Fernando de Rojas

The Celestina


Скачать книгу

studnia bez dna! – zarechotał Michał, mój doskonały brat gimnazjalista, który na pewno będzie kiedyś studiował w Oksfordzie, taki jest mądry. Wiedza dosłownie wychodzi mu uszami. Może dlatego ma takie odstające. Pokazałem mu język za kpinę z mojego intelektu.

      Mama oczywiście nie słyszała szkalującego sarkazmu w głosie Michała i ciągnęła:

      – Masz doskonałą okazję, przecież blisko szkoły jest Miejski Dom Kultury i ma bogatą ofertę zajęć. Sprawdzałam, na pewno coś dla siebie znajdziesz. A nie muszę ci chyba przypominać, że za uczestniczenie w takich zajęciach otrzymuje się dodatkowe punkty. A ty, Przemku – mama zniżyła głos i zajrzała mi głęboko w oczy – pod koniec roku nie cierpisz zwykle na nadmiar punktów dodatnich. I kiedy trzeba wystawić ocenę ze sprawowania, robi się nerwowo – przypomniała.

      Co ja na to poradzę, że czasem się spóźniam na lekcje albo gadam i wtedy nauczyciele odejmują mi punkty? Kto w ogóle wymyślił ten głupi system z punktami? Łatwiej złapać ujemne niż dostać dodatnie. Moje spóźnienia często mają związek z różnymi sprawami, które prowadzę. Niestety, to nie jest wystarczające tłumaczenie dla mojej mamy. Chcąc nie chcąc, musiałem się na coś zapisać.

      We wtorek, czyli parę dni po rozpoczęciu roku szkolnego, po lekcjach poszliśmy do emdeku, żeby coś wybrać. Staliśmy z chłopakami jak te głupki i na nic nie mogliśmy się zdecydować.

      – Kółko plastyczne? – Bazyl spojrzał na mnie pytająco.

      – O nie! – zaprotestowałem żywo. – Tam chodzi moja siostra. To dla maluchów, jesteśmy w piątej klasie, a nie w drugiej i nie będziemy siedzieć z dzieciakami, którym lecą gile z nosa, a one rozsmarowują je po kartce zamiast farbki! Nic z tego!

      – Blee… – Bazyl otrząsnął się z obrzydzeniem. – Pfuj.

      – Wierz mi, sam to widziałem – dodałem grobowym głosem, bo taka też była prawda. Musiałem kiedyś odebrać Zuzię i byłem świadkiem, jak jakieś zasmarkane dziecko wycierało nos w swój rysunek. Potem pół dnia odkażałem Zuzę, a i tak się bałem, że wniosła zarazę do domu.

      – Szkoda, że plastyka odpada – westchnął Bazyl. – Nie musielibyśmy się za wiele narobić, a na koniec semestru wpadłoby parę punktów.

      – Wybierzmy coś innego. – Przesuwałem palcem po liście zajęć. Było ich całe mnóstwo, ale spróbujcie wybrać coś dla takiej młodzieży jak my! – Koło z języka polskiego, z matematyki – czytałem na głos. – Ludzie, przecież to mamy w szkole na co dzień, litości – jęknąłem ze wzgardą.

      – Może organki? – wyskoczył Muffin. – Nauczylibyśmy się grać na organkach, to byłoby rozwijające, nie?

      – Tak, i dawalibyśmy koncerty organkowe. – Wyobraziłem sobie naszą paczkę i popukałem się w głowę.

      – Są jeszcze flety. – Muffin nie zraził się.

      – Flety są dobre dla dziewczyn! – odparłem czym prędzej. – Odpada.

      – Szkoda – westchnął Muffin.

      Przez kilka następnych minut wciąż staliśmy przed tablicą z zajęciami i na nic nie mogliśmy się zdecydować. Zespoły taneczne odpadały, tak samo chór i kółko teatralne, zespół pantomimy i warsztaty origami.

      Przy tym ostatnim upierał się zwłaszcza Bazyl, bo on ma świra na punkcie składania papieru. Ja jednak uznałem, że to nadal zajęcie mało rozwijające.

