recepcji, natknęła się na detektywa sierżanta Begleya niosącego torebkę, która roztaczała dokoła silną woń chińskiego jedzenia na wynos.
– Późny lunch, Sean? – spytała, wyjmując kluczyki do samochodu.
– Miałem do ciebie przyjść, kiedy już coś przekąszę – odparł. – Dzwonił do mnie funkcjonariusz Brogan.
– Brogan? To on znalazł dziś rano tego martwego bezdomnego przy Savoy Centre, tak?
– Zgadza się. Prosiłem go, żeby do mnie zadzwonił, jeśli jakiś inny żebrak zajmie tamto miejsce. No i oczywiście już ktoś się pojawił.
Ostrożnie odstawił torebkę na podłogę, wyjął iPhone’a i przez chwilę przesuwał palcem po ekranie, aż znalazł to, czego szukał.
– Proszę. – Podał Katie telefon. – To ten facet.
Brogan przesłał mu wcześniej zdjęcie żebraka siedzącego w miejscu, gdzie minionej nocy zmarł Gearoid Ó Beargha. Ten nowy był chudym młodym mężczyzną o wydatnym nosie i jasnych włosach związanych w kucyk na czubku głowy; miał na sobie strasznie brudną brązową pikowaną kurtkę z kapturem. Obok niego leżał na kocu smutny szary kundel. Z drugiej strony żebrak postawił karton z napisem: Nie mam pracy. Proszę o datki.
– Brogan z nim rozmawiał – powiedział Begley. – Facet twierdzi, że zajmuje się wyrobem trumien i że przyjechał tu z Rumunii szukać pracy, ale nie znalazł jeszcze nikogo, kto chciałby go zatrudnić.
– Wyrób trumien? Lepiej nie mógł trafić… Ale jakoś mi się nie chce wierzyć, że w Rumunii umiera tak mało ludzi, żeby nie miał tam co robić. Zdaje się, że mają tam teraz epidemię odry, prawda?
– Kto wie? Może rumuńscy przedsiębiorcy pogrzebowi nie płacą tak dobrze jak nasi. Brogan uważa, że facet mówi całkiem przyzwoicie po angielsku. Pokazał mu swoje rumuńskie dokumenty i podobno wszystko było w nich w porządku.
– I co zrobił Brogan?
– Nic. Zostawił go w spokoju, tak jak kazałaś. Przekazałem mu wcześniej, że jeśli tam kogoś zastanie, nie powinien go przeganiać ani za bardzo się czepiać, żeby facet nie pomyślał, że sprawdzamy, czy to nie jakiś zorganizowany gang.
– Dobra robota – skwitowała Katie. – Ale dopilnuj, żeby obserwowano tego Rumuna stale przez kamery monitoringu. Jeśli ktoś do niego podejdzie i zacznie z nim rozmawiać tak, jakby dobrze się znali, natychmiast mnie poinformuj. Chcę zobaczyć, jak wyglądają jego kumple. A swoją drogą, co z nagraniem tego zmarłego żebraka… Gearoida? Mamy już coś?
– Chłopaki na górze ciągle to przeglądają. Facet położył się wczoraj spać bardzo wcześnie, koło wpół do dziewiątej, więc będą potrzebowali trzech albo czterech godzin, żeby coś znaleźć, nawet jeśli przyspieszą przewijanie. Wychodzisz z komendy?
– Tak, jadę do Wilton Hilton. Nie wiem, ile mi to zajmie.
– W porządku, wyślę ci esemesa, jeśli pojawi się coś ciekawego.
– Dzięki. A teraz idź, zjedz lunch. Chyba nie masz ochoty na zimne chow mein?
* * *
Dotarła na oddział ratunkowy w chwili, gdy Conora przywieziono właśnie z prześwietlenia. Była zszokowana, gdy zobaczyła, jak brutalnie został pobity – prawdę mówiąc, gdyby nie ruda broda, pewnie w ogóle by go nie rozpoznała. Jego spuchniętą twarz pokrywał jeden wielki czarno-czerwony siniec, a nos był zakryty dużym białym opatrunkiem. Lewe oko wyglądało jak przejrzały bakłażan, a wargi po lewej stronie były nabrzmiałe, popękane i pokryte strupami. Pielęgniarz zawiózł Conora do jednej z kilku kabin, w których pacjenci czekali na badanie, i zaciągnął niebieską zasłonę, by zapewnić im choć odrobinę prywatności.
