Władysław Stanisław Reymont

Z pamiętnika


Скачать книгу

ale nie lubię, jak mnie całuje, bo tak zawsze bucha od niego piwo.

      – Więc chciałem ci tak, panie Henryku, po ojcowsku, szczerze powiedzieć. Pluń na mrzonki i głupstwa, zostaw to tym półgłówkom i oberwańcom. Rozsądek, kochany panie, rozsądek, to fundament społeczeństwa – na tym świat stoi! – i tego nam potrzeba jak najwięcej. Żona, dzieci, praktyka, to pole do pracy, szerokie pole do zacnej, poczciwej, obywatelskiej pracy, to ci mówię ja, Jan Gwalbert. Rozalia! przynieś nową butelkę… Więc jesteś na czysto? – zapytał.

      – Ależ najzupełniej, daję panu słowo honoru.

      Znowu się całowali.

      A ja kiedyś tak się bałam o niego i nieraz taka byłam zła, że zajmuje się jakimiś głupstwami!

      Rozalia przyniosła wino, a Pa zamknął drzwi na korytarz i cicho mówił:

      – Jeszcze jedna butelka i jedno pytanie.

      Nie dosłyszałam wszystkiego, a tylko to:

      – …grzeszki, no, co to pan wie, a ja rozumiem…

      Nie wiem, co odpowiedział pan Henryk, śmiali się tylko bardzo głośno.

      – Bo jak mnie widzisz, ja, Jan Gwalbert, ja, mąż, ojciec i obywatel, mogę ci dopomóc, jeślibyś tego, psiakość nóżki baranie… potrzebował… Młode winko, panie kochany, musi wyszumieć… no, co?

      Ale pan Henryk energicznie się czegoś wypierał.

      A potem Pa mówił ciszej.

      – Było się młodym i wcale niczego… uważasz, panie kochany… nie jedna, psiakość nóżki baranie, nie dwie… ho, ho, i ja byłem Farysem26, a jakże, a jakże, a szczególniej ostatnia, Frania! Bruneta, biust jak materace na sprężynach, wspaniała, frontowa dziewczyna… mówię ci, tak chudłem, że moja narzeczona bała się, czy suchot nie mam. Ha! ha! psiakość nóżki baranie, ale trzeba było się rozstać i powiedzieć, że się żenię. Uważa pan kochany, to rzuciła na mnie stołkiem, co? Smok, nie kobieta, widuję ją czasem na ulicy… ale…

      Nie słyszałam już więcej, bo zaraz wyszli…

      To dopiero ten Pa, nigdy bym nie przypuszczała… a wydaje się taki, że ja za niego robię meldunki…

      Aha! teraz rozumiem dopiero, dlaczego Ma odprawiła Joasię, a Pa cały tydzień sypiał w swoim gabinecie.

      Naprawdę, ale ci mężczyźni to coś okropnego.

      Już ja pana Henryka będę dobrze pilnowała, mnie nie oszuka, oho!

      Ma mnie woła.

      15 marca

      Ma i Pa się gniewają o podróż naszą do Włoch.

      Trzy dni nic nie pisałam, bo w domu takie kwasy, nie mówią ze sobą i Rozalia ściele Pa w gabinecie.

      Ale nam za to nikt nie przeszkadza; chociaż taka korzyść.

      Dzisiaj przyniósł pan Henryk próbki na całe ubranie wiosenne.

      Wybrałam mu sama, bo to, co miał na sobie, strasznie mi się nie podobało… Musiał się ostrzyc, teraz wygląda bardzo ładnie, a jeszcze w tym płaszczu ani podobny do dawnego.

      Bardzo szykowny teraz!

*

      Muszę skończyć! Otóż, zaraz w niedzielę po oświadczynach były urzędowe zaręczyny!

      Prawdziwy bal!

      Muzyka: skrzypce i fortepian. Na fortepianie grała jakaś daleka nasza kuzynka, zjadła za to kolację i mama jej dała starą salopę27. Bo to takie biedactwo!

      I tyle gości, tyle gości!

      Był i ksiądz Tolo, i radca Malinowski z córkami! Nie cierpię ich, brzydkie, napuszone, stare i tak nosy do góry zadzierają.

