Malczewski Antoni

Maria. Powieść ukraińska


Скачать книгу

href="#n230" type="note">230?

      I Wacław dziki, mężny, wśrzód dzikiej natury

      Wiedzie hufce do chwały – czegóż tak ponury231?

      Śpiewa mu głośno wicher232, a Wacław w nim nieraz

      Lubił kąpać swe oczy – czemu spuszcza teraz?

      Smutny on, zamyślony, choć pełen ochoty,

      Nie spojrzał nawet jeszcze w swoje wierne roty,

      A dlaczego? sam nie wie – tylko że mu Sława,

      Łzami Marii spłakana, przed oczami stawa;

      Tylko że jego serce w takim nagle drzeniu,

      Jak by kto kir przeciągnął w śpiącego ocknieniu

      I w strachu go zostawił – w trosce – i zdziwieniu.

      Szybkim głowy pomiotem strząsnął złote włosy,

      Jak by się pozbyć starał zimnej na nich rosy;

      Szybkiej konia w wyskoku przychylił się woli 233

      Jak by ulecieć pragnął od swojej niedoli;

      A w jego mglistych oczach taki blask w tej chwili,

      Jak kiedy dusza czucia najżywsze przesili

      I wszystkie razem smutki w zwycięstwie rozżarzy

      Światłem nieśmiertelności na śmiertelnej twarzy234.

      To jakiekolwiek myśli, wspomnienia, czy trwogi,

      Żal, słabość, czy widziadła – zbijały go z drogi;

      To jakiekolwiek losy zwalczą jego czynność:

      Już teraz miłośnicą – rycerska Powinność!

      Czy Duch złego, co ludziom nadziei zazdrości,

      Odchylił mu przez chwilę zasłonę przyszłości?

      Czy struny natężone tkliwych władz wysnuciem235,

      Tknięte ręką Nieszczęścia, zabrzmiały przeczuciem236?

      Może on w boju legnie? – co bądź mu przypadnie,

      Jego umysł, ni szabla, nie ulęże snadnie237;

      A chociaj238 Śmierci oddech mgłą oczy zasłoni,

      Rdzy nie będzie na sercu ni na jego broni.

      I jak wstrzymany potok w swoim bystrym pędzie

      Dno porze i rozwala łożyska krawędzie,

      I jako rumak z pęta gdy lot swój rozwija,

      Rwie ziemię, ogień ciska i wiatry wymija —

      Tak Wacław, niecofnięty w swym ciemnym zawodzie239,

      Rozdarłszy tło przyszłości, co mu na przeszkodzie240,

      Tym chciwiej, tym gwałtowniej na sztych się wydziera241.

      Groźnym pewności wzrokiem w swój oręż poziera242.

      A jednak, głos straszliwy (choć spojrzenie dumne)

      Brzmi w całym jego ciele – «zdobędziesz ty trumnę».

      VII

      Jest trosków243 – kolców – bólów – niemało w tym życiu;

      I więcej, niż na jawie, płynie łez w ukryciu:

      A kto się hucznym śmiechem wśrzód jęków odzywa,

      Jak szalony w szpitalu – szczęsnym się nazywa244.

      Lecz gdy umysł, szlachetnej uległszy ponęcie245,

      Z gruzów najdroższych uczuć wznosząc przedsięwzięcie,

      Brnie w zdradliwej ufności, a za każdym krokiem

      Podkopanych przepaści otoczon widokiem —

      Gdy ptak z karmem pisklęcia trzepocze swe skrzydła,

      Widzi chłopię z pałeczką, a na szponach sidła —

      Gdy sroższej od najsroższych wpatrując się męce,

      Sama nawet Odwaga załamuje ręce,

      A z tysiąca blizn czarnych, co jej w sercu cięży,

      Gniazdo syczących na świat wylęga się węży —

      Gdy Złość w swoim szaleństwie zrobiła zabawę,

      Wydrzeć życie w kaduku, ale pierwej sławę,

      I nie tylko Obecność246 tarza się w ohydzie,

      Przyszłość jeszcze otruta, rozczochrana idzie,

      Komu? anielskiej duszy, co za to przeklęta,

      Że cukrem przyjmowała drapieżne zwierzęta —

      Gdy każdy dobry przymiot w gorszki żal się zmienia —

      Większe to niźli ziemskie, piekielne cierpienia!

      Czy te, lub inne jeszcze dotkliwsze katusze247,

      Zlały swój wrzący ukrop na młodzieńca duszę,

      Ci, co za nim rzędami w śklniącej gonią fali,

      Na smutek swego wodza niewiele zważali.

      Każdy myślał – i chociaż różnica w sposobie,

      W tym przecież podobieństwo – że każdy o sobie;

      A jednak każdy gotów z wzniesionym żelazem

      Rzucić się w ciennik Śmierci248 – za jednym rozkazem.

      Szli – w milczeniu – w porządku – konie koniom w tropy

      Krzyżujących nóg stawiać migające stopy —

      Kędy ich długim sznurem, wedle swojej chęci,

      Po odludnych manowcach młody Wacław kręci;

      Przez niezmierzone niwy – tam gdzie już równina

      Zda się kończyć, i znów się w płasczyznę zagina,

      Dochodząc – naprzeciwko jasnego obłoku,

      Jak Rycerze powietrzni wydali się oku.

      VIII

      Lecz cóż widać na wzgórku? Z bliskiego rozdołu

      Kłęby dymu z iskrami buchają pospołu,

      Wiją olbrzymie słupy, co zgięte u góry,

      W ciężkie – czarne – skrwawione – rozchodzą się chmury.

      Lecz cóż słychać na wzgórku? W przyległej nizinie

      Płacz, jęki, krzyk rozpaczy w słomianej dziedzinie249,

      Co biorąc serce w kręgi przeraźliwym brzmieniem,

      Nawet pierś w stal oprawną