przez kogo?…
– Nasz oddział przez trzy pułki Nitagera, które wyszły z pustyni.
– Więc tam, blisko szosy, stoi nieprzyjaciel?…
– Stoi sam niezwyciężony Nitager…
Zdawało się, że w tej chwili następca tronu oszalał. Skrzywiły mu się usta, oczy wyszły z orbit. Wydobył miecz i pobiegłszy do Greków krzyknął chrapliwym głosem:
– Za mną na tych, którzy nam zastąpili drogę!…
– Żyj wiecznie, erpatre!… – zawołał Patrokles, równie dobywając miecza. – Naprzód, potomkowie Achillesa!… – zwrócił się do swoich żołnierzy. – Pokażmy egipskim krowiarzom, że nas zatrzymywać nie wolno!
Trąbki zagrały do ataku. Cztery krótkie, ale wyprostowane szeregi poszły naprzód, wzbił się tuman pyłu i krzyk na cześć Ramzesa.
W parę minut Grecy znaleźli się wobec pułków egipskich i – zawahali się.
– Naprzód!… – wołał następca, biegnąc z mieczem w ręku. Grecy zniżyli włócznie. W szeregach przeciwnych zrobił się jakiś ruch, i przeleciał szmer i – również zniżyły się włócznie.
– Kto wy jesteście, szaleńcy?… – odezwał się potężny głos ze strony przeciwnej.
– Następca tronu!… – odpowiedział Patrokles.
Chwila ciszy.
– Rozstąpić się!… – powtórzył ten sam wielki głos co pierwej.
Pułki armii wschodniej z wolna otworzyły się jak ciężkie podwójne wrota i – grecki oddział przeszedł.
Wówczas do następcy zbliżył się siwy wojownik w złocistym hełmie i zbroi i nisko skłoniwszy się rzekł:
– Zwyciężyłeś, erpatre. Tylko wielki wódz w ten sposób wydobywa się z kłopotu.
– Ty jesteś Nitager, najwaleczniejszy z walecznych!… – zawołał książę.
W tej chwili zbliżył się do nich minister wojny, który słyszał rozmowę, i rzekł cierpko:
– A gdyby po waszej stronie znalazł się równie niesforny wódz, jak erpatre, czym zakończylibyśmy manewry?
– Dajże spokój młodemu wojownikowi! – odparł Nitager. – Czyliż nie wystarcza ci, że pokazał lwie pazury, jak przystało na dziecię faraonów?…
Tutmozis słysząc, jaki obrót przybiera rozmowa, zwrócił się do Nitagera:
– Skąd wziąłeś się tutaj, dostojny wodzu, jeżeli główne twoje siły znajdują się przed naszą armią?
– Wiedziałem, jak niedołężnie maszeruje oddział z Memfis, gdy następca gromadzi pułki pod Pi-Bailos. No i dla śmiechu chciałem przyłapać was, paniczyków… Na moje nieszczęście znalazł się tu następca i popsuł mi plany. Tak zawsze postępuj, Ramzesie, naturalnie, wobec prawdziwych nieprzyjaciół.
– A jeżeli, jak dziś, trafi na trzy razy większą siłę?… – zapytał Herhor.
– Więcej znaczy odważny rozum aniżeli siła – odpowiedział stary wódz. – Słoń jest pięćdziesiąt razy mocniejszym od człowieka, a jednak ulega mu lub ginie z jego ręki…
Herhor słuchał w milczeniu.
Manewry uznano za skończone. Następca tronu w towarzystwie ministra i wodzów pojechał do wojsk pod Pi-Bailos, przywitał weteranów Nitagera i pożegnał swoje pułki, rozkazując im iść na wschód i życząc powodzenia. Następnie otoczony wielką świtą wracał szosą do Memfis, wśród tłumów z ziemi Gosen, które z zielonymi gałązkami i w świątecznych szatach pozdrawiały zwycięzcę.