      Ja byłam ubrana w białą suknię, ale wysoko zapiętą, bo Ma nie pozwoliła mi nawet małego dekolte28 zrobić! Pan Henryk przyszedł we fraku, ale tak mu niedobrze w tym, że musiał iść i przebrać się w mundur.

      A potem ciotki, wujaszkowie, znajomi, koleżanki moje; zaprosiłam tylko Cesię i Nacię, bo te jeszcze jako tako się ubierają.

      Tyle ludzi, że nie mogli się pomieścić w salonie.

      I aż na cztery stoliki grali w karty!

      Zdziś dostał nowy garniturek; stróża Ma ubrała w stary frak Pa, żeby drzwi otwierał, a lokaja wynajęła…

      Naprawdę, miał taką minę, jakby gdzie u hrabiów służył.

      A jaka kolacja!

      Nawet ksiądz mówił do Ma, że nigdy podobnej nie jadł, a on przecież znać się musi na tym…

      Była sarna, bażanty, ryby, lody, cukry29, owoce i tak tego wszystkiego było dużo, tak Ma poczciwa nic nie żałowała, że na każdą osobę wypadło po całym ananasie – naprawdę, po całym ananasie.

      A przed kolacją ksiądz Tolo nas pobłogosławił i rodzice też, i ciotki, i tak się spłakałam, bo… potem ciotka Hortensja dała mi te kolczyki brylantowe… pan radca Malinowski miał śliczną mowę, nic nie słyszałam… patrzyłam w lustro, jak się skrzyły kolczyki…

      Panowie tak pili!…

      A potem tańce…

      Pa tak się u…, że tylko chodził i śpiewał, i chciał wszystkie panny całować, aż go Ma zabrała… Spał u lokatorów na drugim piętrze. A Zdziś, jak się dorwał do tortu, to zjadł pół piramidy z naszymi cyframi i tak się rozchorował, że aż pan Henryk musiał chodzić do apteki po lekarstwo.

      I bawiliśmy się do dziesiątej rano.

      Strasznie byłam szczęśliwa, strasznie!

      A rano pan Henryk, jak już odchodził… odprowadziłam go do przedpokoju… to… już nie zważał, że Ma stoi w drzwiach, tylko tak mnie ca…

      Było ciemno, to może i nie widziała…

      Naprawdę, ale zaręczyny to znacznie przyjemniejsze niż taki zwyczajny bal.

      16 marca

      Taki mróz na dworze, ale pan Henryk mówi, że i tak ślizgawki nie będzie, że zaraz puści. Szkoda, mam taki śliczny kostium! Umyślnie na ślizgawkę Ma mi kupiła.

      Wieczorem

      Jakie śmieszne są te ciotki pana Henryka!…

      Siedzimy dzisiaj z nim przy obiedzie; dzwonią. Kto taki? Służąca ciotki Sylwii… i weszła do jadalnego z ogromnym futrem, pewnie jeszcze po dziadku, i powiada, że pani przysyła i prosi, żeby się Henryczek ubrał na ulicę, bo dzisiaj mróz, a Henryczek wyszedł tylko w palcie.

      Służące mówią mu „Henryczek”!

      Muszę ja to wszystko zmienić.

*

      Jutro musimy z panem Henrykiem złożyć wizyty tym ciotkom.

      18 marca wieczorem

      Byliśmy dopiero dzisiaj, bo wczoraj padał taki deszcz, że wyjrzeć nie można było…

      Ledwie żyję i tak mi jest niedobrze, tak niedobrze, że…

*

      Byliśmy u tych sławnych ciotek!

      Boże, znowu mi tak… chyba ja nie umrę! a mam tyle sukien nowych, narzeczonego, kolczyki brylantowe… to by było okropne…

      Najpierw pojechaliśmy do ciotki Ani.

      Zaraz, muszę sobie przypomnieć; ciotka Ania to ta z mopsami, na Kruczej; ciotka Jania z papugą, na Hożej; i ciotka Sylwia z wychowanicą, na Nowym Świecie.

      Przyjeżdżamy