Michał Gołkowski

Sybirpunk – tom 2


Скачать книгу

na trzymany w dłoni jaskrawofioletowy, wykończony lśniącym chromem, mięciutki w dotyku przedmiot.

      Co najmniej kilkanaście osób odwróciło się do mnie, wyraźnie zaciekawionych.

      – Ja... – wydukałem.

      Celnik machnął tylko ręką: pakuj, zamykaj, idź dalej.

      Czym prędzej zabrałem walizy na bok i czując, jak płoną mi uszy i policzki, zacząłem mocować się z zapięciami, które nagle za nic nie chciały wskoczyć w niezbędną pozycję. Cholernych ciuchów zrobiło się chyba więcej, cały czas wyłaziły mi bokiem jakieś błyszczące majtki.

      Ktoś podszedł do mnie, stanął obok. Podniosłem wzrok na dobrze zbudowanego, opalonego typa w rozpiętej na piersiach białej koszuli.

      Bez słowa podał mi wizytówkę, puścił oko, odwrócił się i odszedł.

      Spojrzałem na niego, na wizytówkę, na niego... Wypuściłem, jakby kawałek plastiku nagle oparzył mnie w palce, i odskoczyłem w tył.

      – Tfu! Cholerna, postępowa Europa... – warknąłem, na siłę domykając walizę.

      Przetaszczyłem manatki do punktu odpraw, ustawiłem się w kolejce, odstałem swoje... Oczywiście, musiałem obie nadać jako własny bagaż, bo jak inaczej? Dopiero potem ruszyłem na poszukiwania gówniary.

      Znalazłem ją, objuczoną torbami pełnymi niepotrzebnego, drogiego gówna. Czyli nie było tak, że nie miała swoich pieniędzy – tylko uważała po prostu, że jej pieniądze były przeznaczone dla niej i na jej wydatki, a nie rzeczy tak niepotrzebne i mało istotne jak chociażby taksówka, która dowiezie ją na miejsce.

      – Jestem głodna, chodźmy coś zjeść – rzuciła, podając mi swoje pakunki.

      W pierwszej chwili miałem ochotę pizgnąć tym o ziemię, ale powściągnąłem złość. Nie no, nie będę robić przecież bydła, zwyczajnie nie wypada. Jakoś to zniosę, odwiozę tę młodocianą, rozpuszczoną jak dziadowski bicz paniusię do tatuńcia, a potem niech się z nią Daniłow już buja.

      Poszedłem za nią w kierunku części z jedzeniem. Oczywiście, musiała marudzić: to nie, tamto nie, na to nie ma ochoty, to nie jest takie, tamto nie jest srakie...

      – Może tam? – Pokazałem palcem na w miarę obiecująco wyglądającą knajpkę, w której ceny nawet mieściły się w granicach przyzwoitości i rozsądku.

      O dziwo, posłuchała. Stanąłem w kolejce, ale dziewczyna potrząsnęła głową.

      – Zajmij lepiej stolik. Ja zamówię.

      Okej, no dobra. Wypatrzyłem wolną miejscówkę, rozsiadłem się tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że nie powinno się tutaj siadać. Po chwili podeszła też ona, klapnęła i od razu schowała nos w ekranie swojego komunikatora.

      – Długo już tutaj, w Szwajcarii? – zagadnąłem, żeby nie siedzieć w milczeniu jak ten burak.

      – Cztery lata – mruknęła panna, nie odrywając wzroku od transmisji na żywo z czegoś pośredniego pomiędzy koncertem a pokazem gotowania.

      – I co, nie tęsknisz do domu?

      – Że do Federacji niby? E tam. Tutaj jest lepiej, więcej wszystkiego. Ludzie nie śmierdzą spalinami, stąd się w ogóle da wyjechać. A co, chciałoby się?

      – Nieszczególnie. W sensie nie tutaj. Ale na południu, na Korsyce... Calvi jest piękne.

