Frank Herbert

Mesjasz Diuny


Скачать книгу

nauczyła go matka. Nie lubił robić Chani takich sztuczek. Część jej władzy nad nim brała się właśnie stąd, że bardzo rzadko musiał się wobec niej uciekać do swych zdolności potęgowania percepcji. Chani na ogół nie zadawała niedyskretnych pytań. Nie pozwalało jej na to fremeńskie dobre wychowanie. Jej pytania najczęściej były praktyczne. Interesowało ją to wszystko, co dotyczyło sytuacji jej mężczyzny – siła jego głosów w radzie, wierność legionów, możliwości i talenty sojuszników. Miała w głowie katalogi nazwisk i szczegółowych informacji wraz z odnośnikami. Potrafiła wyrecytować główne słabości wszystkich znanych przeciwników, potencjalne rozmieszczenie wrogich sił, taktyczne i strategiczne plany ich sztabów, park maszynowy oraz zdolności produkcyjne głównych gałęzi przemysłu.

      „Dlaczego teraz pyta o Irulanę?” – zastanawiał się Paul.

      – Zawracam ci głowę – powiedziała Chani. – Nie miałam takiego zamiaru.

      – A jaki miałaś zamiar?

      Z leciutkim uśmiechem popatrzyła mu w oczy.

      – Proszę, kochany, jeśli jesteś zły, nie kryj się z tym.

      Paul oparł się o wezgłowie.

      – Mam ją oddalić? Pożytek z niej już niewielki, a w jej podróży sentymentalnej do siedziby zgromadzenia żeńskiego wyczuwam coś, co mi się nie podoba.

      – Nie możesz jej oddalić – powiedziała Chani. Nie przerywając masażu, podjęła rzeczowo: – Wiele razy powtarzałeś, że ona stanowi twoją więź z naszymi wrogami, że z jej działań możesz wyczytać ich zamiary.

      – To po co wspomniałaś o jej marzeniu o dziecku?

      – Uważam, że jeśli uczynisz ją brzemienną, pokrzyżuje to plany naszym wrogom i osłabi pozycję Irulany.

      Po ruchach masujących go dłoni poznał, ile kosztowała ją ta wypowiedź. Poczuł ucisk w gardle.

      – Chani, kochana – rzekł łagodnie – przysiągłem, że nigdy nie wezmę jej do łóżka. Dziecko dałoby jej zbyt dużą władzę. Chciałabyś, żeby zajęła twoje miejsce?

      – Ja nie mam swojego miejsca.

      – Nie pleć, Sihajo, wiosno pustyni. Co to za nagły przypływ troski o Irulanę?

      – Nie o nią, lecz o ciebie! Gdyby nosiła atrydzkie dziecko, straciłaby zaufanie swych przyjaciół. Im mniej nasi wrogowie jej ufają, tym mniejszy z niej pożytek dla nich.

      – Jej dziecko może oznaczać twoją śmierć. Znasz to gniazdo intryg. – Szerokim gestem wskazał mury twierdzy.

      – Musisz mieć następcę – powiedziała głucho.

      – Aaach.

      Zatem o to chodziło: ona nie dała mu dziecka. Musi więc je dać jakaś inna. Dlaczego nie Irulana? Tok rozumowania Chani był prosty. A stać się to musi w akcie miłosnym, gdyż tabu sztucznego zapłodnienia było powszechne jak Imperium długie i szerokie. Chani dokonała fremeńskiego wyboru.

      Paul przyjrzał się jej twarzy w nowym świetle. Znał ją poniekąd lepiej niż własną. Widział, jak omdlewa w namiętności, jak słodka jest we śnie, jak zmienia się w lęku, w gniewie, w rozpaczy.

      Zamknął oczy, a Chani raz jeszcze stanęła mu w pamięci jako młoda dziewczyna – w welonie wiosny, nucąc, budząc się u jego boku – taka doskonała, że zatracił się w samym obrazie. Uśmiechnęła się w tym wspomnieniu… nieśmiało na początku, później wszakże stawiła opór jego wizji, jak gdyby miała wielką ochotę z niej uciec.

      Paul poczuł suchość w ustach. Przez chwilę dolatywał go swąd ze zgliszczy przyszłości i głos z innego rodzaju objawienia nakazujący: „Zawracaj… zawracaj… zawracaj”. Od tak dawna podsłuchiwał w proroczych wizjach wieczność, łowiąc strzępy obcych języków, słuchając mowy obcych kamieni i obcych istot. Od dnia pierwszej potyczki ze straszliwym przeznaczeniem spoglądał badawczo w przyszłość w nadziei, że odnajdzie oazę spokoju.

