w swoich świątyniach, ale – niech mi nie marnują wojska, nie zawierają haniebnych traktatów i… niech nie okradają – mówił już z uniesieniem – królewskich skarbców…
Czy może myślą, że ja jak żebrak będę wystawał pod ich bramami, aby raczyli mi dostarczyć funduszów do podźwignięcia państwa zrujnowanego przez ich głupie i nikczemne rządy?… Cha!… cha!… Pentuerze… ja bym bogów nie prosił o to, co stanowi moją moc i prawo.
Możesz odejść.
Kapłan, cofając się tyłem, wyszedł wśród ukłonów i jeszcze we drzwiach upadł twarzą na ziemię.
Pan został sam.
„Ludzie śmiertelni – myślał – są jak dzieci. Herhor jest przecie mądry, wie, że Egipt na wypadek wojny potrzebuje pół miliona żołnierzy, wie, że te wojska trzeba ćwiczyć, a mimo to – zmniejszył liczbę i komplet pułków…
Wielki skarbnik jest także mądry, lecz wydaje mu się rzeczą całkiem naturalną, że wszystkie skarby faraonów przeszły do Labiryntu!…
Wreszcie Pentuer… Co to za dziwny człowiek!… Chce obdarowywać chłopów jadłem, ziemią i nieustającymi świętami… Dobrze, ależ to wszystko zmniejszy moje dochody, które i tak już są za małe. Lecz gdybym mu powiedział: pomóż mi odebrać kapłanom królewskie skarby, nazwałby to bezbożnością i gaszeniem światła w Egipcie!…
Osobliwy człowiek… Rad by całe państwo przewrócić do góry nogami, o ile chodzi o dobro chłopów, a nie śmiałby wziąć za kark arcykapłana i odprowadzić go do więzienia. Z największym spokojem każe mi wyrzec się może połowy dochodów, ale jestem pewny, że nie odważyłby się wynieść miedzianego utena z Labiryntu…”
Faraon uśmiechał się i znowu medytował:
„Każdy pragnie być szczęśliwym; ale gdy zechcesz zrobić, ażeby wszyscy byli szczęśliwi, każdy będzie cię chwytał za ręce, jak człowiek, któremu chory ząb wyjmują…
I dlatego władca musi być stanowczym… I dlatego boski mój ojciec niedobrze czynił, zaniedbując chłopstwo, a bez granic ufając kapłanom… Ciężkie zostawił mi dziedzictwo, ale… dam sobie radę…
U Sodowych Jezior także była trudna sprawa… Trudniejsza niż tu… Tutaj są tylko gadacze i strachopłochy, tam byli ludzie zbrojni i zdecydowani na śmierć…
Jedna bitwa szerzej otwiera nam oczy aniżeli dziesiątki lat spokojnych rządów… Kto sobie powie: złamię przeszkodę! złamie ją. Ale kto się zawaha, musi ustąpić…”
Mrok zapadł. W pałacu zmieniono warty i w dalszych salach zapalano pochodnie. Tylko do pokoju faraona nikt nie śmiał wejść bez rozkazu.
Pan, zmęczony bezsennością, wczorajszą podróżą i dzisiejszymi zajęciami, upadł na fotel. Zdawało mu się, że już setki lat jest faraonem, i nie mógł wierzyć, że od tej godziny, kiedy był pod piramidami, nie upłynęła jeszcze doba.
„Doba?… Niepodobna!…”
Potem przyszło mu na myśl, że może być, iż w sercu następcy osiedlają się dusze poprzednich faraonów. Chyba tak jest, bo inaczej – skądże by wzięło się w nim jakieś uczucie starości czy dawności?… I dlaczego rządzenie państwem dziś wydaje mu się rzeczą prostą, choć jeszcze parę miesięcy temu truchlał myśląc, że nie potrafi rządzić.
„Jeden dzień?… – powtarzał w duchu. – Ależ ja tysiące lat jestem w tym miejscu!…”
Nagle usłyszał przytłumiony głos:
– Synu mój!… synu…
Faraon zerwał się z fotelu.
– Kto tu jest?… – zawołał.