      Uśmiechnąłem się do wspomnień. Miałem typowy syndrom sztokholmski związany z tym miejscem, bo z jednej strony siedzieliśmy tam w koszarach jak w więzieniu, wypuszczani na przepustki jak zwierzęta z klatek... A z drugiej to były chyba najpiękniejsze lata mojego życia.

      No proszę, z paniusią Weroniką dawało się nawet porozmawiać. Kto wie, może ten dzieciak nie będzie taki zły.

      Dziewczyna podniosła wzrok znad ekranu, skrzywiła się zdegustowana.

      – Że co? Nie znam w ogóle takiego kraju.

      – To nie kraj, to miejscowość we Francji.

      – I co, tak ci się podobało bardzo... Jak ty masz na imię, mówiłeś?

      – Aleksander, ale wystarczy Sasza. – Uśmiechnąłem się zachęcająco.

      – Spoko, będzie wygodniej cię wołać. Tak ci się podobało to Calvi, tak? I pewnie Francja?

      – Calvi szczególnie, tak.

      – No spoko, rozumiem. Jak ktoś był tylko w jednym miejscu w życiu, to zawsze tak mówi, że tam jest najpiękniej i w ogóle.

      Aż mnie strząsnęło, normalnie jakby ktoś mi na głowę wylał wiadro lodowatych wymiocin.

      Przechyliłem się przez stolik, już miałem na końcu języka całą wiązankę epitetów, żeby powiedzieć gówniarze, co ona wie o świecie, dać do zrozumienia, że widziałem jeszcze kawał Afryki – przez przyrządy celownicze karabinu, ale widziałem! – i niemały szmat Federacji.

      Jednak kątem oka zauważyłem, że do stolika podchodzi robokelner z tacą. Odsunąłem się, żeby zrobić mu miejsce, człekopodobny automat postawił na blacie zamówienie.

      Jedną dużą kawę z mlekiem.

      Jeden talerzyk z piętrową kanapką, frytkami i czipsami.

      Jeden zestaw sztućców w plastikowej torebce.

      Weronika od razu przyciągnęła to wszystko ku sobie, bez słowa rozpakowała i zaczęła wcinać, aż jej się uszy trzęsły – a ja, szczerze mówiąc, po raz kolejny w życiu utraciłem wiarę w tak zwaną ludzkość.

      Serio, miałem to w dupie. Ją miałem w dupie, i to głęboko. Nie miałem zamiaru pozwolić, aby moje dobre wychowanie miało być odbierane przez kogokolwiek jako słabość.

      Odstawię ją do tatusia i krzyżyk na drogę.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4QAYRXhpZgAASUkqAAgAAAAAAAAAAAAAAP/sABFEdWNreQABAAQAAAA3AAD/4gxYSUNDX1BS T0ZJTEUAAQEAAAxITGlubwIQAABtbnRyUkdCIFhZWiAHzgACAAkABgAxAABhY3NwTVNGVAAAAABJ RUMgc1JHQgAAAAAAAAAAAAAAAAAA9tYAAQAAAADTLUhQICAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAABFjcHJ0AAABUAAAADNkZXNjAAABhAAAAGx3dHB0AAAB 8AAAABRia3B0AAACBAAAABRyWFlaAAACGAAAABRnWFlaAAACLAAAABRiWFlaAAACQAAAABRkbW5k AAACVAAAAHBkbWRkAAACxAAAAIh2dWVkAAADTAAAAIZ2aWV3AAAD1AAAACRsdW1pAAAD+AAAABRt ZWFzAAAEDAAAACR0ZWNoAAAEMAAAAAxyVFJDAAAEPAAACAxnVFJDAAAEPAAACAxiVFJDAAAEPAAA CAx0ZXh0AAAAAENvcHlyaWdodCAoYykgMTk5OCBIZXdsZXR0LVBhY2thcmQgQ29tcGFueQAAZGVz YwAAAAAAAAASc1JHQiBJRUM2MTk2Ni0yLjEAAAAAAAAAAAAAABJzUkdCIElFQzYxOTY2LTIuMQAA AAAAAAAAAAAAAAAAAAA