      Droga istniała, rzecz jasna. Znał ją jak modlitwę, którą wystarczy odklepać – dokładne wskazówki z katarynki przyszłości: „Zawracaj, zawracaj, zawracaj…”.

      Otworzył oczy i zobaczył zdecydowanie na twarzy Chani. Zaniechawszy masażu, siedziała nieruchoma – Fremenka z krwi i kości. Błękitna chusta nezhoni, którą często przewiązywała włosy w zaciszu domowym, nie zmieniła jej rysów. Jednak spod maski stanowczości wyzierał starodawny i obcy mu sposób myślenia. Fremenki od tysięcy lat dzieliły się mężami – nie zawsze bez oporów, ale zazwyczaj nie robiąc z tego tragedii. Przemiana Chani miała coś z tajemnicy fremeńskiego ducha.

      – Ty mi dasz następcę, nikt inny – rzekł.

      – Widziałeś to? – Było jasne, że pyta o proroczą wizję.

      Nie po raz pierwszy nie wiedział, jak wyjaśnić koronkowość wizji, nieprzeliczone nici czasu, które snuła przed nim na pofałdowanej kanwie. Westchnąwszy, wspomniał zaczerpniętą z rzeki wodę w złożonych w kubek drżących dłoniach – jak uciekała mu między palcami. Zdążył zanurzyć w niej twarz. Jak mógł się zanurzyć w przyszłościach, które uciekały coraz dalej i dalej pod naporem zbyt wielu jasnowidzów?

      – Zatem nie widziałeś tego – powiedziała Chani.

      Wieszcza przyszłość, już prawie dlań niedostępna, chyba że kosztem nadludzkiego wysiłku… cóż ona mogła im ukazać prócz smutku? Paul miał wrażenie, że zajmuje środek pustkowia, jałowe miejsce, gdzie jego uczucia zlatują się, szybują i gnane wiecznym niepokojem, ulatują w dal.

      Chani okryła mu nogi.

      – Sprawy dziedzica rodu Atrydów nie pozostawia się przypadkowi albo jednej kobiecie – oświadczyła.

      „Coś takiego mogłaby powiedzieć moja matka” – pomyślał Paul. Ciekawiło go, czy lady Jessika w tajemnicy komunikuje się z Chani. Matka myślała kategoriami rodu Atrydów. Taki sposób myślenia wpoiły jej i uwarunkowały Bene Gesserit i takiego się trzymała nawet teraz, gdy jej talenty obróciły się przeciwko zgromadzeniu.

      – Podsłuchiwałaś, kiedy Irulana przyszła dziś do mnie – wytknął Chani.

      – Podsłuchiwałam – odparła, unikając jego wzroku.

      Wrócił pamięcią do spotkania z Irulaną. Zajrzawszy do salonu, spostrzegł niedokończony materiał na krośnie Chani. Wszędzie czuć było drażniącą woń czerwia, smród, który niemal przytłoczył ostry cynamonowy zapach melanżu. Surowa esencja przyprawowa rozlała się komuś na dywan z melanżowych włókien i doszło do reakcji. Nie było to szczęśliwe połączenie. Esencja przyprawowa rozpuściła dywan. Oleista maź zakrzepła na posadzce z plasmuru. Zamierzał wezwać kogoś do uprzątnięcia tego paskudztwa, lecz przeszkodziła mu Hara, najbliższa przyjaciółka Chani i żona Stilgara, która zapowiedziała Irulanę.

      Zmuszony był prowadzić rozmowę w tym smrodzie i nie potrafił się uwolnić od fremeńskiego przesądu, że przykre zapachy zwiastują nieszczęście.

      Hara zniknęła wraz z wkroczeniem Irulany.

      – Witam – powiedział Paul.

      Irulana miała szatę z futra walenia szarego. Obciągnęła ją na sobie i poprawiła włosy. Spostrzegł, że zaskoczył ją swym łagodnym tonem. Czuł, jak po namyśle odrzuca gniewne słowa, najwyraźniej z góry przygotowane na to spotkanie.

      – Przybywasz z wieścią, że siostrzyczki straciły resztki moralności – rzekł.

      – Tyle to śmieszne, co niebezpieczne – odparła.

      – Śmieszne i niebezpieczne to osobliwa kombinacja – stwierdził. Zdobyte bezprawnie wyszkolenie Bene Gesserit powiedziało mu, że zdusiła w sobie chęć odwrotu. Wychwycił też przebłysk