mój! o bracie mój! o ukochany mój! – wołała, zanosząc się od płaczu. – O ukochany, zostań z nami, zostań w twoim domu, nie oddalaj się od tego miejsca na ziemi, w którym przebywasz…”
– „W pokoju, w pokoju, na Zachód – śpiewali kapłani – o wielki władco, idź w pokoju na Zachód…”
– „Niestety! – mówiła królowa – śpieszysz do przewozu, aby przeprawić się na drugi brzeg! O kapłani, o prorocy, nie śpieszcie się, zostawcie go; bo przecież wy wrócicie do domów, ale on pójdzie do kraju wieczności…”
– „W pokoju, w pokoju, na Zachód!… – śpiewał chór kapłański. – Jeżeli podoba się Bogu, kiedy dzień wieczności nadejdzie, ujrzymy cię znowu, o władco, bo oto idziesz do kraju, który łączy między sobą wszystkich ludzi30.”
Na znak dany przez dostojnego Herhora służebnice oderwały panią od nóg faraona i gwałtem odprowadziły do jej komnat.
Lektyka niesiona przez kapłanów ruszyła, a w niej władca ubrany i otoczony jak za życia. Na prawo i na lewo, przed nim i za nim szli: jenerałowie, skarbnicy, sędziowie, wielcy pisarze, nosiciel topora i łuku, a nade wszystko – tłum kapłanów różnego stopnia.
Na podwórzu służba upadła na twarz jęcząc i płacząc, ale wojsko sprezentowało broń i odezwały się trąby, jakby na powitanie żyjącego króla.
I istotnie, pan jak żywy niesiony był do przewozu. A gdy dosięgnięto Nilu, kapłani ustawili lektykę na złocistym statku, pod purpurowym baldachimem, jak za życia.
Tu lektykę zasypano kwiatami, naprzeciw niej ustawiono posąg Anubisa31 i – statek królewski ruszył ku drugiemu brzegowi Nilu, żegnany płaczem służby i dworskich kobiet.
O dwie godziny od pałacu, za Nilem, za kanałem, za urodzajnymi polami i gajami palm między Memfisem a „Płaskowzgórzem Mumii” leżała oryginalna dzielnica. Wszystkie jej budowle były poświęcone zmarłym, a zamieszkane tylko przez kolchitów32 i paraszytów, którzy balsamowali zwłoki.
Dzielnica ta była niby przedsionkiem właściwego cmentarza, mostem, który łączył żyjące społeczeństwo z miejscem wiecznego spoczynku. Tu przywożono nieboszczyków i robiono z nich mumie; tu rodziny układały się z kapłanami o cenę pogrzebu. Tu przygotowywano święte księgi i opaski, trumny, sprzęty, naczynia i posągi dla zmarłych.
Dzielnicę tą, oddaloną od Memfisu na parę tysięcy kroków, otaczał długi mur, tu i ówdzie opatrzony bramami. Orszak niosący zwłoki faraona zatrzymał się przed bramą najwspanialszą, a jeden z kapłanów zapukał.
– Kto tam? – spytano ze środka.
– Ozyrys-Mer-amen-Ramzes, pan dwu światów, przychodzi do was i żąda, abyście przygotowali go do wiekuistej podróży – odparł kapłan.
– Czy podobna, ażeby zagasło słońce Egiptu?… Ażeby umarł ten, który sam był oddechem i życiem?…
– Taką była jego wola – odpowiedział kapłan. – Przyjmijcież tedy pana z należytą czcią i wszystkie usługi oddajcie mu, jak się godzi, ażeby nie spotkały was kary w doczesnym i przyszłym życiu.
– Uczynimy, jak mówicie – rzekł głos ze środka.
Teraz kapłani zostawili lektykę pod bramą i śpiesznie odeszli, ażeby nie padło na nich nieczyste tchnienie zwłok nagromadzonych w tym miejscu. Zostali tylko urzędnicy cywilni pod przewodnictwem najwyższego sędziego i skarbnika.
Po niemałej chwili czekania brama otworzyła się i wyszło z niej kilkunastu ludzi. Mieli kapłańskie szaty i zasłonięte oblicza.
