Скачать книгу

pod sufitem ożył, ramiona sięgnęły we wszystkie strony, chwyciły położone po ścianach kable i szarpnęły gwałtownie. Trzasnęło, sypnęło iskrami, zapachniało topiącą się izolacją i palonym plastikiem; światło na ułamek sekundy zamigotało, potem zapaliła się czerwona lampa oświetlenia awaryjnego.

      Większość ekranów zgasła, hologramy zniknęły. Umilkły zwalniające wentylatory i pompy tłoczące płyn chłodzący do procesorów. Zapadła niemalże idealna cisza, przerywana tylko buczeniem i pikaniem miernika zapasowej baterii akumulatorów, podtrzymujących podstawowe systemy komputerowe.

      Kulas odetchnął głęboko parę razy, potem powoli obrócił się do mnie. Jego twarz nie wyrażała dokładnie nic.

      – Chudy. Zapytam tylko raz, więc zastanów się nad odpowiedzią. Na jaką, do kurwy ciężkiej nędzy, stronę z zakazanym terrorystycznym gejowskim porno wszedłeś? – wycedził.

      – Kulas, człowieku, ja nic nie...

      – Chudy. Ja nie pytam „czy”, ja pytam „na jaką”.

      – Kulas, na żadną stronę nie wszedłem! Przeglądałem sobie dane normalnie, zacząłem zapisywać i wtedy...

      Urwałem, bo Kulas uniósł rękę, potrząsnął głową. Wywołał na swoim podręcznym, starusieńkim ekranie wiersz poleceń, ręcznie wstukał komendę. Widziałem, jak mozolnie przesuwa archaiczny kursor w kształcie strzałki na toporne ikony, klika dwa razy, potem skroluje w dół niewygodne, rozwijane menu.

      Wreszcie po monitorze spłynęła kaskada długich wierszy pełnych liter, cyfr, znaczków i dziwacznych diakrytyków. Nachylił się nad nią, patrzył długą chwilę. Zmarszczył czoło, pokręcił głową z niedowierzaniem.

      – To niemożliwe – bąknął w końcu.

      – Co jest niemożliwe? Kulas, bo jeśli coś się zepsuło, to ja ci odkupię, tylko powiedz...

      – Niemożliwe. Słyszysz? Mnie się nie da namierzyć. Nie ma fizycznej ani zdalnej możliwości, żeby wyłapać adres jednostki głównej w Strumieniu. Masz przy sobie komunikator?

      – Mam, mam! Jeśli po elektryka trzeba zadzwonić, to...

      – Wyłącz. Wyłącz, wyjmij baterię, włóż do tej szuflady. No co się tak patrzysz? Dawaj, dawaj!

      Zaczął stukać w klawiaturę, ja posłusznie odłączyłem zegarek, wyłuskałem z niego ogniwo i wrzuciłem do wskazanej przegródki, wyłożonej w całości folią aluminiową i żelazem. Kulas zatrzasnął ją, przekręcił kluczyk.

      – Kulas, co się stało? – zapytałem, czując się jak dziecko, które rozlało herbatę na komputer taty.

      – Dostaliśmy atakiem hakerskim, Chudy. Konkretną torpedą, posłaną... Ba, żeby to jedną! Patrz! – Obrócił monitor do mnie, jak gdybym był w stanie coś z niego wyczytać. – Widzisz to? Ktoś sieknął po wszystkich, dokładnie wszystkich adresach, z których prowadziliśmy wyszukiwanie. Dostaliśmy pośrednio, tak jakby...

      – Odłamkami? – podpowiedziałem, usiłując zarazem zrozumieć, co się stało, jak i stanąć po stronie pokrzywdzonych, a nie krzywdzących, bo nadal miałem wrażenie, że czemuś jestem winny.

      – Jakimi odłamkami, Chudy? To nawet nie była fala uderzeniowa, tylko... tylko odbite echo dźwięku detonacji, o! Zobacz, tylko zobacz, co tu się działo... Dlaczego od razu nie mówiłeś, że się zwiesiło?

      – Od razu, jak tylko zauważyłem. Sam mówiłeś, że musisz jeszcze...