Gdy gościniec skręcił ku pustyni, tłum przerzedził się; a gdy zbliżyli się do miejsca, gdzie sztab następcy z powodu skarabeuszów wszedł do wąwozu, na szosie już nie było nikogo.
Wtedy Ramzes skinął na Tutmozisa i wskazując mu łysy pagórek, szepnął:
– Pójdziesz tam, do Sary…
– Rozumiem.
– I powiesz jej ojcu, że oddaję mu folwark pod Memfisem.
– Rozumiem. Pojutrze będziesz ją miał.
Po tej wymianie zdań Tutmozis cofnął się ku maszerującym za świtą wojskom i zniknął.
Prawie naprzeciw wąwozu, do którego z rana wjechały machiny wojenne, o kilkanaście kroków za szosą rosło nieduże, choć stare drzewo tamaryndowe. W tym miejscu zatrzymała się straż poprzedzająca książęcą świtę.
– Czy znowu spotykamy się ze skarabeuszami?… – zapytał ze śmiechem następca tronu ministra.
– Zobaczymy – odparł Herhor.
Jakoż zobaczyli: na wątłym drzewie wisiał nagi człowiek.
– Cóż to znaczy? – zawołał wzruszony następca.
Pobiegli do drzewa adiutanci i przekonali się, że wisielcem jest ów stary chłop, któremu wojsko zasypało kanał.
– Słusznie powiesił się – krzyczał między oficerami Eunana. – Czybyście uwierzyli, że ten nędzny niewolnik ośmielił się schwytać za nogi jego dostojność ministra!…
Ramzes usłyszawszy to zatrzymał konia. Następnie zsiadł i zbliżył się do złowrogiego drzewa.
Chłop wisiał z głową wyciągniętą naprzód; miał usta szeroko otwarte, dłonie zwrócone do widzów, a w oczach zgrozę. Wyglądał jak człowiek, który chce coś powiedzieć, ale mu głosu zabrakło.
– Nieszczęśliwy – westchnął ze współczuciem książę.
Gdy wrócił do orszaku, kazał sobie opowiedzieć historią chłopa, a później przez długi czas jechał milczący.
Przed oczyma wciąż stał mu obraz samobójcy, a w sercu nurtowało uczucie, że temu pogardzonemu niewolnikowi stała się wielka krzywda. Tak niezmierna krzywda, że nad nią mógł zastanawiać się nawet on, syn i następca faraona.
Gorąco było nieznośne, kurz wysuszał wargi i kłuł oczy ludziom i zwierzętom. Zatrzymano oddział na krótki postój, a tymczasem Nitager kończył rozmowę z ministrem.
– Moi oficerowie – mówił stary wódz – nie patrzą pod nogi, tylko przed siebie. I może dlatego nigdy nie zaskoczył mnie nieprzyjaciel.
– Tym przypomniałeś mi, wasza dostojność, że powinienem zapłacić pewne długi – odparł Herhor i kazał zgromadzić się oficerom i żołnierzom, jacy byli pod ręką.
– A teraz – rzekł minister – zawołajcie Eunanę.
Obwieszony amuletami oficer znalazł się tak prędko, jakby od dawna czekał na to wezwanie. Na jego twarzy malowała się radość, z trudem hamowana przez pokorę.
Herhor, ujrzawszy przed sobą Eunanę, zaczął:
– Z woli jego świątobliwości, wraz ze skończeniem manewrów, najwyższa władza wojskowa znowu przechodzi w moje ręce.
Obecni pochylili głowy.
– Władzy tej wypada mi użyć przede wszystkim na wymiar sprawiedliwości…
Oficerowie zaczęli spoglądać po sobie.
– Eunano – ciągnął minister – wiem, że zawsze byłeś jednym z najpilniejszych oficerów…
– Prawda mówi przez wasze usta, dostojny panie – odparł Eunana. – Jak