href="#n796" type="note">796, zastał wszystko tak, jak był zostawił, z tą chyba różnicą, że węgły797 pokrzywiły się nieco, a ściany wydawały się niższe, bo osiadły i zasunęły się w ziemię.
Dwór składał się z ogromnej sieni, dwóch obszernych izb z komorami798 i z kuchni. W izbach były okna z błon, na środku zaś każdej ognisko w ulepionej z gliny podłodze, z którego dym wychodził przez szpary w pułapie. Pułap ów, czarny zupełnie, bywał za lepszych czasów zarazem i wędlarnią799, na kołkach bowiem powbijanych w belki wieszano wówczas szynki wieprzowe, dzicze, niedźwiedzie i łosie, combry800 jelenie i sarnie, grzbiety wołowe i całe zwoje kiełbas. W Bogdańcu jednak haki były teraz puste, jak również i półki biegnące wzdłuż ścian, na których po innych „dworach” ustawiano misy cynowe i gliniane. Tylko ściany pod półkami nie wydawały się już zbyt nagie. Zbyszko bowiem kazał ludziom porozwieszać na nich pancerze, hełmy, miecze krótkie i długie, a dalej oszczepy, widły, kusze, kopie rycerskie, wreszcie tarcze i topory, i kropierze801 na konie. Broń czerniała od takiego rozwieszania w dymie i trzeba było często ją czyścić, ale za to była wszystka pod ręką i w dodatku czerw802 nie toczył drzewa w kopiach, kuszach i toporzyskach803. Szaty kosztowne kazał troskliwy Maćko poprzenosić do komory, w której sypiał.
W przednich izbach były też w pobliżu błoniastych okien stoły zbite z sosnowych desek i takież ławy, na których panowie zasiadali wraz z czeladzią804 do jadła. Ludziom odwykłym przez długie lata wojny od wygód nie trzeba było wiele, w Bogdańcu jednak brakło chleba, mąki i różnych innych zapasów, a zwłaszcza statków805. Chłopi poznosili, co mogli, liczył głównie Maćko na to, że jako bywa w takich razach, przyjdą mu w pomoc sąsiedzi – i rzeczywiście nie omylił się, przynajmniej co do Zycha ze Zgorzelic.
Drugiego dnia po przyjeździe siedział właśnie stary na kłodzie przed domem, chcąc użyć pięknej jesiennej pogody, gdy na dziedziniec zajechała na tym samym wronym806 koniu Jagienka. Czeladnik, który drzewo rąbał koło płota, chciał jej do zsiadania pomóc, lecz ona zeskoczywszy w jednej chwili na ziemię zbliżyła się do Maćka, zdyszana nieco od prędkiej jazdy i zarumieniona jak jabłuszko.
– Niech będzie pochwalony! Przyjechałam pokłonić się wam od tatula i zapytać o zdrowie.
– Nie gorzej niż było w drodze – odrzekł Maćko – człek się przynajmniej wyspał na własnych śmieciach.
– Ale niewygodę musicie mieć wielką, a choremu potrzeba starunku807.
– Twarde my chłopy. Jużci, z początku nie ma wygód, ale nie ma i głodu. Kazalim808 zarżnąć wołu i dwie owce, mięsa jest dość. Poznosiły też baby trochę mąki i jaj, ale tego mało, a już najgorzej statków809 nam brak.
– Bo ja kazałam wyładzić810 dwa wozy. Na jednym idą dwie pościele i statki, a na drugim spyża811 różna. Są placki i mąka, i słonina, i suszone grzyby, jest beczułeczka piwa, a druga miodu – i co tam było w domu, ze wszystkiego po trochu.
Maćko, który rad812 był zawsze z każdego przybytku w domu, wyciągnął rękę, pogładził Jagienkę po głowie i rzekł:
– Bóg zapłać tobie i twojemu rodzicowi. Jak się zagospodarujem, to oddamy.
– Bogdajże was! A czy to my Niemce, żebyśmy mieli odbierać to, co dajem!
– No, to jeszcze bardziej Bóg wam zapłać. Powiadał o tobie rodzic, jakaś gospodarna. Toś ty całymi Zgorzelicami bez813 rok rządziła?
– Ano!… Jak wam będzie czego więcej potrzeba, to kogo przyślijcie, jeno814 takiego, co by wiedział, czego trzeba – bo to czasem głupi jaki sługa przyjedzie i nie wie, po co go przysłali.
Tu Jagienka poczęła się nieco oglądać, a Maćko, spostrzegłszy to, uśmiechnął się i zapytał:
– Za kimże się oglądasz?
– Nie oglądam się za nikim!
– Przyślę Zbyszka, niech za mnie tobie i Zychowi podziękuje. Udał ci się815 Zbyszko? co?
– A, nie patrzyłam!
– To przypatrzże mu się teraz, bo ci właśnie nadchodzi.
Jakoż Zbyszko nadchodził rzeczywiście od wodopoju i ujrzawszy Jagienkę, przyśpieszył kroku. Ubrany był w łosi kubrak816 i okrągłą pilśniową817 myckę818, taką, jakich używano pod hełmy, włosy miał bez pątlika819, obcięte równo nad brwiami, a po bokach spływające w złotych zwojach na ramiona – i zbliżał się szybko, rosły, hoży820, do giermka z wielkiego domu zupełnie podobny.
Jagienka odwróciła się całkiem do Maćka, aby przez to okazać, że tylko do niego przyjechała, lecz Zbyszko przywitał ją wesoło, a następnie wziąwszy jej rękę, podniósł ją do ust mimo oporu dziewczyny.
– Czemu mnie w rękę całujesz? – spytała – czy to ja ksiądz?
– Nie brońcie się! To taki zwyczaj.
– A choćby cię i w drugą pocałował za to, coś przywiozła – wtrącił Maćko – nie byłoby nadto.
– Co zaś przywiozła? – zapytał Zbyszko, rozglądając się po dziedzińcu, nie widząc nic więcej prócz wronego konia, który stał przywiązany do palika.
– Wozy jeszcze nie nadeszły, ale przyjdą – odpowiedziała Jagienka.
Maćko począł wymieniać, co przywiozła, niczego nie opuszczając, gdy zaś wspomniał o dwóch pościelach, Zbyszko rzekł:
– Ja tam rad i na żubrowej skórze przylegam, ale dziękuję wam, żeście i o mnie pomyśleli.
– To nie ja: tatulo… – odrzekła czerwieniąc się dziewczyna. – Jeśli wolicie na skórze, to niewoli nie ma.
– Wolę, na czym wypadnie. Bywało, nieraz w polu, po bitwie, to się sypiało i z zabitym Krzyżakiem pod głową.
– Alboście to zabili kiedy Krzyżaka? Pewno, że nie!
Zbyszko, zamiast odpowiedzieć, począł się śmiać. Maćko zaś zawołał:
– Bójże się Boga, dziewczyno, to ty jego nie znasz! Nic ci on innego nie czynił, jeno821 w Niemców bił, aże grzmiało. Na kopie, na topory, do wszystkiego gotów, a jak Niemca z dala dopatrzy, to choć go na powrozie trzymaj, tak się do niego rwie. W Krakowie chciał nawet w posła Lichtensteina bić, za co mało mu głowy nie ucięli. Taki to chłop! I o Fryzach