– Matko Boska, Con… – jęknęła Katie, ujmując dłoń Conora. – Kto ci to zrobił?
– Sam jestem sobie winien, Katie – odparł tym nosowym głosem. – Byłem zbyt wścibski, jak zwykle.
– Spójrz tylko na siebie. Co się stało, na miłość boską?
– Pojechałem do hodowli Foggy Fields. Powiedziałem siostrom McQuaide, że chcę kupić szczeniaka mopsa dla mojej córki.
– Co? Jakiej córki? Nigdy mi nie mówiłeś, że masz córkę.
– Jasne, że nie mam. Chciałem, żeby same się pogrążyły, i tak też się stało. Zaproponowały mi szczeniaka, który miał dopiero trzy tygodnie, więc był o wiele za młody, żeby zabierać go od matki. I wyglądał też na bardzo chorego. – Umilkł nagle i zakrył usta dłonią, jakby próbował powstrzymać wymioty.
– Co się dzieje? – spytała z niepokojem Katie. – Mam wezwać pielęgniarkę?
Conor wziął głęboki oddech i pokręcił głową.
– Nie, wszystko w porządku. Wymiotowałem już tyle, że nic we mnie nie zostało. Zaraz dojdę do siebie.
– Musisz mi powiedzieć, kto ci to zrobił, kochanie. Zamknę ich i oskarżę o napaść. Jeszcze gorzko tego pożałują.
– Nie możesz. Już ci mówiłem, że sam jestem sobie winien. Zakradłem się na farmę od tyłu, żeby zajrzeć do jednej z szop, w której trzymają szczeniaki.
– Wszedłeś do szopy sióstr McQuaide bez ich pozwolenia?
Skinął głową.
– Robiłem właśnie zdjęcia, kiedy wpadł tam osiłek wielki jak Tyson Fury i złapał mnie na gorącym uczynku. Zwykle potrafię się obronić, ale z tym typem nie miałem żadnych szans. Rzucał mną po całej tej szopie. – Przerwał na moment, przełknął ślinę, po czym dodał: – Powinnaś to zobaczyć, Katie. To prawdziwe piekło dla suk i ich szczeniaków. Piekło na ziemi.
– Wierzę ci, Con, i wiem, jak bardzo zależy ci na tym, żeby skończyć z tymi nielegalnymi hodowlami, ale, na miłość boską, wtargnąłeś nielegalnie na czyjąś posiadłość.
– Wiem. Jak jednak mogłem zdobyć dowody? Przecież te siostrzyczki nie wpuściłyby mnie tam z własnej woli.
Katie przyciągnęła sobie plastikowe krzesło i usiadła. Współczuła Conorowi, a jednocześnie była na niego wściekła. Nie chciała, by poczuł się jeszcze gorzej, bo bez wątpienia ogromnie cierpiał, lecz irytowała ją świadomość, że ryzykował swoją wolność dla tych szczeniąt.
– Dobrze znasz warunki zawieszenia twojego wyroku – powiedziała. – Pamiętasz, co mówił sędzia? Nie wolno ci podejmować żadnych nielegalnych działań przeciwko ludziom, których podejrzewasz o maltretowanie psów, bez względu na to, jak słuszne wydają ci się te działania. Zostaw to odpowiednim organizacjom, tak właśnie ci radził.
– No tak, wiem, ale…
– Con, zastanów się nad tym. Facet, który cię pobił, może trafić do więzienia, ale dobrze wiesz, co powie w swojej obronie. Przyłapał cię na terenie zamkniętej posesji, więc będzie twierdził, że dokonałeś jakichś zniszczeń albo że wziął cię za złodzieja. To oznacza, że ty też trafisz do pudła za naruszenie warunków zwolnienia, to pewne. – Ścisnęła mocno jego dłoń. Była bliska łez. – Jeśli trafisz za kratki, nie będziemy się mogli w lecie pobrać. Jestem nadkomisarz w Garda Síochána, nie będę mogła zorganizować ślubu w kaplicy więziennej przy Rathmore Road.
– Więc go nie aresztuj, na miłość boską – odparł Conor. – Przyznałem przecież, że byłem głupi i że to moja wina.
– Ale pomyśl tylko, co on ci zrobił. Kiedy tu przyszłam, ledwie cię poznałam.
W tym momencie rozległ się szelest odsuwanej kotary i uprzejme