się wiecznością i bogami po śmierci…
– Zaś daleko, bardzo daleko, na wschód od Asyrii – mówił Hiram – leżą jeszcze większe kraje, mające ze dwieście milionów ludności…
– Jak wam łatwo o miliony!… – uśmiechnął się pan. Hiram położył rękę na sercu.
– Przysięgam – rzekł – na duchy przodków moich i na moją cześć, że mówię prawdę!…
Faraon poruszył się: zastanowiła go tak wielka przysięga.
– Mów… mów dalej… – rzekł.
– Otóż kraje te – ciągnął Fenicjanin – są bardzo dziwne. Zamieszkują je ludy o skośnych oczach i żółtej cerze. Ludy te mają pana, który nazywa się Synem Nieba i rządzi nimi za pośrednictwem mędrców, którzy jednak nie są kapłanami i nie mają takiej władzy jak w Egipcie…
A przy tym ludy te są podobne do Egipcjan… Czczą zmarłych przodków i bardzo dbają o ich zwłoki. Używają pisma, które przypomina wasze, kapłańskie… Lecz – noszą długie szaty z tkanin wcale u was nie znanych, mają sandały podobne do małych ławeczek, a głowy zakrywają spiczastymi pudełkami… Także dachy ich domów są spiczaste i zadarte na brzegach…
Te nadzwyczajne ludy mają zboże plenniejsze niż egipska pszenica i robią z niego napitek mocniejszy niż wino. Mają też roślinę, której liście dają tęgość członkom, wesołość umysłowi, a nawet pozwalają obchodzić się bez snu. Mają papier, który umieją ozdabiać różnokolorowymi obrazami, i mają glinę, która po wypaleniu prześwieca jak szkło, a dźwięczy jak metal…
Jutro, gdy wasza świątobliwość pozwoli, przyślę próbki wyrobów tego ludu…
– Dziwy opowiadasz, Hiramie… – rzekł faraon. – Nie widzę jednak związku między tymi osobliwościami a kanałem, który chcecie kopać…
– Odpowiem krótko – odparł Fenicjanin. – Gdy będzie kanał, cała fenicka i egipska flota przepłynie na Morze Czerwone, z niego dalej i – w ciągu paru miesięcy dosięgnie tych bogatych krajów, do których lądem prawie niepodobna się dostać.
A czy wasza świątobliwość – mówił z błyszczącymi oczyma – nie widzi skarbów, jakie tam znajdziemy?… Złota, kamieni, zbóż, drzewa?… Przysięgam ci, panie – ciągnął z uniesieniem – że wówczas o złoto będzie ci łatwiej aniżeli dzisiaj o miedź, drzewo będzie tańsze od słomy, a niewolnik od krowy…
Pozwól tylko, panie, wykopać kanał i wynajmij nam z pięćdziesiąt tysięcy twoich żołnierzy…
Ramzes także się zapalił.
– Pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy – powtórzył. – A ileż dacie mi za to?…
– Mówiłem już waszej świątobliwości… Tysiąc talentów rocznie za prawo robót i pięć tysięcy za robotników, których sami będziemy karmili i wynagradzali…
– I zamęczycie mi ich robotą?…
– Niech bogowie bronią!… – zawołał Hiram. – To przecie żaden interes, gdy giną robotnicy… Żołnierze waszej świątobliwości nie będą więcej pracować przy kanale aniżeli dziś przy fortyfikacjach albo gościńcach… A jaka sława dla was, panie!… jakie dochody dla skarbu!… jaki pożytek dla Egiptu!… Najuboższy chłop może mieć drewnianą chałupę, kilkoro bydła, sprzęty i bodajże niewolnika… Żaden faraon nie podniósł państwa tak wysoko i nie dokonał tak niezmiernego dzieła…
Bo czymże martwe i nieużyteczne piramidy będą wobec kanału, który ułatwi przewóz skarbów całego świata?…
– No – dodał faraon – i pięćdziesiąt tysięcy wojska na wschodniej granicy…
– Naturalnie!… – zawołał Hiram. – Wobec tej siły, której utrzymanie nie będzie nic kosztowało waszą świątobliwość, Asyria nie ośmieli się wyciągać ręki ku Fenicji…
Plan był tak olśniewający i tyle obiecywał zysków, że Ramzes XIII uczuł się odurzonym. Lecz panował nad sobą.
