Józef Ignacy Kraszewski

Dwie królowe


Скачать книгу

– powtórzyła – która to wszystko wiem na palcach, bo… bom i ja to przeżyła, odplakała…

      Dżemmy brwi się ściągnęły.

      – Bianko moja – odezwała się dumnie – nie wiem czy to coś ty przeżyła czeka mnie, ale mi się zdaje, że między tobą a mną jest wielka różnica.

      Blade lice Bianki zarumieniło się nieco.

      – Sądzisz? – podchwyciła – a! zobaczymy wkrótce, moja droga! Na co ci mam krótkie dni szczęścia zatruwać…

      Wypuściła z rąk atłas.

      – I ja odbierałam takie podarki, atłas tylko był innej barwy, a różaniec z kamieni…

      Rozśmiała się szydersko, lice Dżemmy powlokło się chmurą.

      – Zazdrościsz mi! – szepnęła.

      – Nie, już teraz, nie – rzekła Bianka – bo wiem, że te rozkosze nie mogą trwać i że je potem łzami zapłacić potrzeba, a raz płakałam już długo, długo… i ze łzami poszła miłość.

      Ręką w powietrzu pokazała, jakby ptaszek uleciał.

      – On był naówczas młodszy – poczęła po małym przestanku – a taki namiętny!… Zaprzysięgał kochać mnie całe, całe życie… a jam wierzyła w to święcie… Tymczasem Carita dorastała i wypiękniała, a nakoniec i tyś najpiękniejsza z nas, zakwitła… Jam była zawsze pewną, że ten los cię spotka…

      Dżemma słuchając w początku cierpliwie, w końcu rzuciła robotę z ruchem namiętnym.

      – Nie mów mi tego – zawołała. – On wie, że z mojem sercem tak jak z waszemi igrać nie można… Ono raz tylko w życiu może kochać…

      – Dżemmo – odezwała się spokojnie Bianka – moje też kochało raz, a teraz się bawi.

      – Mojeby pękło, gdybym miała być zdradzoną – przerwała Dżemma.

      Bianka spojrzała na nią z politowaniem, zbliżyła się do niej z powagą starszej, objęła wpół i lekki pocałunek złożyła na jej czole.

      – Siadaj – rzekła – uspokój się; ja jestem niepoczciwa, że cię poję tą goryczą, lecz tak mi żal biednej Dżemmy zawczasu.

      Włoszka siadła znowu w oknie jak wprzódy i sparła się na ręku zadumana. Tymczasem Bianka kręciła się po komnatce, zaglądając wszędzie, przypatrując się wszystkiemu. Na chwilę rozmowa została przerwana.

      Bianka Giorgi miała już rozpocząć ją na nowo, gdy ciężki chód dał się słyszeć u drzwi od kurytarza, uchyliły się one ostrożnie i okrągła, rumiana, rozlana twarz ochmistrzyni Zamechskiej w nich się ukazała.

      Dżemma jako Włoszka nie należała do jej wydziału, mało widywała i niebardzo lubiła… Domyślała się więc jakiegoś szczególnego powodu tych odwiedzin, które przyjęła dość zimno.

      Ochmistrzyni mówiła wprawnie po włosku.

      – Tak dawno, dawno nie widziałam pięknej Dżemmy – rzekła wchodząc – iż mijając jej drzwi nie mogłam się oprzeć pokusie… Pozwolisz się pozdrowić?

      Ulubienica młodego króla i starej królowej była teraz tak z pochlebstwy oswojoną i do dworowania sobie przywykłą, że ją to nic nie zdziwiło. Przyjęła wymuszonym uśmiechem ochmistrzynię.

      Bianka, której brwi się ściągnęły, bo musiała mieć jakiś wstręt szczególny do Polki, zakręciła się tylko i wyszła.

      Zamechska na pierwszem krześle najbliższem okna usiadła.

      – Ślicznie mi wyglądasz dziś, moja królowo – odezwała się do Dżemmy – choć ty zawsze jesteś tak piękna!

      – A wy, tak łaskawi! – szepnęła kwaśno Włoszka.

