Болеслав Прус

Emancypantki


Скачать книгу

ona, wychodząc za mąż, daje mi do zrozumienia, że kocha się we mnie… Jest to bardzo przyjemne, ale i bardzo… Nie niebezpieczne, tylko… trudne… Wolałbym, ażeby miała o dwadzieścia lat mniej…”.

      Rzucił się do ostryg i jadł szybko, w milczeniu, wciskając dramatycznymi ruchami dużo cytryny, jak człowiek, który cierpi, lecz chce pokazać, że mu wszystko jedno.

      – Panie Stefanie – odezwała się pani Latter omdlewającym głosem – mamy wprawdzie chablis…

      – Spostrzegłem to – odparł Zgierski, który po drugim kieliszku starki czuł potrzebę dowiedzenia, że odznacza się piekielną przenikliwością.

      – Ale może by pan spróbował tego wina…

      Nalała mu kieliszek. Skosztował i spojrzał na nią prawie surowo.

      – Pani – rzekł – tak niezwykle omszoną butelkę musiałem spostrzec od razu… Pani pojmuje… Lecz w tej chwili przekonywam się, że takiego wina nie mogła wybrać kobieta…

      – Jest to prezent pana… pana Mielnickiego, wuja i opiekuna jednej z moich uczennic – odpowiedziała pani Latter spuszczając oczy.

      – Pani życzy sobie, ażebym pił to wino? – uroczyście zapytał Zgierski.

      – Ależ proszę pana.

      – Ażebym pił z kielicha pana Mielnickiego, który zresztą może być człowiekiem najgodniejszym szacunku…

      Milczenie. Lecz w tej chwili Zgierski uczuł, że jego nogę dotyka inna noga.

      „Mógłbym sądzić, że ma do mnie jakiś ważny interes – pomyślał wypijając dwa kieliszki wina jeden po drugim. – Ale jeżeli wychodzi za tak majętnego człowieka, jak Mielnicki…”.

      Zgierski zamienił się w posąg; nie przysuwał ani też odsuwał swojej nogi, tylko wypił trzeci kieliszek wina, zjadł jakąś rybę, wypił czwarty kieliszek, zaczął jeść jakieś mięso i całkiem zapomniawszy o pani Latter cofnął się pamięcią w odległą przeszłość.

      Marzył, że kiedy z górą przed trzydziestoma laty ktoś trącił go w nogę pod stołem, zdawało mu się, że uderzył piorun i – zupełnie stracił przytomność, a nawet bodaj czy nie upuścił widelca. Gdy ten sam wypadek powtórzył się przed dwudziestoma laty, Zgierski był wprawdzie mniej wstrząśnięty, ale czuł, że otwiera się nad nim niebo. Gdy spotkało go to przed dziesięcioma laty, nie widział już ani piorunów, ani nieba otwierającego się nad głową, ale jeszcze napełniły go najpiękniejsze ziemskie nadzieje.

      Dzisiaj zaś pomyślał, że jednak – znajduje się w kłopotliwej i pozycji. Bo jak tu nie być w kłopocie w jego wieku wobec namiętnej kobiety?…

      Spuścił oczy, jadł za trzech, a pił za czterech, przy czym jego wielka łysina okryła się kroplistym potem.

      „Ten Mielnicki ma chyba ze sześćdziesiąt lat – myślał – i porywa się… Nie ma to, jak mieszkać na wsi!…”.

      Śniadanie skończyło się, Zgierski był rozmarzony, zakłopotany, nawet zawstydzony; pani Latter zupełnie spokojna.

      – Upiłem się – rzekł przy czarnej kawie i doskonałym koniaku.

      – Pan?… – uśmiechnęła się pani Latter. – Mam lepsze wyobrażenie o sile pańskiej głowy.

      – No, tak… Nie wiem, ażebym kiedykolwiek stracił przytomność, ale trunki były rzeczywiście mocne… Mogły rozmarzyć…

      – Na nieszczęście pan nawet w marzeniach nie zapominasz się – odparła z odcieniem goryczy pani Latter. – Okropni są ludzie zawsze logiczni…

      Zgierski smutnie kiwnął głową jak człowiek, który choćby nie chciał, musi dźwigać brzemię żelaznej logiczności i – podał gospodyni rękę. Przeszli do gabinetu, gdzie pani Latter wskazała mu pudełko cygar, a sama zapaliła świecę.

