasy i dziś nikt nie dojdzie już, jak było. Ale że w naszych księgach stoi, że to nie myszy były, tylko właśnie Bożęta, które się w mysie kożuszki przybrawszy, iż zima była tęga, a widząc, jako ten Popiel ze wszystkim źle panował, hurmem117 się z mysich nor na niego rzuciły i tak go poturbowały, że to na śmierć.
Tak stoi w naszych księgach. Czy to prawda, czy nie prawda, trudno wiedzieć. Ale że mój prapradziad sam mi powiadał, że nim z wielkiej starości oślepł, to widział raz okrutne jezioro, a na nim srogą wieżę, gdzie się to stać miało, która to wieża do dziś się Mysią Wieżą zowie! A znów jezioro – nazywa się Gopło.
Ano dobrze!
Tu, iż mu fajeczka zagasła, począł Koszałek w popiele iskierki szukać, a znalazłszy, pociągnął parę razy z cybucha118, za czym puścił kłąb dymu i tak mówił dalej:
– W tych starych księgach to jest tak:
Tu parę kart brak, tu znów parę tak pożółkłych i wyblakłych, że ani przeczytać, tu znów wielka czarna rysa w poprzek, albo wzdłuż; to i nie wszystko wiedzieć można, co tam przed wieki119 wpisywał ktoś do nich.
Ale czy dobre były czasy, czy złe, to zaraz poznać można. Jak dobre, to z tych kart, żeby i najstarszych, taka światłość bije, właśnie jakoby słońce wzeszło; a jak złe, to się taki mrok po nich rzuca, jakby w noc ciemną, kiedy to ani gwiazd, ani miesiąca120 nie ujrzy nad ziemią…
Takie to są te stare księgi Krasnoludków!
V
– Chcecie wiedzieć co dalej było? – pytał Koszałek po chwili, fajeczkę znów zapaliwszy.
– Chcemy, chcemy! – wołały dziewczęta.
– No to słuchajcie. Po tych czarnych kartach o Popielu, zaraz idą te jasne o Piaście. Ho, ho!.. O Piaście, to mógłbym wam gadać i godzinę całą.
Zaiskrzyły się na to oczy Józikowi.
– A to gadajcie! Moiściewy121!
– Gadajcieże! Powiadajcie het precz, co tylko wiecie! – wołały na wyścigi dzieci.
Zesunął Koszałek-Opałek kaptur z głowy, po łysinie się podrapał i tak mówił:
– Sam ze siebie, to tam niewiele wiem, bom na te czasy jeszcze nie był żyjący. Ale jeden stary Skrzat, co te karty w księdze pisał, znał jeszcze starszego dęba, który całą tę historię dobrze pamiętał i choć już głos słaby miał, to przecież jak o tym Piaście szumieć a powiadać zaczął, to się skroś122 całej puszczy taka cichość czyniła, jakoby właśnie mak siał. To te sosny, te jodły, te graby, te buki, te brzozy, te trawki nawet i mchy, i paprocie, tak pilno słuchały, że żaden listek, żadne źdźbło tchu nie puściło z siebie.
A ów dąb sędziwy szumiał, po lekuchnu123 szumiał, gdzieś od samego serca wiodąc rozhowor124 cichy, a przypominając owe dawne wieki swej młodości.
To ów Skrzat, co wtedy młody był jeszcze, ba, niewiele co od sikorki większy, siadywał sobie pod jednym grzybem, co z nim znajomości miał, i całej tej historii tak się wyuczył, że ją potem do ksiąg naszych zapisał.
To było tak:
Stał sobie ten dąb, wtedy jeszcze młody dębek125, w cichej dąbrowie126, a niedaleko, wśród cieniu lip i brzęku pszczół widać było jasną, modrzewiową chatę. W chacie mieszkało troje ludzi: Piast127, Rzepicha128 i synaczek129 ich, którego wołali Ziemowit130, bo się okrutnie w tych polach kochał, a co wyszedł na próg chaty, to mówił: „Ziemio, witaj!”.
I widział dąb na każdy dzień życie tych trojga pracowite, serca miłościwe i dusze tak białe, jakby każde z nich