okolicach kraju i wszędzie widziałem, że parobcy mieszkają jak świnie, a ich dzieci harcują po błocie jak prosięta… Ale kiedym tu pierwszy raz zajechał, przetarłem oczy. Zdawało mi się, że jestem na wyspie Utopii207 albo na kartce nudnego a cnotliwego romansu208, w którym autor opisuje, jakimi szlachcice być powinni, lecz jakimi nigdy nie będą. Imponuje mi ta staruszka… A gdybyś pan jeszcze wiedział, jaką ona ma bibliotekę, co czyta… Zgłupiałem, kiedy raz zażądała, abym jej objaśnił pewne punkta transformizmu209, którym dlatego tylko brzydzi się, że uznał walkę o byt za fundamentalne prawo natury.
Na końcu alei ukazała się panna Felicja.
– Cóż, idziemy, panie Julianie? – zapytała Ochockiego.
– Idziemy i pan Wokulski z nami.
– Aaa?… – zdziwiła się panienka.
– Pani nie życzy sobie? – spytał Wokulski.
– Owszem, ale… myślałam, że panu będzie przyjemniej w towarzystwie pani Wąsowskiej.
– Moja panno Felicjo! – zawołał Ochocki – tylko proszę nie bawić się w uszczypliwość, bo się to pani nie udaje.
Obrażona panna poszła naprzód w stronę sadzawki, panowie za nią. Łowili ryby do piątej wieczorem, na spiekocie, gdyż dzień był gorący. Ochocki złapał dwucalowego kiełbia, a panna Felicja oberwała sobie koronkę u rękawa. Skutkiem czego wybuchnął między nimi spór o to, że młode panny nie mają pojęcia o trzymaniu wędki, a panowie nie mogą jednej chwili usiedzieć bez gadania.
Pogodził ich dopiero dzwonek wzywający na obiad.
Po obiedzie baron oddalił się do swego pokoju (o tej godzinie zawsze chorował na migrenę), reszta zaś towarzystwa miała zebrać się w parku, w altanie, gdzie zwykle jadano owoce.
Wokulski przyszedł tam w pół godziny. Myślał, że będzie pierwszy, tymczasem zastał już wszystkie panie, którym Starski coś wykładał. Siedział rozparty na brzozowym fotelu i mówił z miną znudzoną, uderzając szpicrózgą w koniec buta:
– Jeżeli w historii odegrały jakąś rolę małżeństwa, to bynajmniej nie te ze skłonności, ale te z rozsądku. Co wiedzielibyśmy dziś o Jadwidze albo o Marii Leszczyńskiej210, gdyby panie te nie umiały zdecydować się na rozsądny wybór? Czym byłby Stefan Batory211 albo Napoleon I212, gdyby nie pożenili się z kobietami mającymi wpływy? Małżeństwo jest zbyt doniosłym aktem, ażeby przystępując do niego można było radzić się tylko serca. To nie jest poetyczny związek dwu dusz, to jest ważny wypadek dla mnóstwa osób i interesów. Niech ja dziś ożenię się z pokojówką, choćby z guwernantką, a już jutro będę zgubiony w mojej sferze. Nikt mnie nie zapyta: jaka była temperatura moich uczuć? ale – jakie mam dochody na utrzymanie domu i kogo wprowadzam do rodziny?
– Co innego małżeństwa polityczne, a co innego małżeństwa dla pieniędzy z człowiekiem, którego się nie kocha – odpowiedziała prezesowa patrząc w ziemię i bębniąc palcami po stole. – To gwałt zadany najświętszym uczuciom.
– Ach, kochana babciu – odparł Starski z westchnieniem – łatwo to mówić o swobodzie uczuć, kiedy się ma dwadzieścia tysięcy rubli rocznie. „Podły pieniądz! brzydki pieniądz!” – wołają wszyscy. Ale dlaczegóż to wszyscy, począwszy od parobka, skończywszy na ministrze, krępują swoją wolność pracą obowiązkową? Za co górnik i marynarz narażają życie? Naturalnie, za ów podły pieniądz, bo podły pieniądz daje swobodę choć przez parę godzin na dzień, choć przez parę miesięcy na rok, choć przez kilka lat w życiu. Wszyscy obłudnie gardzimy pieniędzmi, lecz każdy z nas wie, że jest to mierzwa, z której wyrasta wolność osobista, nauka, sztuka, nawet idealna miłość. Gdzież to wreszcie urodziła się miłość rycerzy i trubadurów? Z pewnością nie między szewcami i kowalami, a nawet nie między doktorami i adwokatami. Wypielęgnowały ją klasy majętne, które utworzyły kobietę z delikatną cerą i białą ręką, które wydały mężczyznę mającego dosyć czasu na ubóstwianie kobiety.