Na ich widok sędzia odezwał się:
– Oddajemy wam ciało pana naszego i waszego. Czyńcie z nim to, co nakazują przepisy religijne, i niczego nie zaniedbajcie, ażeby ten wielki zmarły nie doznał z winy waszej niepokoju na tamtym świecie.
Skarbnik zaś dodał:
– Użyjcie złota, srebra, malachitu, jaspisu, szmaragdów, turkusów i najosobliwszych wonności dla tego oto pana, aby mu nic nie brakło i aby wszystko miał w jak najlepszym gatunku. To mówię wam ja, skarbnik. A gdyby znalazł się niegodziwiec, który zamiast szlachetnych metalów33 chciałby podstawić nędzne falsyfikaty, a zamiast drogich kamieni – szkło fenickie, niech pamięta, że będzie miał odrąbane ręce i wyjęte oczy.
– Stanie się, jak żądacie – odpowiedział jeden z zasłoniętych kapłanów.
Po czym inni podnieśli lektykę i weszli z nią w głąb dzielnicy zmarłych śpiewając:
– „Idziesz w pokoju do Abydos!… Obyś doszedł w pokoju do Zachodu tebańskiego!… Na Zachód, na Zachód, do ziemi sprawiedliwych!”
Brama zamknęła się, a najwyższy sędzia, skarbnik i towarzyszący im urzędnicy zawrócili się do przewozu i pałacu.
Przez ten czas zakapturzeni kapłani odnieśli lektykę do ogromnego budynku, gdzie balsamowano tylko królewskie zwłoki oraz tych najwyższych dostojników, którzy pozyskali wyjątkową łaskę faraona. Zatrzymali się w przysionku, gdzie stała złota łódź na kółkach, i zaczęli wydobywać nieboszczyka z lektyki.
– Patrzcie! – zawołał jeden z zakapturzonych – nie sąż to złodzieje?… Faraon przecie umarł pod kaplicą Ozyrysa, więc musiał być w paradnym stroju… A tu – o!… Zamiast złotych bransolet – mosiężne, łańcuch także mosiężny, a w pierścieniach fałszywe klejnoty…
– Prawda – odparł inny. – Ciekawym, kto go tak oporządził: kapłani czy pisarze?
– Z pewnością kapłani… O bodaj wam poschły ręce, gałgany!… I taki łotr jeden z drugim śmie nas upominać, ażebyśmy dawali nieboszczykowi wszystko w najlepszym gatunku…
– To nie oni żądali, tylko skarbnik…
– Wszyscy są złodzieje…
Tak rozmawiając, balsamiści zdjęli z nieboszczyka odzież królewską, włożyli na niego tkany złotem szlafrok i przenieśli zwłoki do łodzi.
– Bogom niech będą dzięki – mówił któryś z zasłoniętych – że już mamy nowego pana. Ten z kapłaństwem zrobi porządek… Co wzięli rękoma, zwrócą gębą…
– Uuu!… mówią, że to będzie ostry władca – wtrącił inny. – Przyjaźni się z Fenicjanami, chętnie przestaje z Pentuerem, który przecie nie jest rodowity kapłan, tylko z takich biedaków jak my… A wojsko, powiadają, że dałoby się spalić i wytopić za nowego faraona…
– I jeszcze w tych dniach sławnie pobił Libijczyków…
– Gdzież on jest, ten nowy faraon?… – odezwał się inny. – W pustyni!… Otóż lękam się, ażeby zanim wróci do Memfis, nie spotkało go nieszczęście…
– Co mu kto zrobi, kiedy ma wojsko za sobą! Niech nie doczekam uczciwego pogrzebu, jeżeli młody pan nie zrobi z kapłaństwem tak jak bawół z pszenicą…
– Oj ty głupi! – wtrącił milczący dotychczas balsamista. – Faraon podoła kapłanom!…
– Czemuż by nie?…
– A czy widziałeś kiedy, ażeby lew poszarpał piramidę?…
– Także gadanie!…
– Albo bawół roztrącił ją?
– Rozumie się, że nie roztrąci.
– A wicher obali piramidę?
– Co on dzisiaj wziął na wypytywanie?…
– No,