Болеслав Прус

Lalka, tom drugi


Скачать книгу

zasługuje na to – odparła wdówka. – Gdyby nie jego przytomność, pan Ochocki połamałby nam kości.

      – Cóż znowu?…

      – Nie umie powozić nawet parą koni, a rwie się do czwórki. Już wolałam go, kiedy sobie po całych dniach łapał ryby.

      – Boże! jakie szczęście, że nie ożenię się z tą kobietą – westchnął Ochocki, serdecznie witając Wokulskiego.

      – O, panie, panie!… Tylko jeżeli ofiarujesz mi się na męża, to lepiej zostań furmanem – zawołała pani Wąsowską.

      – Ci zawsze kłócą się! – rzekła ze śmiechem prezesowa.

      Weszła panna Ewelina Janocka, a w parę minut po niej, drugimi drzwiami, Starski.

      Powitali prezesową, która odpowiedziała im życzliwie, lecz z powagą.

      Podano śniadanie.

      – U nas, panie Stanisławie – mówiła prezesowa – jest taki zwyczaj, że schodzimy się wszyscy obowiązkowo tylko do stołu. Poza tym każdy robi, co mu się podoba. Radzę ci więc, jeżeli boisz się nudów, pilnować się Kazi Wąsowskiej.

      – Ja też od razu biorę do niewoli pana Wokulskiego – odparła wdówka.

      – Och!… – szepnęła prezesowa spojrzawszy przelotnie na gościa.

      Panna Felicja zarumieniła się, nie wiadomo który już raz dzisiaj, i kazała Ochockiemu, ażeby nalał jej wina.

      – Nie, nie… proszę wody – poprawiła się.

      Ochocki spełnił zlecenie trzęsąc przy tym głową i rozkładając ręce w sposób desperacki.

      Po śniadaniu, w ciągu którego panna Ewelina rozmawiała tylko z baronem, a Starski umizgał się do czarnookiej wdowy, goście pożegnawszy gospodynią rozeszli się. Ochocki poszedł na strych pałacu, gdzie w pokoiku, świeżo na ten cel zbudowanym, urządzał obserwatorium meteorologiczne, baron z narzeczoną wybrali się do parku, a prezesowa zatrzymała Wokulskiego.

      – Powiedzże mi – rzekła – bo to pierwsze wrażenia bywają najtrafniejsze, jak ci się podoba pani Wąsowską?

      – Wygląda na dzielną i wesołą kobietę.

      – Masz rację. A baron?

      – Mało go znam. To stary człowiek.

      – O stary, bardzo stary – westchnęła prezesowa – a pomimo to chce mu się żenić. A co powiesz o jego narzeczonej?

      – Wcale jej nie znam, chociaż dziwi mnie, że upodobała sobie barona, który zresztą może być najzacniejszym człowiekiem.

      – Tak, to jest dziwna dziewczyna – mówiła prezesowa – i powiem ci, że zaczynam tracić dla niej serce. Do jej małżeństwa nie mieszam się, skoro niejedna panna jej zazdrości, a wszyscy mówią, że robi świetną partię. Ale to, co miała dostać po mojej śmierci, przejdzie na innych. Kto ma krocie barona, nie potrzebuje moich dwudziestu tysięcy.

      Czuć było rozdrażnienie w głosie staruszki.

      Niebawem pożegnała Wokulskiego radząc mu przejść się po parku.

      Wokulski wyszedł na dziedziniec i około lewej oficyny, gdzie była kuchnia, skręcił do parku.

      Później bardzo często przychodziły mu na myśl dwa najpierwsze spostrzeżenia, jakie zrobił w Zasławku.

      Przede wszystkim niedaleko kuchni zobaczył budę, a przed nią na łańcuchu psa, który spostrzegłszy obcego począł tak szczekać, wyć i rzucać się, jakby dostał wścieklizny. Widząc, że mimo to pies ma wesołe oczy i kręci ogonem, Wokulski pogłaskał go, co okrutnego zwierza wprawiło w taki humor, że nie pozwolił gościowi odejść od siebie. Wył, chwytał za ubranie, kładł się na ziemi, jakby domagając się pieszczot, a przynajmniej widoku ludzkiej twarzy.

