jak gdyby był dziewczyną.
– Hura! – zawołała Ala, jak tylko Archibald wyszedł. – Hura! Nadeszła piękna chwila! Zabawimy się w rozbójników na strychu. A skoro ten potwór powróci, nie odnajdzie nas.
– Ale nas usłyszy – rzekł Noel gryząc ołówek.
– Nie, nie usłyszy, będziemy szepcącą bandą lekko stąpających bandytów. Pójdź, Noelu, poezje skończysz na górze.
– Te poezje są o nim – powiedział Noel ponuro – gdy wróci do szkoły, włożę je do koperty, nalepię znaczek i niechaj się dowie, co myśli o nim poeta.
– Prędzej! – zawołała Ala. – Kochani rozbójnicy, śpieszcie się, póki czas!
Z wielkim pośpiechem nałożyliśmy grube skarpetki na nogi, ażeby cicho stąpać, i ustawiliśmy piramidę z krzeseł. Trzeba wam wiedzieć, że na nasz strych nie prowadzą schody. W suficie jest małe okienko, do którego po krzesłach dostał się Oswald; umocował drabinę ze sznurów, prezent od wujka, usunęliśmy krzesła i wdrapaliśmy się wszyscy po kolei, wciągając za sobą drabinę. Rozpoczęła się zabawa. Strych ten najprawdopodobniej niewiele się różni od innych strychów, jest na nim wiele kurzu i starych gratów, trudno po nim chodzić, bo deski są nierówne, lecz my czujemy się tu znakomicie. Bawiliśmy się wesoło, chociaż cicho, a Noel był uszczęśliwiony, gdyż uczyniliśmy go hersztem zbójeckim.
Naturalnie, najlepszą chwilą byl powrót Archibalda. Biegał po całym mieszkaniu i wołał: „Nieznośne dzieciaki, gdzieście się podziały?” Słuchaliśmy z zapartym oddechem, czekając, co będzie dalej. Janka powiedziała mu, że nas nie widziała. Ojca ani wuja nie było w domu, więc błąkał się. Chodził z kąta w kąt i coś tam mruczał pod nosem. Może byśmy się radowali jeszcze przez szereg godzin widokiem jego samotności i gniewu, gdyby nie smutny wypadek z nosem poety. Kichnął! Byle drobiazg powoduje u niego zaziębienie, a kicha nad wiek głośno. Właśnie w chwili, gdy Archibald znajdował się na korytarzu, pod okienkiem, z którego spoglądaliśmy na jego kwaśną minę, Noel kichnął.
– Mam was! – krzyknął Archibald. – Pomóżcie mi wejść na górę…
Milczenie było odpowiedzią.
– Jak nie, to nie. Zaraz pójdę po drabinę…
Nie chcieliśmy, by ktokolwiek z domowników został wtajemniczony w naszą wycieczkę „w góry”. Wprawdzie nie mieliśmy żadnego wyraźnego zakazu, więc i nie obawialiśmy się nagany, ale przyjemnie jest mieć jakąś własną tajemnicę.
– Pozwolimy ci wejść po naszej drabinie, o ile przyrzekniesz, że nie powiesz nikomu.
Przyrzekł, wszedł na górę i od razu zepsuł nam humory. Nie podobała mu się nasza zabawa, majstrował przy rurach od wodociągu, które tamtędy przechodzą, a gdy mu Oswald zwrócił uwagę, że może coś zepsuć, mówił:
– Wam nie wolno, bo jesteście małe dzieci. Ale ja się znam na takich rzeczach.
Opuściliśmy strych, odkładając na inny raz zbójecką zabawę. Właśnie nazajutrz zdarzyło się to nieszczęście.
Zdaje mi się, że nasz antypatyczny kuzyn znalazł wiersz Noela, który go przedstawiał w ciemnych kolorach. Zamiast ostro Noelowi nagadać, jął się do niego przymilać i podarował mu piękne pióro. Stało się bardzo źle, gdyż Noel ma zwyczaj ssania rzeczy, którą pisze (podobno to wpływa na natchnienie), a atrament jest trucizną.
Następnie Archibald zaprzyjaźnił się z Noelem, który był z tego bardzo dumny, i cały dzień mówili sobie sekrety. Wreszcie wyszli na dobrą chwilę.
