i wasze – rozumiecie?
– Dałby Bóg, aby się to stało! – odrzekł Maćko. – Miły Jezu! piechtą1129 bym poszedł do grobu Królowej w Krakowie i na Łysą Górę, aby się drzewu Krzyża Świętego pokłonić.
Uradował się opat szczerością, z jaką mówił Maćko, uśmiechnął się i rzekł:
– Dziewka ma prawo przebierać, bo i gładka1130, i wiano godne, i ród zacny! Co ta dla niej Cztan albo Wilk, kiedy i wojewodziński syn nie byłby nadto. Ale niechbym tak ja, nie przymierzając, kogo zaswatał – to by za niego poszła, bo mnie miłuje i wie, że jej źle nie poradzę…
– Dobrze temu będzie, kogo zaswatacie – rzekł Maćko.
Lecz opat zwrócił się do Zbyszka:
– A ty co?
– Ano, ja tako myślę, jako i stryjko…
Zacne oblicze opata rozjaśniło się jeszcze bardziej; uderzył Zbyszka dłonią w łopatkę, aż się rozległo w alkierzu, i zapytał:
– Czemuś to przy kościele ni Cztana, ni Wilka do Jagienki nie dopuścił?… co?…
– By zaś nie myśleli, że się ich boję, i byście nie myśleli i wy.
– Ale i święconą wodę jej podałeś.
– A podałem.
Opat uderzył go po raz drugi:
– To… to ją bierz!
– Bierz ją! – zawołał jak echo Maćko.
Na to Zbyszko zagarnął pod siatkę włosy i odpowiedział spokojnie:
– Jakoże ją mam brać, kiedym ja przed ołtarzem w Tyńcu Danusi Jurandównie ślubował?
– Ślubowałeś pawie czuby, to ich szukaj, a Jagienkę zaraz bierz.
– Nie – odrzekł Zbyszko – potem jak na mnie nałęczką1131 rzuciła, ślubowałem, że ją za żonę wezmę.
Twarz opata poczęła nabiegać krwią; uszy mu posiniały, a oczy poczęły wychodzić na wierzch: zbliżył się do Zbyszka i rzekł potłumionym przez gniew głosem:
– Twoje śluby plewa, a ja wiatr – rozumiesz! Ot!
I dmuchnął mu w głowę tak potężnie, że aż pątlik1132 zleciał, a włosy rozsypały się w nieładzie po ramionach i plecach. Wówczas Zbyszko zmarszczył brwi i patrząc opatowi wprost w oczy rzekł:
– W moim ślubowaniu moja cześć, a nad moją czcią ja sam stróża1133!
Usłyszawszy to, nieprzywykły do oporu opat stracił do tego stopnia dech, iż mowa była mu na czas jakiś odjęta. Nastało złowrogie milczenie, które przerwał wreszcie Maćko:
– Zbyszku! – zawołał – upamiętaj się! coć jest?
Opat tymczasem podniósł ramię i wskazując młodzianka, począł krzyczeć:
– Co mu jest? Ja wiem, co mu jest: dusza w nim nie rycerska i nie ślachecka, jeno zajęcza. To mu jest, że się Cztana i Wilka boi!
A Zbyszko, który nie stracił ani na chwilę zimnej krwi, ruszył niedbale ramionami i odpowiedział:
– O wa! porozbijałem im łby w Krześni.
– Bój się Boga! – zawołał Maćko.
Opat patrzał czas jakiś na Zbyszka wytrzeszczonymi oczyma. Gniew walczył w nim o lepszą z podziwem, a jednocześnie przyrodzony bystry rozum począł mu przypominać, że z tego pobicia Wilka i Cztana może dla swych zamiarów korzyść wyciągnąć.
Więc ochłonąwszy nieco, krzyknął na Zbyszka:
– Czemuś nie gadał?
– Bo mi było wstyd. Myślałem, że mnie pozwą, jako rycerzom przystało, na walkę konną albo pieszą, ale to zbóje, nie rycerze. Pierwszy Wilk udarł deskę ze stołu, Cztan udarł drugą, i do mnie! To i cóżem miał robić? Chwyciłem ławę też, no… i wiecie!…
– Żywi aby? – zapytał Maćko.
– Żywi, jeno ich zamroczyło. Ale jeszcze przy mnie poczęli1134 dychać.
Opat słuchał, tarł czoło, po czym zerwał się nagle ze skrzyni, na której był poprzednio przysiadł dla lepszego namysłu, i zawołał:
– Poczkaj1135!… Ja ci teraz coś powiem!
– A co powiecie? – zapytał Zbyszko.
– To ci powiem, że jeśliś ty się za Jagienkę bił i ludziom przez nią łby rozwalał, toś ty naprawdę jej rycerz, nie czyj inny, i musisz ją brać.
To rzekłszy, wziął się w boki i począł spoglądać tryumfalnie na Zbyszka, lecz ów uśmiechnął się tylko i rzekł:
– Hej, dobrzem ja wiedział, dlaczegoście chcieli mnie na nich napuścić, ale to wam zgoła chybiło.
– Czemu chybiło?… gadaj!
– Bo ja im kazał przyświadczyć, jako najgładsza i najcnotliwsza dziewka w świecie jest Danuśka Jurandówna, a oni właśnie ujęli się za Jagienką, i z tego była bitka.
Usłyszawszy to, opat stał przez chwilę na miejscu jak skamieniały i tylko po mruganiu oczyma można było poznać, że żyw jeszcze. Nagle zawrócił się na miejscu, wywalił nogą drzwi alkierza, wpadł do izby, tam chwycił krzywą lagę z rąk pątnika i począł nią okładać swoich szpylmanów, rycząc przy tym jak ranny tur:
– Na koń, skomorochy1136! na koń, psiawiary! Noga moja w tym domu nie postanie! Na koń, kto w Boga wierzy! Na koń!…
I znów wywaliwszy drzwi, wyszedł na dziedziniec, a przerażeni klerycy-waganci1137 za nim. Tak ruszywszy hurmem do szopy, poczęli w mig kulbaczyć1138 konie. Próżno Maćko pogonił za opatem, próżno prosił, błagał, bożył się1139, że nie winien – nic nie pomogło! Opat klął, przeklinał dom, ludzi, pola, a gdy podano mu konia, skoczył na niego bez strzemion i puścił się w cwał z miejsca, z rozwianymi przez wiatr rękawami, podobny do olbrzymiego czerwonego ptaka. Klerycy lecieli za nim w trwodze na kształt stada, które podąża za przewodnikiem.
Maćko spoglądał czas jakiś za nimi, aż gdy znikli w boru, wrócił zwolna do izby i rzekł do Zbyszka, kiwając posępnie głową:
– Cóżeś ty najlepszego narobił!…
– Nie byłoby tego, gdybym był sobie wcześniej pojechał, a żem nie pojechał, to przez was.
– Jak to przeze mnie?
– Ba, bom nie chciał was chorych odjeżdżać.
– A teraz jako będzie?
– A teraz pojadę.
– Dokąd?
– Na Mazury, do Danuśki… – i pawich czubów szukać między Niemców.
Maćko pomilczał chwilę, po czym rzekł:
– „List” oddał, ale zastaw jest i w księdze sądowej zapisany. Nie daruje nam tera