      – Już wiem! – wykrzyknął nagle Rodzynek (ma trzy siostry i jest w swojej rodzinie jedynym chłopakiem oprócz taty). – Wybierzmy zajęcia sportowe. To coś

      w sam raz dla chłopaków.

      – Chyba ci odbiło? – Popatrzyłem z niedowierzaniem. – Mamy wuef cztery razy w tygodniu, w tym basen,

      a ty chcesz, żebym męczył się jeszcze dodatkowo?

      Aż mnie ciarki przeszły na myśl o takim wysiłku.

      – No to klops – westchnął Bazyl, który chodził na judo i chyba lubił wysiłek fizyczny. – Nie stworzyli żadnych zajęć dla nas. – Z rezygnacją podrapał się po piegowatym nosie.

      – Hej, zaraz… czekaj, czekaj…

      Coś mi przyszło do głowy.

      – Skoro nie ma zajęć dla nas, to sami musimy je sobie wymyślić. Założymy klub – oświadczyłem.

      – Ale za to nie dadzą nam punktów – przytomnie zauważył Rodzynek.

      To trochę popsuło mój genialny plan.

      – No to zapiszemy się na coś takiego, co będzie łatwe do odbębnienia, a rozwijać będziemy się w naszym klubie – wymyśliłem doskonałe rozwiązanie.

      – Tylko co będziemy robić w tym klubie? I jak się on będzie nazywał? – Muffin najchętniej zajmowałby się

      w nim jedzeniem, ponieważ był z nas wszystkich największym łasuchem. Miał pyzate policzki, a przez te swoje niebieskie oczy i kręcone blond włosy, jego rodzice nazywali go swoim cherubinkiem. Brakowało mu tylko skrzydełek. Muffin był jednak bardzo fajnym kolegą i znaliśmy się od przedszkola, dlatego chciałem, żeby też był w mojej paczce.

      Bazyl i Rodzynek wysunęli kilka bzdurnych propozycji dla działalności naszego klubu, ale ja od razu wpadłem na najlepszy pomysł:

      – To będzie Klub Poszukiwaczy Przygód.

      – Fajnie. – Bazyl pokiwał głową. – Tylko jak my znajdziemy te przygody?

      – Nie martw się, same nas znajdą. – Machnąłem ręką.

      Postanowiłem też od razu pójść za ciosem:

      – Pierwsze spotkanie odbędzie się dzisiaj po południu.

      – A co będziemy na nim robić? – zainteresował się Rodzynek.

      Wyciągnąłem z kieszeni wycięty artykuł z porannej gazety. W oczy rzucał się krzykliwy nagłówek:

      – Zajmiemy się sprawą skradzionej kolekcji – oznajmiłem.

      – Przecież to wielka afera! – Rodzynek wybałuszył oczy.

      – No właśnie, tylko pomyśl, jeśli wytropimy gang złodziei, będziemy sławni na całym świecie.

      Kumple popatrzyli na mnie z uznaniem.

      – Ty to masz łeb.

      – Jasne, że mam – prychnąłem z wyższością. – No to narka! Spotkamy się po szkole w mojej piwnicy. Tam będą się odbywać spotkania klubu – poinformowałem, po czym zarzuciłem na ramię plecak, pożegnałem się

      z chłopakami i pognałem do domu. Na zajęcia dodatkowe postanowiłem zapisać się później.

      Musiałem najpierw przygotować piwnicę przed pierwszym spotkaniem.

      Tak właśnie narodził się nasz klub. Nie mogłem jednak przewidzieć, ile kłopotów z tego wyniknie.

      Kiedy wróciłem po lekcjach do domu, rzuciłem torbę w korytarzu, wyciągnąłem z szuflady klucz do piwnicy i zszedłem na dół. Mieliśmy z bratem i tatą już dawno w niej posprzątać, mama wciąż nas o to prosiła, ale ciągle nie było czasu. W efekcie, kiedy tylko wszedłem, runął na mnie cały stos kartonów z zimowymi i letnimi butami oraz najprzeróżniejszymi rzeczami, których przeznaczania nawet nie próbowałem odgadnąć. Ledwo się spod tego wydostałem.

      Upchnąłem wszystkie kartony na bok i to, co się z