Nagle w cichym, spokojnym, szczęśliwym domu Bastablów wszczął się rwetes nie do opisania. Służące biegały ze ścierkami i kubłami, a woda zaczęła się lać przez pokój wujaszka, gabinet i jadalnię…
Noel spojrzał na Archibalda i zawołał:
– Niech sobie idzie…
Ala objęła Noela za szyję i powtórzyła:
– Odejdź, Archibaldzie.
A jemu wcale odejść się nie chciało.
Wtedy pobladły Noel zaczął jęczeć i wołać, że wolałby się wcale nie urodzić i co na to tatuś powie.
– Na co, Noelu – zapytała Ala – co się stało? Powiedz prawdę, wiesz przecież, że nikt cię nie opuści.
– I nie pozwolicie, ażeby mi zrobił coś złego?
– Gadaj, gaduło! Skarż, skarżypyto – zaczął wymyślać Archibald.
– Poszliśmy na górę. Powiedział, że zrobimy coś nadzwyczajnego, ale przedtem muszę dać słowo honoru, że nikomu nie powiem, a teraz woda cieknie… – jęczał braciszek poeta.
– Po coś to zrobił, głuptasie, przecież mówiłem tylko naumyślnie – rzekł nasz wstrętny kuzyn.
– Nie rozumiem – odezwał się Oswald – coś kazał zrobić Noelowi?
– On wam nie powie, ponieważ mi przyrzekł – triumfował Archibald – a ja wam powiem, o ile zaręczycie mi honorem, którym szczycicie się tak bardzo, że nie powiecie nikomu, iż miałem coś z tym wspólnego.
Noel stawał się coraz bledszy, a myśmy drżeli, że lada chwila wróci wuj albo ojciec.
– Przyrzekamy, ty potworze, przyrzekamy! – zawołaliśmy.
– Oto, co wynika, gdy ktoś starszy zadaje się ze smarkaczami. Opowiadałem mu, że najlepiej jest zatamować krew uciskając żyły, a ten głuptas pytał, czy to samo będzie, gdy zakręci śrubkę przy rurze od wodociągu. A potem zmajstrował coś.
– To twoja wina, tyś mi to kazał zrobić! – wołał Noel zielony z rozpaczy.
– Noelu, idź z Alą, ona cię uspokoi – powiedział Oswald – my ciebie nie opuścimy, ale pamiętaj, bracie, dotrzymać danego słowa i ani ojcu, ani wujkowi nie pisnąć nic o tym łobuzie.
Ala odeszła z Noelem, reszta rodzeństwa pozostała z Archibaldem.
– Wiedz o tym – powiedział Oswald – że danego słowa nie złamie z nas nikt; ale pamiętaj też, że się do ciebie słowem nie odezwę.
– Ani żaden z nas – dodał Dick. – Nie rozmawiamy z nikczemnikami i nawet przy starszych nie będziemy mówić do ciebie, i wszystko nam jedno, co o tym pomyślą!
Oswald pobiegł po ślusarza, który przybył natychmiast. Potem Oswald z Dickiem zaczekali na powrót ojca, weszli z nimi razem do gabinetu i Oswald rzekł, co następuje:
– Ojcze, niezmiernie nam przykro, ale jeden z nas uszkodził rurę na strychu i woda zalała pokoje. Nie zmuszaj nas do powiedzenia czegoś więcej, gdyż jesteśmy związani słowem honoru. Nie pytaj także, kto jest winowajcą…
Ojciec przygryzł wąsy, Dick dodał:
– Oswald był u ślusarza, który już naprawia.
Wtedy ojciec zapytał:
– Jakim sposobem dostaliście się na strych i cóż wy tam robicie?
Nasza wielka i jedyna tajemnica o strychu, drabinie ze sznurów, wyszła na jaw. Wprawdzie tatuś nie wzbraniał nam nigdy tych wycieczek „w góry”, ale teraz rozgniewał się srodze i straszną naznaczył nam karę. Nie wolno nam było pójść na zabawę do pani Leslie! Tylko Archibald miał pójść, bo kiedy ojciec zapytał go, czy był razem z nami na strychu, zaprzeczył. I ten człowiek mieni się naszym kuzynem!
Dotrzymaliśmy słowa, ale też nie rozmawialiśmy z nim. Ojciec przypuszczał, że przez zazdrość o latarnię magiczną i inne niespodzianki na zabawie u pani Leslie.
Nie mogę zataić, że czuliśmy się bardzo nieszczęśliwi, a najbardziej