      – Dobra, nieważne. Ależ jazda, łu-huuu! – Wyrzucił ręce w górę, jakby co najmniej wygrał los na loterii. – Jak ja współczuję tym jeleniom, co dostali centralnie! Tam pewnie można sobie na płytach głównych tosty robić teraz... Chudy, coś ty sprawdzał?

      – No nic właśnie, mówię ci. Tylko tego całego Akułowa, nic takiego, i wtedy jebło.

      Kulas pokiwał poważnie głową.

      – Zbyt duża ilość zapytań naraz. Patrz tutaj, widzisz? Przewyższyliśmy magiczną, okrągłą liczbę i bęc!

      – Widzę – zgodziłem się, chociaż nic mi to nie mówiło. – Ale co to niby znaczy, w sensie tak całościowo?

      – Twój nowy kolega nie lubi, jak się nim interesować. Chudy, powiedz mi tak zupełnie mimochodem: jak mnie o niego zapytałeś, to potem...

      – Tak, to u mnie był ten wybuch na klatce.

      I tak wiedziałem, że Kulas ogląda wszystkie możliwe wydania wiadomości, w tym fanowskie oraz pirackie, więc na pewno coś słyszał. Zresztą dziś do każdego wydarzenia zlatywały się drony, wszystko trafiało od razu w Strumień.

      – Za dużo stron naraz odpaliliśmy. Cholera jasna! – Uderzył dłonią o stolik. – Kurwa mać, na pewno mi coś zdążyło usmażyć, część danych szlag trafi! Tam był ten projekt otwarty, co... Ach!

      – Kulas, sorry, ziomek. Ja serio ci wszystko zrekompensuję. Nie złość się tylko.

      Spojrzał na mnie dzikim wzrokiem.

      – Złościć? Chudy, ty chyba nie rozumiesz powagi tego, co się wydarzyło. To nie jest, kurwa, złość. To jest jebana deklaracja wojny!

      – ...co?

      – Nie pozwolę, żeby byle chujek mi zdalnie odcinał system, żeby mnie mogli bombardować atakami... Patrz, patrz, ile tego było! Żeby nie firewalle, toby nas przykryło jak falą chińskiej piechoty. To bydlaki, to badziewiarze! Z automatu będą mnie palić, bezosobowo, jak byle hakerzynę z ulicy...! Wojna, Chudy, święta wojna ludowa!

      Otworzyłem oczy szeroko, pokiwałem entuzjastycznie. Nie do końca jeszcze nadążałem za treścią, ale forma zdecydowanie zaczynała mi się podobać – tym bardziej że, o ile rozumiałem retorykę, to w rozumieniu Kulasa wróg był wspólny.

      – No a co ja niby? Co?! Bomba pod wycieraczką! – zawtórowałem. – Co ja jestem, jakimś zasranym urzędniczkiem, żeby mnie w taki sposób załatwiać?! To przecież brak szacunku!

      – Brak szacunku – powtórzył Kulas śmiertelnie poważnie. – A przecież Legię się szanuje.

      – Legię się szanuje.

      Spojrzeliśmy po sobie nawzajem, na twarzach zatańczyły uśmiechy. Podniosłem rozczapierzoną dłoń, Kulas, nie czekając, chwycił moją prawicę i potrząsnął mocno na znak przymierza.

      Siedzieliśmy tak chwilę w zalanym czerwonym blaskiem pomieszczeniu, trzymając się za ręce i słuchając, jak pika podtrzymanie zasilania.

      – To co robimy? – zapytałem, kiedy milczenie stało się niezręczne.

      Kulas puścił moją rękę, odchrząknął.

      – Idź do sąsiadki naprzeciwko, niech zadzwoni po elektryka.

      Wracałem już do domu, kiedy odezwał się komunikator, który na szczęście przytomnie ponownie włączyłem.

      – Olʹg! – zawołałem radośnie.

      – Saszka, no heeej! Co tak milczysz cały dzień, hm? Nie myślisz pewnie o mnie wcale.

      Wykrzywiła usta w podkówkę tak, że aż mnie coś ścisnęło w gardle.

      – Dziewczyno, jak ty możesz w ogóle tak mówić? – Pokręciłem głową, wyprzedzając wlokący się obwodnicą samochód dostawczy. – Zabiegany jestem, przepraszam... Jutro nadrobimy!

      – No, ja myślę...

      Jej oczy błysnęły, a mnie aż znów ścisnęło,