Graham Masterton

ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ


Скачать книгу

w parlamencie kwestię nielegalnych hodowli. Nikt nie zareagował.

      Conor obserwował ją w milczeniu, gdy obierała ziemniaki i nastawiała je do gotowania, a potem przygotowywała ryby.

      – Wiem, że jesteś wściekły – mówiła dalej. – Kiedy dowiesz się czegoś więcej o Foggy Fields, porozmawiam w twoim imieniu z ISPCA1 i sprawdzę, czy da się z tym coś zrobić. Ale proszę, błagam cię, Con, trzymaj się od tego z daleka. Nie chcę, żebyśmy musieli przekładać ślub, bo ty będziesz siedział w więzieniu. I nie chcę, żebyś zalazł za skórę hodowcom. To nie są mięczaki, zapewniam cię, zresztą sam już o tym wiesz.

      – Nie boję się ich, Katie. To, co robią, jest złe i niewiarygodnie okrutne. I nie przynosi też chwały naszemu krajowi. W Ameryce irlandzkie szczeniaki słyną z tego, że są chorowite i trudno je wytresować.

      Katie odłożyła widelec, podeszła do Conora i dotknęła jego brody. Walter podniósł na nią wzrok, posapując ciężko przez zwężone nozdrza.

      – Kochanie, wiem, że chciałbyś uratować wszystkie psy na świecie. Święty Conor od psów. Kocham je równie mocno jak ty, ale nie chcę, żebyś ryzykował dla nich wolność albo życie.

      * * *

      Usiedli przy kuchennym stole, by zjeść kolację, a psy ułożyły się przy kominku. Barney i Foltchain traktowały Waltera jak kuzyna, który wpadł do nich z wizytą, i pozwoliły mu położyć się między nimi.

      Katie opowiedziała o tym, jak znalazła Anę-Marię na hugenockim cmentarzu, jak zostały potem zaatakowane i dziewczynka musiała uciekać.

      – Bóg jeden wie, gdzie się teraz podziewa. Oby tylko miała co jeść i gdzie przenocować, bo pogoda dziś paskudna.

      – Cały ten świat parszywieje. – Conor westchnął ciężko. – Mój znajomy, właściciel hotelu dla psów, przysłał mi dziś rano esemesa ze Sligo. Pisał, że okradziono jego firmę. Podobno po kraju jeżdżą gangi z Dublina i plądrują wszystkie domy, które mijają. Pytał mnie, gdzie jest Garda Síochána.

      Katie oprószyła kotleciki pieprzem i pokręciła głową.

      – Wiem, że ludzie stracili do nas zaufanie, ale w ostatnich latach mieliśmy tyle cięć budżetowych, że teraz po prostu brakuje nam ludzi.

      Kiedy skończyli jeść, przeszli do salonu i rozsiedli się wygodnie na kanapie. W telewizji leciała właśnie irlandzka wersja Pierwszej randki, ale wyłączyli dźwięk.

      – Powinieneś przystrzyc trochę brodę – powiedziała Katie, ciągnąc Conora lekko za zarost. – Zaczynasz przypominać facetów z tej amerykańskiej grupy rockowej… zaraz… jak oni się nazywają? ZZ Top!

      – Pójdę jutro do Crew Cuts, jak tylko wrócę od weterynarza. Obiecuję.

      – Kocham cię chyba nawet z taką potarganą brodą.

      – Chyba?

      – No dobra, na pewno, ale boję się o ciebie. Nie zdajesz sobie sprawy, jak niebezpieczne są te gnojki, których prowokujesz. Nie chcę, żebyś skończył na dnie rzeki. Choćby chodziło o wszystkie chore szczeniaki w Irlandii.

      Conor pocałował ją czule, a potem to powtórzył.

      – Przysięgam na Boga, że będę na siebie uważał, Katie.

      Miała go ostrzec, by strzegł się zwłaszcza jednego hodowcy, z Labbacally, który podobno miał w swojej hodowli pięćset suk, lecz w tym momencie z jej iPhone’a dobiegła melodia piosenki Mo Ghille Mear – „Mój dzielny bohater”. Wybrała ten dzwonek specjalnie dla Conora.

      – Dobry wieczór, przepraszam, że przeszkadzam o tak późnej porze.

      Katie rozpoznała głos detektyw sierżant Ni Nuallán.

      – Żaden problem, Kyna. Co się dzieje?