      „Dziwny pies łańcuchowy!” – pomyślał Wokulski.

      W tej chwili z kuchni wyszło nowe dziwo: stary parobek otyły. Wokulski, który jeszcze nigdy nie spotkał otyłego chłopa, wdał się z nim w rozmowę.

      – Po co wy tego psa trzymacie na łańcuchu?

      – Ażeby był zły i nie puszczał do domu złodziejów – odparł uśmiechając się parobek.

      – Więc dlaczegóż od razu nie weźmiecie złego kundla?

      – Kiej dziedziczka nie utrzymałaby złego psa. U nas to i pies musi być łaskawy.

      – A wy, ojcze, co tu robicie?

      – Jo jestem pasiecznik, ale przody byłem rataj201. Ino jak mi wół złamał ziobro, to mi jaśnie pani kazała do pasieki.

      – I dobrze wam?

      – Z początku to ckliło mi się202 bez roboty, ale późni przywykem i jestem.

      Pożegnawszy chłopa Wokulski skręcił do parku i długi czas przechadzał się po lipowej alei nie myśląc o niczym. Zdawało mu się, że przyjechał tu nasycony, zatruty zgiełkiem Paryża, hałasem Warszawy, dudnieniem kolei żelaznych i że wszystkie te niepokoje, wszystkie boleści, jakie przeżył, w tej chwili parują z niego. Gdyby go zapytano: czym jest wieś? odpowiedziałby, że jest ciszą.

      Wtem usłyszał szybki bieg za sobą. Gonił go Ochocki niosąc na ramieniu dwie wędki.

      – Nie było tu panny Felicji? – zapytał. – Miała przyjść o wpół do trzeciej i iść ze mną na ryby… Ale taka to babska punktualność. Może pan pójdzie z nami? Nie ma pan ochoty. To może pan woli grać ze Starskim w pikietę?… Do tego on zawsze gotów, wyjąwszy, jeżeli znajdzie komplet do preferansa.

      – Cóż tu robi ten pan Starski?

      – Jakże co? Mieszka u swojej ciotecznej babki a razem chrzestnej matki, prezesowej Zasławskiej, i jak teraz, martwi się, że zapewne nie odziedziczy po niej majątku. Ładny grosz, ze trzysta tysięcy rubli!… Ale prezesowa uważa, że lepiej wesprzeć nim podrzutków aniżeli kasę w Monako203. Biedny chłopak!

      – Cóż mu złego?

      – Ale ba!… Po babci urwało się, z Kazią zerwało się i choć w łeb sobie strzel.

      Wiedz pan – ciągnął Ochocki majstrując coś około wędek – że kiedyś obecna pani Wąsowska, jeszcze jako panna, miała słabość do Starskiego. Kazio i Kazia, jaka dobrana para, co?… Zdaje się, że nawet pod wpływem tej idei pani Kazia zjechała do nas przed trzema tygodniami (a ma także grosz po nieboszczyku, bodaj czy nie tyle, co prezesowa!). Byli nawet ze sobą kilka dni dobrze i nawet Kazio na rachunek posagu zrealizował nowy weksel204 u pachciarza205, gdy wtem… coś się zepsuło… Pani Wąsowska po prostu kpi sobie z Kazia, a on tylko udaje dobrą minę. Słowem kiepsko! Trzeba będzie wyrzec się podróży i osiąść na piaszczystym folwarczku, dopóki nie umrze stryjcio, co prawda już dawno chory na kamień.

      – Ale co dotychczas robił pan Starski?

      – No, przede wszystkim robił długi. Trochę grał, trochę podróżował (zdaje mi się jednak, że głównie po paryskich i londyńskich knajpach, bo w te jego Chiny wierzyć mi się nie chce), ale specjalnie trudnił się bałamuceniem młodych mężatek. W tym to on mistrz i już ma tak ustaloną reputację, że mężatki wcale mu się nie opierają, a panny wierzą, że do której zacznie się umizgać Starski, natychmiast dostanie męża. Takie dobre zajęcie jak każde inne!…

      „Zapewne – szepnął Wokulski, już nieco spokojniejszy o rywala. – Ten nie zbałamuci panny Izabeli.”

      Dochodzili