śmiało – rzekł pan, już zniecierpliwiony – i niczego nie ukrywaj przede mną. Wiem, że Egipt zapadł w bagnisko, chcę go wydobyć, a więc muszę znać wszystko złe…
– Najczęstszymi… najzwyklejszymi występkami są bunty… Ale tylko pospólstwo buntuje się… – pośpieszył dodać sędzia.
– Słucham – wtrącił pan.
– W Kosem17 – mówił sędzia – zbuntował się pułk mularzy i kamieniarzy, którym na czas nie dano rzeczy potrzebnych. W Sochem18 chłopstwo zabiło pisarza zbierającego podatki… W Melcatis19 i Pi-Hebit20 także chłopi zburzyli domy fenickich dzierżawców… Pod Kasa21 nie chcieli poprawiać kanału twierdząc, że za tą robotę należy im się płaca od skarbu… Wreszcie w kopalniach porfiru skazańcy pobili dozorców i chcieli gromadą uciekać w stronę morza…
– Wcale nie zaskoczyły mnie wiadomości – odparł faraon. – Ale co ty myślisz o nich?
– Przede wszystkim trzeba ukarać winnych…
– A ja myślę, że przede wszystkim trzeba dawać pracującym to, co im się należy – rzekł pan. – Głodny wół kładzie się na ziemi, głodny koń chwieje się na swych nogach i wzdycha… Możnaż więc żądać, aby głodny człowiek pracował i nie objawiał, że mu jest źle?…
– Zatem wasza świątobliwość…
– Pentuer utworzy radę do zbadania tych rzeczy – przerwał faraon. – Tymczasem nie chcę, aby karano…
– Ależ w takim razie wybuchnie bunt ogólny!… – zawołał przerażony sędzia.
Faraon oparł brodę na rękach i rozważał.
– Ha! – rzekł po chwili – niechże więc sądy robią swoje, tylko… jak najłagodniej. A Pentuer niech jeszcze dziś zbierze radę.
Zaiste! – dodał po chwili – łatwiej decydować się w bitwie aniżeli w tym nieporządku, jaki opanował Egipt…
Po wyjściu najwyższego sędziego faraon wezwał Tutmozisa. Kazał mu w swym imieniu powitać wojsko wracające znad Sodowych Jezior i rozdzielić dwadzieścia talentów między oficerów i żołnierzy.
Następnie pan rozkazał przyjść Pentuerowi, a tymczasem przyjął wielkiego skarbnika.
– Chcę wiedzieć – rzekł – jaki jest stan skarbu.
– Mamy – odparł dostojnik – w tej chwili za dwadzieścia tysięcy talentów wartości w spichrzach, oborach, składach i skrzyniach. Ale podatki co dzień wpływają…
– I bunty robią się co dzień – dodał faraon. – A jakież są nasze ogólne dochody i wydatki?
– Na wojsko wydajemy rocznie dwadzieścia tysięcy talentów… Na świątobliwy dwór dwa do trzech tysięcy talentów miesięcznie…
– No?… Cóż dalej?… A roboty publiczne?…
– W tej chwili wykonywają się darmo – rzeki wielki skarbnik, spuszczając głowę.
– A dochody?…
– Ile wydajemy, tyle mamy… – szepnął urzędnik.
– Więc mamy czterdzieści lub pięćdziesiąt tysięcy talentów rocznie – odparł faraon. – A gdzie reszta?…
– W zastawie u Fenicjan, u niektórych bankierów i kupców, wreszcie u świętych kapłanów…
– Dobrze – odparł pan. – Ale jest przecie nienaruszalny skarb faraonów w złocie, platynie, srebrze i klejnotach. Ile to wynosi?