Jest tu wreszcie między nami przedstawiciel ludzi czynu, pan Wokulski, który, jak mówi sama babcia, niejednokrotnie złożył dowody bohaterstwa. Co go ciągnęło do niebezpieczeństw?… Naturalnie pieniądz, który dziś w jego ręku jest potęgą…
Zrobiło się cicho, wszystkie panie spojrzały na Wokulskiego. Ten odparł po chwili milczenia:
– Tak, ma pan rację, zdobyłem mój majątek wśród ciężkich przygód, ale czy pan wie, dlaczegom go zdobywał?…
– Za pozwoleniem – przerwał Starski – nie robię panu zarzutu, tylko owszem, uważam to za chlubny przykład dla wszystkich. Skądże pan jednak wie, czy człowiek, który żeni się lub wychodzi za mąż dla pieniędzy, nie ma również na widoku szlachetnych celów? Moi rodzice podobno pobrali się z czystej miłości; jednak przez całe życie nie byli szczęśliwi, a o mnie, owocu ich uczuć, to już nie ma co mówić… Tymczasem moja czcigodna babka, tu obecna, wyszła za mąż wbrew skłonności i dziś jest błogosławieństwem całej okolicy. Nawet lepiej – dodał całując prezesowę w rękę – gdyż poprawia błędy moich rodziców, którzy tak byli zajęci miłością, że zapomnieli o majątku dla mnie…
Zresztą – mamy drugi dowód w osobie uroczej pani Wąsowskiej…
– O, mój panie – przerwała zarumieniona wdowa – mówisz tak, jakbyś był prokuratorem sądu ostatecznego. Ja także odpowiem jak pan Wokulski: czy wiesz, dlaczegom to zrobiła?…
– Ale pani to zrobiła i babcia to zrobiła, i my wszyscy to samo zrobimy – mówił z ironicznym chłodem Starski. – Wyjąwszy, rozumie się, pana Wokulskiego, który ma akurat tyle pieniędzy, ile ich potrzeba dla pofolgowania uczuciom…
– I ja tak samo zrobiłem – odezwał się stłumionym głosem Wokulski.
– Ożenił się pan dla majątku? – spytała wdówka szeroko otwierając oczy.
– Nie dla majątku, ale dlatego, ażeby mieć pracę i nie umrzeć z głodu. Znam dobrze to prawo, o którym mówi pan Starski…
– A co? – wtrącił Starski patrząc na babkę.
– I dlatego, że znam, żałuję tych, którzy muszą mu ulegać – zakończył Wokulski. – Jest to chyba największe nieszczęście w życiu.
– Masz rację – rzekła prezesowa.
– Zaczyna mnie pan interesować, panie Wokulski – dodała pani Wąsowska, wyciągając do niego rękę.
Panna Ewelina przez cały czas rozmowy była schylona nad haftem. W tej chwili podniosła głowę i spojrzała na Starskiego z takim wyrazem rozpaczy, że Wokulski zdziwił się… Ale Starski wciąż uderzał szpicrózgą w koniec swego buta, gryzł cygaro i uśmiechał się na pół drwiąco, na pół smutnie.
Za altanką rozległ się głos Ochockiego:
– Widzisz, mówiłem ci, że tu jest pani…
– No, to w altance, ale nie w krzakach – odpowiedziała młoda dziewczyna z koszykiem w ręku.
– Ach, głupia jesteś! – mruknął Ochocki wchodząc i niespokojnie patrząc na damy.
– Oho! pan Julian znowu wkracza do nas jako triumfator – rzekła wdówka.
– Ależ słowo honoru daję, że tylko dla skrócenia drogi szedłem przez klomby – tłomaczył się Ochocki.
– I tak pan zjechał z drogi, jak dziś wioząc nas…
– No,