      – Pyszne cygara! – westchnął Zgierski. – Czy… czy wolno prosić jeszcze o filiżankę kawy?…

      W tej chwili wszedł Stanisław niosąc na tacy srebrny maszynkę, butelkę koniaku i filiżanki.

      – Pan myśli, że po trzechmiesięcznym niewidzeniu zapomniałam o jego upodobaniach? – rzekła z uśmiechem pani Latter nalewając kawę.

      Potem podsunęła koniak.

      Czarne oczki Zgierskiego już nie biegały niespokojnie: jedno bowiem usiłowało pójść na prawo, drugie na lewo, a ich właściciel zadawał sobie niemałą fatygę, ażeby utrzymać je w linii prostej. Pani Latter spostrzegła to, sama wypiła jednym tchem kieliszek koniaku i nagle odezwała się:

      – A propos… Chociaż to jeszcze nie luty, pozwoli pan, że uregulujemy nasz rachunek…

      Zgierski cofnął się, jakby mu na głowę wylano strumień wody.

      – Przepraszam panią, ale… jaki rachunek?…

      – Trzysta rubli za następne półrocze.

      Osłupiał i błysnęła mu myśl, że to on, on z całym swoim sprytem i piekielną zręcznością, pada ofiarą intrygi osnutej przez kobietę!… Potem przypomniał sobie dawny aforyzm, że najprzebieglejszego mężczyznę może wyprowadzić w pole najzwyklejsza kobieta, i nareszcie – zmieszał się.

      – Zdaje mi się… – mówił – zdaje mi się…

      Ale wyrazy więzły mu w gardle, a myśli w głowie.

      Czuł, że wpada w pułapkę, którą zna doskonale, lecz która w tej chwili nie przedstawia mu się dosyć jasno.

      „Anemia mózgowa!…” – rzekł do siebie i dla odegnania jej wypił nowy kieliszek koniaku.

      16. Pan Zgierski praktyczny

      Lekarstwo było skuteczne. Zgierski bowiem nie tylko odzyskał energię w myślach, ale poczuł chęć do stoczenia utarczki z panią Latter. Ona chciała go czymś zaskoczyć?… Doskonale! Teraz on pokaże, że zaskoczyć się nie da, gdyż zawsze i wszędzie panuje nad sytuacją.

      – Ponieważ – zaczął z uśmiechem – pragnie pani mówić o interesach (ja sądziłem, że między nami nie ma nic pilnego!…), więc mówmy systematycznie. Nie dlatego, broń Boże, abym kładł jakiś nacisk, gdyż między mami… Ale oboje przywykliśmy do zwięzłości..

      – Naturalnie – wtrąciła pani Latter – o pieniądzach musimy mówić jak finansiści.

      – Pojmuję panią i pani mnie… Otóż mam u pani drobny depozyt, o którym między nami wspominać by nie warto, gdyby nie obustronne zamiłowanie porządku w rachunkach i zwięzłości w umowach… Depozyt ten, pięć tysięcy rubli, zostaje u pani z roku na rok… no, tak… Ale w połowie sierpnia roku zeszłego wspomniałem, owszem, nawet wyraźnie sformułowałem zamiar podniesienia tej sumki w lutym roku bieżącego… Nie mogę zatem przyjmować procentu za następne półrocze.

      – A jeżeli ja uprę się i nie oddam panu w lutym, co mi pan zrobi? – zapytała pani Latter śmiejąc się.

      – Naturalnie że zostawię pani sumkę do połowy lipca – odparł z ukłonem Zgierski. – Za to w lipcu stanowczo mieć ją muszę, gdyż inaczej grozi mi nieprzyjemność, na którą pani, o ile ją znam, nigdy by nie zezwoliła.

      – Ależ rozumie się…

      – Jestem tego pewny i nawet przypominam sobie (co obudziło we mnie najwyższą cześć i podziw) słowa pani: „Choćbym miała sprzedać wszystkie meble własne i szkolne, zwrócę panu pięć tysięcy rubli na termin…”.

      – Nawet według naszej umowy wszystkie one