– Hiramie – rzekł – piękne robisz obietnice… Tak piękne, że lękam się, czy za nimi nie ukrywasz jakichś mniej pomyślnych następstw. Dlatego muszę i sam głęboko zastanowić się, i – naradzić z kapłanami.
– Oni nigdy dobrowolnie nie zgodzą się!… – zawołał Fenicjanin. – Choć… (niech bogowie wybaczą mi bluźnierstwo) jestem pewny, że gdyby dziś najwyższa władza w państwie przeszła w ręce kapłanów, za parę miesięcy oni wezwaliby nas do tej budowy…
Ramzes spojrzał na niego z chłodną pogardą.
– Starcze – rzekł – mnie zostaw troskę o posłuszeństwo kapłanów, a sam złóż dowody, że to, co mówiłeś, jest prawdą. Byłbym bardzo lichym królem, gdybym nie potrafił usunąć przeszkód wyrastających pomiędzy moją wolą a interesami państwa.
– Zaprawdę, jesteś wielkim władcą, panie nasz – szepnął Hiram, schylając się do ziemi.
Było już późno w nocy. Fenicjanin pożegnał faraona i wraz z Tutmozisem opuścił pałac. Na drugi zaś dzień przysłał przez Dagona skrzynkę z próbkami bogactw nieznanych krajów.
Pan znalazł w niej posążki bogów, tkaniny i pierścienie indyjskie, małe kawałki opium, a w drugiej przegrodzie – garstkę ryżu, listki herbaty, parę porcelanowych czarek ozdobionych malowidłami i – kilkanaście rysunków wykonanych farbami i tuszem na papierze.
Obejrzał to z największą uwagą i przyznał, że podobne okazy były mu nieznane. Ani ryż, ani papier, ani wizerunki ludzi, którzy mieli spiczaste kapelusze i skośne oczy.
Już nie wątpił o istnieniu jakiegoś nowego kraju, w którym wszystko było inne niż w Egipcie: góry, drzewa, domy, mosty, okręty…
„I taki kraj istnieje zapewne od wieków – myślał – nasi kapłani wiedzą o nim, znają jego bogactwa, lecz nic nie wspominają o nich… Oczywiście, są to zdrajcy, którzy chcą ograniczyć władzę i zubożyć faraonów, aby następnie zepchnąć ich z wysokości tronu…
Ale… o przodkowie i następcy moi – mówił w duchu – was wzywam na świadectwo, że tym nikczemnościom kres położę. Podźwignę mądrość, ale wytępię obłudę i dam Egiptowi czasy wytchnienia…”
Myśląc tak, pan podniósł oczy i spostrzegł Dagona oczekującego na rozkazy.
– Skrzynia twoja jest bardzo ciekawa – rzekł do bankiera – ale… Ja nie tego chciałem od was.
Fenicjanin zbliżył się na palcach i uklęknąwszy przed faraonem szepnął:
– Gdy wasza świątobliwość raczy podpisać umowę z dostojnym Hiramem, Tyr i Sydon u stóp waszych złożą wszystkie swoje skarby…
Ramzes zmarszczył brwi. Nie podobało mu się zuchwalstwo Fenicjan, którzy ośmielali się stawiać mu warunki. Odparł więc chłodno:
– Zastanowię się i dam Hiramowi odpowiedź. Możesz odejść, Dagonie.
Po wyjściu Fenicjanina Ramzes znowu zamyślił się. W jego duszy zaczęła budzić się reakcja.
„Ci handlarze – mówił w sercu – uważają mnie za jednego ze swoich… ba!… śmią ukazywać mi z daleka wór złota, ażeby wymusić traktat!… Nie wiem, czy który z faraonów dopuścił ich kiedy do podobnej poufałości?…
Muszę to zmienić. Ludzie, którzy upadają na twarze przed wysłannikami Assara, nie mogą mówić do mnie: podpisz, a dostaniesz… Głupie szczury fenickie, które zakradłszy się do królewskiego pałacu, uważają go za swój chlewik!…”
Im