nie wsadzać nosa do cudzego prosa…
– Oj! oj! oj!… – zawołał stary lokaj chwytając się oburącz za głowę i wybiegł z pokoju.
Tymczasem do gabinetu pani Latter wszedł oczekiwany gość, pan Zgierski. Był to człowiek przeszło pięćdziesięcioletni, niewysoki, nieco otyły, na którego głowie duża łysina coraz wyraźniej spychała resztkę szpakowatych włosów. Jego ubiór odznaczał się skromną elegancją, a ładna niegdyś twarz wyrazem dobroduszności, której jednak szkodziły niewielkie a ruchliwe czarne oczy.
– Wszak jestem co do minuty? – zawołał gość trzymając zegarek w ręku. Po czym serdecznie uścisnął rękę pani Latter.
– Nie powinna bym się z panem witać – odparła obrzucając go ognistym spojrzeniem. – Trzy miesiące!… Czy pan słyszy: trzy miesiące…
– Czy tylko trzy?… Mnie wydawały się wiekiem!…
– Obłudniku!…
– Więc bądźmy szczerzy – mówił gość z uśmiechem. – Kiedy pani nie widzę, mówię sobie: dobrze tak jest; ale kiedy panią zobaczę, myślę: a przecież tak jest lepiej. Oto powód, dla którego do tej pory nie byłem… Dodajmy, że wyjeżdżałem na święta, na wieś… Nie wybiera się pani na wieś?… – spytał z akcentem.
– Gdzie?… kiedy?…
– A, pani, to szkoda. Gdy jestem na wsi w lecie, mówię sobie: wieś nigdy nie może być piękniejsza; ale teraz przekonałem się, że wieś jest najpiękniejsza – w zimie. To są czary… Pani, to są istne czary!… Ziemia podobna jest do śpiącej królewny z bajki…
Kiedy to mówił Zgierski, na twarzy malowało się tak szczere przekonanie, że prawie można mu było wierzyć, gdyby nie biegające czarne oczki, które wiecznie czegoś szukały i wiecznie pragnęły się z czymś ukryć. Kiedy zaś pani Latter słuchała, można było przypuszczać, że rozpływa się w słuchaniu, gdyby od czasu do czasu w jej marzących oczach nie błysnęła iskierka oznaczająca podejrzliwość.
Dla optymisty Zgierski wyglądał na gościa, który przychodzi na śniadanie, a przynosi trochę zdawkowej poezji; pesymiście mógł przedstawić się jako czarny charakter, który rozsnuwa tajemnicze sieci intryg. Pierwszy posądziłby panią Latter o przyjaźń, która lęka się zostać miłością; drugi podejrzewałby ją o brak zaufania, a nawet obawę wobec Zgierskiego.
Lecz kto by mógł chwytać głosy odzywające się w duszach tych ludzi, zdziwiłby się usłyszawszy ich monologi.
„Jestem pewny, że pod pozorami sympatii, lęka się mnie i coś podejrzewa… No, ale to elegancka kobieta…” – mówił do siebie zadowolony Zgierski.
„On myśli, że ja wierzę w jego spryt i chytrość… No, ale potrzebuję pieniędzy…” – mówiła pani Latter.
– Jeżeli będzie pani miała sposobność wyjechać na wieś, a mam przeczucie, że tak, niech pani wyjedzie choćby na cały rok, byle zobaczyć wieś w zimie – rzekł Zgierski akcentując pewne wyrazy tonem i spojrzeniami.
– Ja, na wieś?… pan żartuje… A pensja?
– Rozumiem – mówił Zgierski tkliwie patrząc jej w oczy – że ma pani wielki obowiązek społeczny. Jak zaś ja to rozumiem, nie potrzebuję tłomaczyć… No, ale mój Boże, każdy człowiek ma trochę praw do osobistego szczęścia, a pani ma więcej aniżeli ktokolwiek inny…
W oczach pani Latter w pierwszej chwili odmalowało się zdziwienie, nawet niepokój. Lecz wnet błysnęło słówko: „rozumiem!…” – a potem wydarł się z piersi krótki wykrzyknik:
– A!…
I pani Latter spojrzała na niego nie ukrywając zdumienia.