      Nie wiodło się z rozmową. Ochmistrzyni wspomniała o kilku dnia tego wypadkach, o tem co królowa rozkazała, co na jutro się gotowało, o pannach wyznaczonych na służbę… Dżemma milczała główką potrząsając.

      Tymczasem zwolna, jakby od niechcenia Zamechska poczęła z bocznej dobywać kieszeni pudełeczko, które uwagę Dżemmy zwróciło na siebie.

      – Ty co piękną będąc lubisz i umiesz cenić wszystko co piękne – poczęła zwolna ochmistrzyni – powinnaś zobaczyć to cacko… Właściwie zaszłam do ciebie tylko, aby ci je pokazać. Co też ty powiesz na nie?

      I zwolna otworzywszy pudełko, Zamechska na kolanach Dżemmy położyła ową spinkę z rubinem, którą Dudycz jej wręczył.

      Włoszka nic się pewnie tak nadzwyczaj pięknego nie spodziewała, zwróciła oczy obojętnie, lecz po chwili uchwyciła pudełeczko i wpatrzyła się zachwycona w maleńkie arcydzieło. Klejnot ten na chwilkę ją rozchmurzył.

      – Prześliczna! – zawołała, kładnąc na kolanach pudełko.

      – A! ja się na tem nie znam tak jak wy – odparła ochmistrzyni – ale i mnie się zdawało, że to klejnot godzien królowej.

      – I zapewne należy też do najjaśniejszej pani – przerwała Dżemma.

      Zamechska głową potrząsnęła.

      – A czyjeż to jest? – spytała ciekawie.

      Uśmiech jakiś niewytłómaczony dla Włoszki, przebiegł po szerokich wargach Zamechskiej.

      – To moja tajemnica – rzekła – ale że u mnie nie ma gdzie nawet schować tak drogich rzeczy, tymczasem zostawię spinkę u ciebie. Będziesz mogła przypatrzeć się jej i nacieszyć.

      Wejrzenia ich spotkały się, podziwienie odmalowało na twarzyczce Dżemmy. – Milczała.

      – Co to ma znaczyć? – zapytała.

      Namyślała się Zamechska z odpowiedzią dość długo.

      – Hm – rzekła – toby mogło znaczyć, że ktoś się w tobie kocha gorąco, szalenie i radby bóstwo swoje przystroił, ale się lęka przystąpić do niego.

      Dżemma natychmiast pochwyciła pudełko, zamknęła je i milcząc położyła na rękach ochmistrzyni.

      – Ja podarków nie przyjmuję – rzekła sucho.

      – Nawet gdy za nie dziękować nie trzeba? – dodała uśmiechając się Zamechska – możesz nawet nie pytać kto ci to przesyła.

      – Nie jestem ciekawa – odezwała się Dżemma.

      Pudełeczko leżało zamknięte, stara jejmość otworzyła je znowu, wyjęła spinkę i podnosząc ją w palcach przeciwko światłu, całą jej piękność starała się ukazać. Zwolna oczy Dżemmy spuszczone, zwróciły się na prześliczne cacko i spoczęły na niem długo.

      – Bądź co bądź – mówiła Zamechska składając nazad spinkę na atlasowe posłanie – będę cię prosiła, piękna Dżemmo, abym spinkę mogła przynajmniej zostawić u ciebie. U mnie tyle się ciekawych dziewcząt kręci, a ja tak zapominam zamykać, otwieram tak często…

      Dżemma nie mówiła nic, ale usta się jej skrzywiły dumnie.

      – Królewski podarek – szepnęła ochmistrzyni, i wstawszy z krzesła położyła pudełko na stole obok różańca.

      Oczy Włoszki szły za nią, nie zaprotestowała przeciwko temu. Starej zdawało się, że o ile mogła i umiała, spełniła co jej zlecono. Nie obiecywała więcej. Klejnot miał w rękach Dżemmy pozostać i czarowna jego siła powoli działać na kobietę, dla której był przeznaczony.

      Uśmiechem i poruszeniem głowy pożegnawszy