dzieci, po pigułce homeopatycznej30, taki czas wilgotny! To zrobi dobrze.
Zażyliśmy, co było robić. Już wychodzimy, a służąca niesie coś dużego w papierze.
– To dla was, moje dzieci, sama haftowałam!
Podziękowaliśmy i wyszli, ja byłam rozczulona wprost, ale pan Henryk się uśmiechał.
Pojechaliśmy na Hożą do ciotki Jani.
Dom drewniany, stary, ale ogromne place pod ogrodem.
To młodsza ciotka, ucałowała nas, ale niewiele można było mówić, bo z dziesięć papug i te tak się darły, że pan Henryk musiał się z nimi witać. Poczęstowała nas czekoladą z biszkoptami!
Ogromnie miła staruszka, tylko znowu kazała nam zjeść po kawałku cukru z jakimiś kroplami od reumatyzmu i dała jakąś dużą paczkę.
– Weźcie, dzieci, to ja, ciotka wasza, sama robiłam.
Już mi się robiło jakoś gorąco, ale pan Henryk powiada:
– Odwagi, panno Halo, jeszcze jedna, musimy odbyć tę pańszczyznę…
Ciotka Sylwia! Otworzyła nam drzwi jakaś panienka, która od razu rzuciła się na szyję panu Henrykowi!…
Tego to nie lubię… żeby…
Siedzieliśmy, a za chwilę znowu wnoszą czekoladę z biszkoptami!…
Jezus, aż mnie zamroczyło! Bo ja bardzo lubię czekoladę… ale raz dwie filiżanki, drugi raz dwie, tego już za wiele…
Ale musiałam pić, ciotka tak prosiła.
A tak mnie oglądała, że ciągle byłam w pąsach…
– Kto ci robi suknie?
Powiedziałam.
– Fuszerka i brak gustu, będziesz od dzisiaj ubierała się u mojej magazynierki31!
Nie śmiałam się odezwać.
– Kto cię czesze?
– Ja sama, a czasem Ma mi pomaga.
– Źle, zupełnie źle. Zdejm kapelusz!
Zdjęłam i aż mi się płakać chciało…
A ona zawołała służącej, zawołała też wychowanicę32 i do spółki mnie przeczesały, wyglądałam, że to coś okropnego, jak czupiradło… a do tego tak mi się zrobiło niedobrze… że prawie uciekłam, ale ciotka Sylwia dała mi znowu cały pakiet czegoś…
– Weź na nowe gospodarstwo. Ubieraj się, gdzie ci mówię, czesz się inaczej i niech cię Bóg ma w swojej opiece.
A potem to pocałowała pana Henryka i ta wychowanica całowała pana Henryka, i służąca całowała pana Henryka, i już nie wiem, kto…
Ledwiem przyjechała do domu…
Trochę mi przeszło.
Ma powiada, że to te lekarstwa ich.
Dostałam trzy poduszki haftowane na kanwie, trzy patarafki33 pod lampę, trzy czapeczki włóczkowe na szkło od lampy i trzy abażury.
Żebym mogła, tobym w tej chwili wyrzuciła na śmietnik.
Wprost obrzydliwe!
Ale już ja nigdy do nich nie pójdę.
To rodzinka, co?
Nawet w teatrze takich śmiesznych nie widziałam.
19 marca
Od wczoraj piekło, Ma nie daje spokoju… wciąż idzie szturm o Włochy…
Boże, na czym się to skończy! Muszę iść spać, późno.
Do widzenia, kwitnące pomarańcze!
A jeśli nie pozwoli?
Ale… dałaby mu Ma nie pozwolić!…
Warszawa, 20 marca
Jedziemy do Włoch!
Naprawdę, jak kocham Pa i Ma, jedziemy do Włoch.
Tak się tym cieszę, że wprost szaleję z radości.
Muszę iść powiedzieć o tym Naci i napisać panu Henrykowi, żeby przyszedł.
Boże, jaka ja jestem szczęśliwa!
A jeszcze przed godziną myślałam, że umrę z rozpaczy… że się otruję, naprawdę tak myślałam… Esencja octowa34 jest w kredensie, a w „Kurierku” często piszą o takich otruciach…
Ciekawam, jakbym wyglądała po śmierci w trumnie?… Ubraliby mnie w białą suknię, w welon, mnie bardzo dobrze w białym kolorze z welonem… przymierzałam suknię ślubną Józi… i w kwiatach, całe masy kwiatów… i pan Henryk w żałobie, zapłakany… Ma płacze, Pa płacze i Zdziś, i ciocia Cesia, i Stokrotki… i księża… i znajomi… i śpiewy!…
Nie chcę, bo mi się już na płacz zbiera.
A jedziemy do Włoch.
Pa długo nie chciał, wykręcał się i tłumaczył to brakiem pieniędzy, to znowu, że nie można zostawiać na Boskiej Opatrzności domu, Zdzisia, Stokrotek i cioci… ale się Ma zamknęła z nim w sypialnym…
Co to było! Co to było! Sądny dzień! Piekło, rozpacz… śmierć! Straszną godzinę przeżyłam! To dziwne, że nie osiwiałam, bo podobno w takich chwilach ludzie siwieją?
Siedziałam w jadalnym, a tak się wszystko we mnie trzęsło, jak wtedy, gdy mi się miał oświadczyć pan Henryk…
Jaki on był wtedy śliczny! jak cudownie mówił: „Henio Halę kocha, kocha na śmierć, kocha na całą wieczność!”
Tak to lubię, że musi mi to powtarzać codziennie…
Z pewnością, ale żadnej pannie nikt się jeszcze tak cudownie nie oświadczał!
Siedziałam cichutko! Stokrotki wlazły mi na kolana i tak czekaliśmy we troje w strasznej niepewności, aż tu słyszę głos Ma:
– Chcesz mojej śmierci, tyranie, skąpcze, niegodziwcze… Morderco żony i dzieci!
Jezus! Maria! myślałam, że mi serce wyskoczy! Dobrze, że przyszła ciocia ze Zdzisiem, bo naprawdę byłabym sobie zrobiła co złego.
A potem tak płakałam! tak płakałam, że i ciocia miała łzy w oczach, i Zdziś beczał, i Stokrotki tak żałośnie skomlały, aż Rozalia przyszła z kuchni i zawołała do sypialnego:
– Panienka umiera!
Ma przybiegła, a Pa popatrzył na mnie i uciekł, trzasnąwszy drzwiami, przyszedł dopiero na kolację.
Przyszedł pan Henryk i siedzieliśmy w saloniku, było trochę ciemno, to jest niezupełnie, bo drzwi do jadalnego były uchylone…
Boże, jaki on gwałtowny!… tak się bałam, żeby Ma nie weszła, tak się bałam… Jeszcze mnie usta palą… a on tak mocno… tak słodko… Ma śliczne wąsy i bardzo mu dobrze w takim płaszczu do ziemi, i strasznie go ko…, co miałam mówić?…
Aha, siedzimy, a Pa z przedpokoju już woła:
– Psiakość nóżki baranie! Człowiekiem jestem, obywatelem jestem, ojcem jestem, jedziemy do Włoch. Ja, Jan Gwalbert Adamski z żoną i córką Halą, jedziemy do Włoch.
– I ze Stokrotkami – prosiłam Pa – bo co by one bez nas robiły.
– Dobrze, córko, i ze Stokrotkami, psiakość nóżki baranie.
Chłopiec od kupca przyniósł za