ażeby nie zasypywano tego rowu – odezwał się Eunana.
Minister wzruszył ramionami i posunął się w stronę kanału, przez który rzucono kładkę. Wówczas zrozpaczony chłop pochwycił go za nogi.
– Precz z tym!… – krzyknął jego dostojność, cofnąwszy się jak przed ukąszeniem żmii.
Pisarz Pentuer odwrócił głowę; jego chuda twarz miała barwę szarą. Ale Eunana schwycił i ścisnął chłopa za kark, a nie mogąc oderwać go od nóg ministra, wezwał żołnierzy. Po chwili jego dostojność, oswobodzony, przeszedł na drugą stronę rowu, a żołnierze prawie w powietrzu odnieśli chłopa na koniec maszerującego oddziału. Dali mu kilkadziesiąt kułaków, a zawsze zbrojni w trzciny podoficerowie odliczyli mu kilkadziesiąt kijów i nareszcie – rzucili u wejścia do wąwozu.
Zbity, pokrwawiony, a nade wszystko przestraszony nędzarz chwilę posiedział na piasku, przetarł oczy i nagle zerwawszy się począł uciekać w stronę gościńca jęcząc:
– Pochłoń mnie, ziemio!… Przeklęty dzień, w którym ujrzałem światło, i noc, w której powiedziano: „narodził się człowiek…” W płaszczu sprawiedliwości nie ma nawet skrawka dla niewolników… I sami bogowie nie spojrzą na taki twór, który ma ręce do pracy, gębę tylko do płaczu, a grzbiet do kijów… O śmierci, zetrzyj moje ciało na popiół, ażebym jeszcze i tam, na polach Ozyrysa46 47, po raz drugi nie urodził się niewolnikiem…
Rozdział III
Dyszący gniewem książę Ramzes wdzierał się na pagórek, a za nim Tutmozis. Elegantowi przekręciła się peruka, sztuczna bródka odpadła, więc niósł ją w rękach. Pomimo zmęczenia byłby blady na twarzy, gdyby nie warstwa różu.
Wreszcie książę zatrzymał się na szczycie. Od wąwozu dolatywał ich zgiełk żołnierstwa i łoskot toczących się balist; przed nimi rozciągał się ogromny płat ziemi Gosen, wciąż kąpiącej się w blaskach słońca. Zdawało się, że to nie ziemia, ale złoty obłok, na którym marzenie wymalowało krajobraz farbami ze szmaragdów, srebra, rubinów, pereł i topazów.
Następca wyciągnął rękę.
– Patrz – zawołał do Tutmozisa – tam ma być moja ziemia, a tu moje wojsko… I otóż tam – najwyższymi budowlami są pałace kapłanów, a tu – najwyższym dowódcą wojsk jest kapłan!… Czy można cierpieć coś podobnego?…
– Tak zawsze było – odparł Tutmozis, lękliwie oglądając się dokoła.
– To fałsz! Znam przecież dzieje tego kraju zasłonięte przed wami. Dowódcami wojsk i panami urzędników byli tylko faraonowie, a przynajmniej energiczniejsi spośród nich. Tym władcom nie schodziły dnie na ofiarach i modlitwach, lecz na rządzeniu państwem…
– Jeżeli jest taka wola jego świątobliwości… – wtrącił Tutmozis.
– Nie jest wolą mojego ojca, ażeby nomarchowie rządzili samowolnie w swoich stolicach, a etiopski48 namiestnik prawie uważał się za równego królowi królów. I nie może być wolą mego ojca, ażeby jego armia obchodziła dwa złote żuki, dlatego że ministrem wojny jest kapłan.
– Wielki to wojownik!… – szepnął coraz bardziej wylękniony Tutmozis.
– Jaki on tam wojownik!… Że pobił garstkę zbójców libijskich, którzy powinni uciekać na sam widok kaftanów egipskich żołnierzy? Ale zobacz, co robią nasi sąsiedzi. Izrael zwłóczy ze składaniem haraczu i płaci coraz mniej. Chytry Fenicjanin co roku wycofuje po kilka okrętów z naszej floty. Przeciw Hetytom musimy na wschodzie trzymać wielką armię49, a koło Babilonu50 i Niniwy51 kipi ruch, który czuć w całej Mezopotamii.