– Więc rozumiemy się?… – spytał Zgierski patrząc na nią głęboko. A w duchu dodał:
„Złapała się!…”.
– Jesteś pan straszny człowiek – szepnęła pani Latter dodając w myśli:
„Już go mam!…”.
I spuściła oczy, ażeby ukryć błyskawicę triumfu.
Zgierski patrzył wzrokiem, w którym malowała się chłodna czułość dla niej i niezachwiana wiara w dokładność własnych informacyj. Nagle rzekł:
– Zatem mogę zapytać…
Pani Latter zatrzepotała rękoma.
– O nic nie wolno pytać!… Wolno podać mi rękę i zaprowadzić do jadalnego pokoju…
Zgierski stanął z lewej strony, wziął ją za rękę jak w polonezie i patrząc w oczy zaprowadził do jadalnego pokoju…
– Będę milczał – rzekł – w zamian jednak musi mi pani przyrzec…
– Sądzi pan, że kobieta może cokolwiek przyrzekać? – zapytała pani Latter spuszczając oczy.
„Jak ona się łapie!… jak ona się łapie!…” – myślał Zgierski, a głośno dodał:
– Jedno może pani przyrzec, że gdyby zdarzyło się coś przyjemnego dla pani, ja będę pierwszym, który jej powinszuję – za każdym razem…
Jednym z większych triumfów, jakie pani Latter odnosiła nad sobą w życiu, był ten, że nie drgnęła, nie zbladła i w ogóle żadnym znakiem nie zdradziła niepokoju, jaki opanował ją w tej chwili. Na szczęście Zgierski tak był pewny siebie, że nie zwracał na nią uwagi, ale myślał tylko o tym, ażeby pokazać, jak dalece jest wszystkowiedzącym.
– Za każdym razem – mówił z naciskiem – gdziekolwiek spotka panią przyjemność, tu czy we Włoszech, ja będę tym pierwszym, który pani powinszuje…
Byli w pokoju jadalnym. Pani Latter delikatnie usunęła się i rzekła wskazując na stół:
– Pańska ulubiona starka. Proszę pić za gospodarza i za gościa.
Teraz Zgierski spojrzawszy na butelkę zaczął się naprawdę dziwić.
– Ależ to moja starka, którą udało mi się nabyć od księcia…
– Właśnie od księcia Kazio dostał kilka butelek i mnie dał jedną. A ja nie mogłam z niej zrobić lepszego użytku, jak…
Słowom tym towarzyszyło melancholijne spojrzenie.
Zgierski wypił kieliszek milcząc i pragnąc zaznaczyć milczeniem, że chwila jest bardzo uroczystą. Pierwszy jednak kieliszek nasunął mu szereg nowych myśli.
„Jeżeli ona – mówił sobie – wychodzi za Mielnickiego, który jest majętnym człowiekiem, więc – nie ma do mnie żadnego interesu. A jeżeli nie ma interesu, więc… co?… Więc – chyba kocha się we mnie?…”.
I w tej chwili w jego duszy, która była mieszaniną najniezgodniejszych pierwiastków, obudziła się potrzeba szczerości.
– Śledzie są wyborne!… – mówił. – Kawior… kawior jest wyższym nad sam podziw! Czy może być coś wyższego nad podziw? – zapytał badając spojrzeniem, czy pani Latter zrozumiała jego słówko. I poznał, że zrozumiała.
– Panie Stefanie – rzekła pani Latter – nie widziałam, ażeby pan pił za gościa…
– Więc ja ten kieliszek tej wybornej starki piłem w imieniu?…
– Chyba… w imieniu gospodarza – wtrąciła pani Latter patrząc na obrus.
– Pani!… – odparł spoglądając na nią z wyrazem przyjaźni, która mocno zahaczała o miłość i – nalewając