przyjdzie książę pokoju w całym blasku i pokój panować będzie w twych murach i pałacach” – napisał tajemniczy benedyktyn. Niektórzy twierdzą, że w ten sposób przepowiedział rok, w którym Polak Karol Wojtyła został wybrany na papieża, czyli 1978. W jeszcze innej interpretacji owe siódemki to wyliczenia lat, które mają dać liczbę wyznaczającą czasy, gdy Polska ukształtuje swoją niepodległość, a oznaczają: 7x7 czyli 49 lat od powstania Polski upłynie, gdy zjawi się „książę pokoju”. „Jeśli przyjmiemy, że Polska odzyskała wolność w 1991 roku, to 1991 + 7 x 7 = 1991 + 49 = 2040. Czyli w roku 2040 pojawi się wybawca narodu” – twierdzi kolejny „znawca tematu”.
„Na koniec będą mieli przez lilię króla, którego przez długi czas nie chcieli lecz potem przyjmą go z radością” – twierdzi w ostatnim zdaniu swojego proroctwa ojciec Eustachiusz. Lilia to kwiat-symbol. Symbol ofiary, cierpienia, czystych intencji. Kim natomiast jest ów król „którego przez długi czas nie chcieli lecz potem przyjmą go z radością”? Nie wiadomo. Internauci mają tu swoje typy:
– Znam człowieka, którego Polacy mieli szansę wybrać w wyborach prezydenckich wiele razy, a nie zrobili tego (przez długi czas nie chcieli). Kandyduje i w tym roku. Człowiek ten uważa się za monarchistę, nie demokratę i ma właściwe inicjały na króla tj. JKM – Jego Królewska Mość. To oczywiste, że przepowiednia mówi o Januszu Korwin-Mikkem. (michallesz2).
– Dla mnie to oczywiste. Jedynym dobrze urodzonym i zaprzysiężonym prezydentem na uchodźstwie jest Jan Zbigniew Potocki, który startował do wyborów prezydenckich w Warszawie i uzyskał 34 proc. głosów. Ale to szybko zostało ukryte i wyciągnięto wiadomo kogo. Teraz, gdy będziecie Polacy wybierali prezydenta, to wiecie na kogo głosować. (Femme2).
– Przecież to proste. Król, którego długo nie chcieli, to Jarek K. (~gość).
Opat Stanisław Reszka (wiek XVI)
Za czasów miłościwie nam panującego króla Zygmunta II Augusta, ostatniego z Jagiellonów, żył w Jędrzejowie opat klasztoru Cystersów Stanisław Reszka (inna forma nazwiska: Rescius). Urodził się 14 września 1544 roku w Buku, zmarł 3 kwietnia roku 1600 w Neapolu i pochowany został w kościele S. Maria delle Grazie. Zobaczył więc Neapol i umarł, ale wcześniej zobaczył jeszcze coś… O tym jednak za chwilę.
Kształcił się w Collegium Lubranscianum4 w Poznaniu, studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim, we Frankfurcie nad Odrą, Wittenberdze i Lipsku. Doktorat uzyskał w Perugii. W 1559 roku został sekretarzem biskupa warmińskiego Stanisława Hozjusza, późniejszego kardynała i jednego z wybitnych przywódców polskiej oraz europejskiej kontrreformacji. W roku 1573, po elekcji na tron polski Henryka Walezego, posłował do Paryża, aby w imieniu kardynała złożyć powinszowania nowemu królowi i polecić mu sprawy Kościoła w Polsce. Walezy również mianował Reszkę swoim sekretarzem.
Wiele razy za Walezego, a później Stefana Batorego5 i Zygmunta III, posłował do Rzymu w ważnych misjach królewskich. Dużo pisał, głównie pism polemicznych przeciwko innowiercom i z poświęceniem bronił Kościoła przed atakami. W okresie reformacji wydał kilka żarliwych dzieł w obronie wiary, Kościoła i papieża. Król Stefan Batory dał mu opactwo w Jędrzejowie, ale ksiądz Reszka nigdy przykładnym opatem nie był, bowiem prowadził niezwykle aktywne życie kościelne i społeczne. Utrzymywał kontakty z wybitnymi przedstawicielami kultury europejskiej. Był osobą wysoko cenioną i szanowaną w społeczeństwie.
Stanisław Reszka ufundował w Buku nagrobek dla swoich rodziców i rodzeństwa (1579), w testamencie ustanowił też fundację na wyposażenie szpitala Świętego Ducha w swoim rodzinnym mieście oraz przeznaczył zapis dla Bractwa Ubogich Kapłanów i założonego przez siebie Bractwa Najświętszego Ciała Chrystusowego. Nazwisko jego nosi w tym mieście plac, przy którym stoi budynek szpitala Świętego Ducha. O jego zasługach przy założeniu szpitala mówi m.in. wypis datowany na rok 1737: „Szpital ten założonym jest kosztem Wielebnego Stanisława Reszki, opata jędrzejowskiego, murowany wraz z kaplicą dotąd nie poświęconą. Znajduje się w nim dwanaście izdebek i jedna wielka izba ogrzewana z obszerną kuchnią”.