I jakiż jest ostateczny skutek rządów kapłańskich? Ten, że kiedy jeszcze mój pradziad miał sto tysięcy talentów rocznego dochodu i sto sześćdziesiąt tysięcy wojska, mój ojciec ma ledwie pięćdziesiąt tysięcy talentów52 i sto dwadzieścia tysięcy wojska… A co to za wojsko!… Gdyby nie korpus grecki, który trzyma ich w porządku jak brytan owce, już dziś egipscy żołnierze słuchaliby tylko kapłanów, a faraon spadłby do poziomu nędznego nomarchy.
– Skąd ty to wiesz?… Skąd takie myśli?… – dziwił się Tutmozis.
– Alboż nie pochodzę z rodu kapłanów?! Przecież uczyli mnie, gdym jeszcze nie był następcą tronu. O, gdy zostanę faraonem po moim ojcu, który oby żył wiecznie, położę im na karkach nogę obutą w spiżowy sandał… A najpierwej sięgnę do ich skarbnic, które zawsze były przesycone, ale od czasów Ramzesa Wielkiego zaczęły puchnąć i dzisiaj są tak wydęte złotem, że spoza nich nie widać skarbu faraona.
– Biada mnie i tobie! – westchnął Tutmozis. – Masz zamysły, pod którymi ugiąłby się ten pagórek, gdyby słyszał i rozumiał. A gdzie twoje siły… pomocnicy… żołnierze?… Przeciw tobie stanie cały naród, prowadzony przez potężną klasę… A kto za tobą?
Książę słuchał i zamyślił się. Wreszcie odparł:
– Wojsko…
– Znaczna część jego pójdzie za kapłanami.
– Korpus grecki…
– Beczka wody w Nilu.
– Urzędnicy…
– W połowie należą do nich.
Ramzes smutnie potrząsnął głową i umilkł.
Ze szczytu nagim i kamienistym spadkiem zeszli na drugą stronę wzgórza. Wtem Tutmozis, który wysunął się trochę naprzód, zawołał:
– Czy urok padł na moje oczy?… Spojrzyj, Ramzesie!… Ależ między tymi skałami kryje się drugi Egipt…
– Musi to być jakiś folwark kapłański, który nie opłaca podatków – z goryczą odpowiedział książę.
U ich stóp, w głębi, leżała żyzna dolina mająca formę wideł, których rogi kryły się między skałami. W jednym rogu widać było kilka chat dla służby i ładny domek właściciela czy rządcy. Rosły tu palmy, wino, oliwki, drzewa figowe z powietrznymi korzeniami, cyprysy, nawet młode baobaby. Środkiem płynęła struga wody, zaś na stokach wzgórz, co kilkaset kroków, widać było nieduże sadzawki.
Zeszedłszy między winnice, pełne dojrzałych gron, usłyszeli kobiecy głos, który wołał, a raczej śpiewał na tęskną nutę:
– Gdzie jesteś, kureczko moja, odezwij się, gdzie jesteś, ulubiona?… Uciekłaś ode mnie, choć sama poję cię i karmię czystym ziarnem, aż wzdychają niewolnicy… Gdzież jesteś, odezwij się!… Pamiętaj, że cię noc zaskoczy i nie trafisz do domu, w którym wszyscy ci usługują; albo przyleci z pustyni rudy jastrząb i poszarpie ci serce. Wtedy na próżno będziesz wołała twojej pani, jak teraz ja ciebie… Odezwijże się, bo rozgniewam się i odejdę, a ty będziesz musiała wracać za mną piechotą…
Śpiew zbliżał się w stronę podróżnych. Już śpiewaczka była od nich o kilka kroków, gdy Tutmozis wsunąwszy głowę między krzaki zawołał:
– Spojrzyj no, Ramzesie, ależ to prześliczna dziewczyna!…
Książę, zamiast patrzeć, wpadł na ścieżkę i zabiegł drogę śpiewającej. Było to istotnie piękne dziewczę z greckimi rysami twarzy i cerą słoniowej