      – Chodzi o tę dziewczynkę, którą dziś znalazłaś. Mamy ją.

      – Anę-Marię? Co za ulga! Gdzie była?

      – Jakąś godzinę temu weszła do Burger Kinga przy Pana i poprosiła o burgera. Właściwie to było jedyne angielskie słowo, jakie znała. Miała tylko trzydzieści eurocentów i oczywiście była sama, ale kierownik wykazał się rozsądkiem, dał jej burgera i shake’a, a kiedy jadła, zadzwonił do nas.

      – Bogu dzięki, że są jeszcze na tym świecie przyzwoici ludzie. Gdzie ona teraz jest?

      – Tutaj, na komendzie, śpi. Zadzwoniłam do Margaret O’Reilly. Wkrótce tu przyjedzie i przywiezie pracownika socjalnego, który specjalizuje się w opiece nad porzuconymi dziećmi obcokrajowców. W tym czasie posterunkowa McGuinness będzie pilnowała dziewczynki i postara się ją uspokoić, gdyby obudziła się w środku nocy i zaczęła panikować.

      – Jak ta mała się czuje?

      – Wygląda na zmęczoną i zaniedbaną. Ale podobno zjadła całego burgera i wypiła cały shake, a jutro dostanie porządne śniadanie.

      – Wciąż nie wiemy, skąd pochodzi?

      – Nie powiedziała ani słowa, odkąd ją tu przywieźliśmy. Pracownik socjalny będzie wiedział, co z tym zrobić.

      – Dzięki, Kyna. Kamień spadł mi z serca. Przyjdę do niej jutro z samego rana. – Katie przerwała połączenie i zwróciła się do Conora: – Dzwoniła Kyna. Ana-Maria się znalazła.

      – Domyśliłem się. To wspaniała wiadomość.

      Nagle oczy Katie wypełniły się łzami. Conor chciał ją przytulić, ale machnęła ręką.

      – Wszystko w porządku, Con. Nic mi nie jest. Chyba po prostu sama czuję się trochę jak zagubiona dziewczynka, odkąd odszedł tata. Zaraz się uspokoję.

      Conor objął ją w milczeniu i przytulił. Po chwili pociągnęła nosem, a potem zachichotała.

      – Co cię tak śmieszy? – spytał.

      – Twoja broda. Łaskocze.

      Rozdział 5

      – Gearoid jeszcze nie wstał – powiedziała funkcjonariuszka Garda Síochána, Megan Cavey, kiedy przejeżdżali powoli obok wejścia do Savoy Centre przy St Patrick’s Street. – Która to godzina? Wygląda na to, że zrobił sobie dziś wolne, leń jeden.

      Jej partner Jimmy Brogan zatrzymał radiowóz przy krawężniku, obok przystanku autobusowego. Żebrak, którego znali jako Gearoida, leżał w wejściu do pustego sklepu pod zakładem fotograficznym O’Briena, okryty od stóp do głów grubym niebieskim kocem. Było pięć po ósmej, zwykle do tej pory Gearoid zwijał już koc, szedł do toalety w Dunnes Stores i kupował sobie kawę i bułkę z serem. Teraz powinien siedzieć pod drzwiami, w swojej zielonej kurtce, i trzymać kawałek tektury z napisem: Bezdomny, ale nie z wyboru. Proszę o pomoc.

      Cavey wysiadła z radiowozu i podeszła do drzwi sklepu. Była krzepką dziewczyną z wielkim tyłkiem, grubymi kostkami, krótkimi rudymi włosami i twarzą tak piegowatą, że wyglądała, jakby ktoś posypał ją obficie zmieloną papryką. Kucnęła obok koca.

      – Gearoid? Chyba już nie śpisz, co? Czas wstawać i potrząsać papierowym kubkiem, koleżko!

      Nie doczekała się żadnej reakcji. Głowa żebraka była całkowicie zakryta, lecz spod drugiej strony koca wystawały jego stopy w znoszonych brązowych butach i grubych szarych skarpetach. Cavey miała już zostawić go w spokoju, gdy zauważyła, że pod ścianą leży sfatygowana puszka na tytoń Peterson’s Irish Oak, w której trzymał niedopałki zebrane z ulicy i ze śmietników. Cavey nie wyobrażała sobie, by świadomie zostawił puszkę na widoku, ryzykując,