Ostatnie dziewięć lat wizjoner spędził w Neapolu jako poseł króla w sprawie odzyskania tzw. sum neapolitańskich, czyli pożyczki udzielonej jeszcze przez królową Bonę królowi hiszpańskiemu.
Królowa Bona, chociaż nie była formalnie władczynią Polski, to za czasów panowania swojego męża Zygmunta Starego i syna Zygmunta Augusta uchodziła za osobę, która chce mieć znaczący wpływ na to, co się dzieje w państwie Jagiellonów – pisze Antoni Bzowski. – Ambicje Włoszki jednak wielu się nie podobały. Toteż gdy 1 lutego 1556 roku postanowiła ona opuścić ziemie polskie, niejeden odetchnął z ulgą, włącznie z samym królem, który nie mógł już dogadać się z matką. Bona postanowiła wrócić do rodzinnego księstwa Bari. Wraz z nią na ziemię włoską ruszyły aż 24 wozy wypełnione kosztownościami i nie tylko swoimi, gdyż część dóbr należała niegdyś do Piastów mazowieckich, w których to siedzibie w Warszawie królowa mieszkała przez ostatnie lata. By wyjechać z kraju z takimi skarbami, Bona musiała wystarać się o zgodę senatorów, którzy przystali na to po uzyskaniu paru „upominków”. Wcześniej królowa posłała do Włoch także czyste złoto, tak aby w razie napadu wszystkiego nie stracić.
Do Bari Bona dotarła w maju 1556 roku. Na jej dworze nie było już żadnego Polaka, lecz tylko zdawałoby się zaufani włoscy dworzanie. Wiadomość o przybyciu bogatej wdowy szybko obiegła Włochy, a następnie całą Europę, docierając w końcu na dwór króla Hiszpanii Filipa II Habsburga. Tak się składało, że hiszpański monarcha miał akurat całkiem spore kłopoty związane z finansowaniem coraz to nowych wojen. Zwrócił się zatem do królowej Polski o pożyczkę. Jako zastaw zaoferował prawo do cła we Włoszech ściąganego przez Habsburgów. Przedsiębiorcza królowa dostrzegła tu okazję na pomnożenie swojego majątku i zdecydowała się na udzielenie Filipowi pożyczki w kwocie 430 dukatów, czyli 1,5 tony złota. Dziś suma ta odpowiadałaby ok. 230 mln złotych. Wydawało się zatem, że jest to rozsądna transakcja, lecz na początku listopada 1557 roku królowa zachorowała. Jak na 63-letnią kobietę w tych czasach nie powinno to budzić zdziwienia, jednak do tej pory Bona nie skarżyła się na kłopoty ze zdrowiem. Wręcz przeciwnie: tryskała wigorem i niejednemu ze swojego otoczenia dawała „popalić”. Aż tu nagle choroba… Przy królowej czuwały głównie trzy osoby: dworzanin Gian Lorenzo Pappacoda, lekarz Gio Antonio di Matera i kuchmistrz Paolo Matrillo. Cała trójka pracowała dla Habsburga. Lekarz i kuchmistrz niezależnie od siebie podali Bonie truciznę, a Pappacoda sporządził testament, który miała ona podpisać. Na podstawie tego dokumentu dziedzicem całej fortuny królowej, w tym księstw Bari i Rossano, stawał się Filip II. Ku zgrozie spiskowców 18 listopada królowa zaczęła jednak wracać do zdrowia. Może nie była w pełni sił, ale na tyle była świadoma, by móc podyktować nowy testament. Tym razem głównym spadkobiercą stawał się jej syn Zygmunt August. Monarchini ponadto zapowiedziała powrót do Polski. Pappacoda, będący najważniejszym człowiekiem Filipa II na dworze wdowy po Zygmuncie Starym, postanowił działać szybko. Najprawdopodobniej zaaplikował królowej nową truciznę i już dzień później Bona zmarła, a dworzanin ogłosił jej pierwszy testament. Spotkała go za to nagroda. Filip II uczynił go margrabią Capruso. Reszta spiskowców poniosła w niedługim czasie śmierć w tajemniczych okolicznościach. Podobnie było z notariuszem Catapanim, który spisywał drugi testament królowej Bony. Lecz on akurat przed śmiercią wysłał na dwór krakowski informację o istnieniu tego dokumentu. Pod naciskiem hiszpańskim wprawdzie później wszystkiego się wyparł, ale i tak skutecznie uruchomił działania polskiego króla.
Zygmunt August na wiadomość, że jest prawowitym dziedzicem ogromnego