– Ja jestem, ja… Czyliżbyś już o mnie zapomniał?…
Władca nie mógł zorientować się: skąd głos pochodzi? Z góry, z dołu czy może z dużego posągu Ozyrysa, który stał w kącie.
– Synu mój – mówił znowu głos – szanuj wolę bogów, jeżeli chcesz otrzymać ich błogosławioną pomoc… O, szanuj bogów, gdyż bez ich pomocy największa potęga ziemska jest jako proch i cień… O, szanuj bogów, jeżeli chcesz, ażeby gorycz twoich błędów nie zatruła mi pobytu w szczęśliwej krainie Zachodu…
Głos umilkł, pan kazał przynieść światło. Jedne drzwi komnaty były zamknięte, przy drugich stała warta. Nikt obcy nie mógł tu wejść.
Gniew i niepokój szarpały serce faraona. Co to było?… Czy naprawdę przemawiał do niego cień ojca, czy też ów głos był tylko nowym oszustwem kapłanów?
Lecz jeżeli kapłani mogą przemawiać do niego z odległości bez względu na grube mury, w takim razie mogą i podsłuchiwać. A wówczas on, pan świata, jest jak dzikie zwierzę obsaczony ze wszystkich stron.
Prawda, w pałacu królewskim podsłuchiwanie było rzeczą zwyczajną. Faraon jednak sądził, że przynajmniej ten gabinet jest wolny i że zuchwalstwo kapłanów zatrzymuje się u progu najwyższego władcy.
A jeżeli to był duch?…
Pan nie chciał jeść kolacji, lecz udał się na spoczynek. Zdawało mu się, że nie zaśnie; lecz zmęczenie wzięło górę nad rozdrażnieniem.
W kilka godzin obudziły go dzwonki i światło. Była już północ i kapłan-astrolog przyszedł złożyć panu raport o stanowisku ciał niebieskich. Faraon wysłuchał sprawozdania, a w końcu rzekł:
– Czy nie mógłbyś, czcigodny proroku, od tej pory składać swoich raportów dostojnemu Semowi?… On jest przecie moim zastępcą w rzeczach dotyczących religii…
Kapłan-astrolog bardzo zdziwił się obojętności pana dla rzeczy niebieskich.
– Wasza świątobliwość – spytał – raczy zrzekać się wskazówek, jakie władcom dają gwiazdy?…
– Dają? – powtórzył faraon. – Zatem powiedz, jakie są ich obietnice dla mnie?
Astrolog widocznie spodziewał się tej kwestii, odparł bowiem bez namysłu:
– Horyzont chwilowo jest zaćmiony… Pan świata nie trafił jeszcze na drogę prawdy, która prowadzi do poznania woli bogów. Ale prędzej czy później znajdzie ją, a na niej długie życie i szczęśliwe, pełne chwały panowanie…
– Aha!… Dziękuję ci, mężu święty. Skoro już wiem: czego powinienem szukać, zastosuję się do wskazówek, a ciebie znowu proszę, abyś odtąd komunikował się z dostojnym Semem. On jest moim zastępcą i jeżeli coś ciekawego wyczytasz kiedy w gwiazdach, opowie mi o tym z rana.
Kapłan opuścił sypialnię, potrząsając głową.
– Wybili mnie ze snu!… – rzekł pan z wyrazem niezadowolenia.
– Najczcigodniejsza królowa Nikotris – odezwał się nagle adiutant – godzinę temu rozkazała mi prosić waszą świątobliwość o posłuchanie…
– Teraz?… o północy?… – spytał pan.
– Właśnie mówiła, że o północy wasza świątobliwość obudzi się…
Faraon pomyślał i odpowiedział adiutantowi, że będzie czekać na królowę25 w sali złotej. Sądził, że tam nikt nie podsłucha ich rozmowy.
Pan narzucił na siebie płaszcz, włożył niewiązane sandały i rozkazał dobrze oświetlić złotą salę. Potem wyszedł, zalecając służbie, aby mu nie towarzyszyła.
Matkę już zastał w sali, w szatach z grubego płótna na znak żałoby. Zobaczywszy faraona, czcigodna pani chciała znowu upaść na kolana, ale syn podniósł