– To już od dziesięciu lat naruszone i wydane…
– Na co?… komu?…
– Na potrzeby dworu – odpowiedział skarbnik – na podarunki dla nomarchów i świątyń…
– Dwór miał dochody z płynących podatków, a czyliż podarunki mogły wyczerpać skarbiec mojego ojca?…
– Ozyrys-Ramzes, ojciec waszej świątobliwości, był hojny pan i składał wielkie ofiary…
– Niby… jak wielkie?… Chcę o tym raz dowiedzieć się… – mówił niecierpliwie faraon.
– Dokładne rachunki są w archiwach, ja pamiętam tylko liczby ogólne…
– Mów!…
– Na przykład świątyniom – odparł wahając się skarbnik – dał Ozyrys-Ramzes w ciągu szczęśliwego panowania około stu miast, ze sto dwadzieścia okrętów, dwa miliony sztuk bydła, dwa miliony worów zboża, sto dwadzieścia tysięcy koni, osiemdziesiąt tysięcy niewolników, piwa i wina ze dwieście tysięcy beczek, ze trzy miliony sztuk chlebów, ze trzydzieści tysięcy szat, ze trzysta tysięcy kruż miodu, oliwy i kadzideł… A prócz tego tysiąc talentów złota, trzy tysiące srebra, dziesięć tysięcy lanego brązu, pięćset talentów ciemnego brązu, sześć milionów kwiecistych wieńców, tysiąc dwieście posągów boskich i ze trzysta tysięcy sztuk drogich kamieni…22 Innych liczb na razie nie pamiętam, ale wszystko to jest zapisane…
Faraon ze śmiechem podniósł ręce do góry, a po chwili wpadł w gniew i uderzając pięścią w stół zawołał:
– Niesłychana rzecz, ażeby garstka kapłanów zużyła tyle piwa, chleba, wieńców i szat, mając własne dochody!… Ogromne dochody, które kilkaset razy przewyższają potrzeby tych świętych…
– Wasza świątobliwość raczył zapomnieć, że kapłani wspierają dziesiątki tysięcy ubogich, leczą tyluż chorych i utrzymują kilkanaście pułków na koszt świątyń.
– Na co im pułki?… Przecież faraonowie korzystają z nich tylko w czasie wojny. Co się tyczy chorych, prawie każdy płaci za siebie albo odrabia, co winien świątyni za kurację. A ubodzy?… Wszakże oni pracują na świątynie: noszą bogom wodę, przyjmują udział w uroczystościach, a przede wszystkim – należą do robienia cudów. Oni to pod bramami świątyń odzyskują rozum, wzrok i słuch, im leczą się rany, ich nogi i ręce odzyskują władzę, a lud, patrząc na podobne dziwowiska, tym żarliwiej modli się i hojniejsze składa ofiary bogom…
Ubodzy są jakby wołami i owcami świątyń; przynoszą im czysty zysk…
– Toteż – ośmielił się wtrącić skarbnik – kapłani nie wydają wszystkich ofiar, ale je zgromadzają i powiększają fundusz…
– Na co?
– Na jakąś nagłą potrzebę państwa…
– Któż widział ten fundusz?
– Ja sam – rzekł dostojnik. – Skarby złożone w Labiryncie nie ubywają, ale mnożą się z pokolenia na pokolenie, ażeby w razie…
– Ażeby – przerwał faraon – Asyryjczycy mieli co brać, gdy zdobędą Egipt tak pięknie rządzony przez kapłanów!…
Dziękuję ci, wielki skarbniku – dodał. – Wiedziałem, że majątkowy stan Egiptu jest zły. Ale nie przypuszczałem, że państwo jest zrujnowane… W kraju bunty, wojska nie ma, faraon w biedzie… Lecz skarbiec w Labiryncie powiększa się z pokolenia na pokolenie!…
Gdyby tylko każda dynastia, tylko dynastia, składała tyle podarunków świątyniom, ile im dał mój ojciec, już Labirynt posiadałby dziewiętnaście tysięcy talentów złota, około sześćdziesięciu tysięcy talentów srebra, a ile zbóż, bydła, ziemi, niewolników i miast, ile szat i drogich