Kazimierz Kyrcz

Dziewczyny, które miał na myśli


Скачать книгу

przysuwając się do mnie w geście sugerującym zażyłość, której podstaw nie dostrzegłem. – Co cię skłoniło, żeby zająć się witrażami?

      No proszę, czyżbym znowu trafił na przesłuchanie? Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, zastanawiając się, jak dać jej do zrozumienia, że przesadza. Oliwia chyba wyczuła, że pytanie zabrzmiało zbyt obcesowo, bo uśmiechnęła się przepraszająco, błyskając śnieżną bielą swych ząbków.

      – Przepraszam, czasami jestem strasznie wścibska. Lubię wiedzieć różności o osobach, które są dla mnie ważne.

      – Żaden problem. To dosyć długa historia. Chcesz poznać ją w wersji pełnej czy skróconej?

      – W pełnej, oczywiście! – Aż klasnęła w dłonie, żeby zademonstrować radość z czekającej ją opowieści.

      – Pamiętaj, że robisz to na własną odpowiedzialność – uprzedziłem na poły żartobliwie. – Jestem okropnym gadułą. Jak się rozgadam, ciężko mnie uciszyć…

      – Uciszyć? Nie żartuj! Opowiedz wszystko ze szczegółami!

      Umieszczone w wykuszach głośniki ożyły, uwalniając z siebie koncertową wersję Who Wears The Pants. Nie należę do fanów SoKo, jednak ten akurat kawałek daje radę.

      – Pewnie uznasz mnie za napuszonego bufona, ale moja droga do szkła i witraży zaczęła się jeszcze w przedszkolu.

      – Jak to możliwe, żebyś…

      – Moja mama pracowała w hucie szkła.

      – Wytapiała je?

      – Nie, była brakarzem. Przeglądała różne rzeczy, zanim trafiły do pakowania i sprawdzała, czy nie mają wad. Takie odkładała na bok, na stłuczkę.

      – No i?

      – Niektóre z tych wybrakowanych rzeczy brała do domu. Poniewierało się u nas mnóstwo ozdobnych słoiczków, wazoników, mydelniczek, talerzyków i podobnych szpargałów. Wszystkie nadawały się do użycia, choć miały mniejsze czy większe skazy. Kiedy mama przynosiła kolejne cudeńka, zwykle brałem je, siadałem przy oknie i oglądałem ze wszystkich stron. Uwielbiałem to; patrząc na światło przechodzące przez naznaczone bąblami szkło, wyobrażałem sobie, że jestem na innej planecie.

      – Musiałeś być wrażliwym dzieciakiem.

      – Byłem. – Uśmiechnąłem się półgębkiem. – Szkoda, że niewiele z tej wrażliwości zostało.

      – Nie ściemniaj, proszę! – Oliwia zmarszczyła brwi w wyrazie dezaprobaty. – Takich wrażliwców jak ty ze świecą szukać.

      – Skąd wiesz?

      – Mam swoje źródła, możesz mi wierzyć.

      Co dziwne, rzeczywiście brzmiała przekonująco. A może to ja byłem naiwniakiem, gotowym łyknąć każdy kit? Cóż, taka opcja też wchodziła w grę. Odkąd straciłem powonienie, moje bliższe kontakty z kobietami ograniczyły się do nieszczególnie długiego związku z Klaudią. Jedna partnerka w ciągu pięciu lat z pewnością lokowała mnie grubo poniżej średniej. Nie, żebym się żalił. Ogólnie miałem…

      – …słuchasz?

      – Proszę? – spytałem, wyrwany ze świata wspomnień.

      – Pytam, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Oliwia nie wydawała się zdenerwowana, raczej zaskoczona, że spotkała kogoś, kto nie spija słów z jej ust.

      – Przepraszam, przypomniałem sobie o czymś.

      Proszę, przepraszam, dziękuję, postoję… Czy wspominałem już, że jestem mistrzem dobrego wychowania? Mniejsza. Nieuprzejmy też potrafię być, choć tylko w wyjątkowych sytuacjach.

      Przy naszym stoliku znów wyrósł kelner, pytając, czego sobie życzymy.

      Gdybym miał być szczery, musiałbym odpowiedzieć, że nie chcę niczego, bo na nic nie miałem ochoty. Kiedy nie czuje się smaku ani zapachu, jedzenie staje się czynnością z lekka abstrakcyjną. Zamówiłem sałatkę grecką z racji jej zróżnicowanej kolorystyki i konsystencji, Oliwia natomiast coś z kuchni francuskiej, czego za cholerę nie potrafiłem zidentyfikować, i butelkę białego wina. Na początek, jak zaznaczyła z szelmowskim uśmiechem.

      Zazwyczaj staram się unikać alkoholu, jednak cichutki głosik w mojej głowie przekonywał, że tym razem warto się wyluzować.

      – W porządku – uniosła kieliszek, żeby stuknąć się ze mną. – Wypijmy za sukces naszego projektu.

      – Za sukces – potwierdziłem, dodając na wpół żartobliwie: – choć wolałbym wiedzieć, na czym ma on polegać.

      Oliwia opróżniła swój kieliszek za jednym zamachem, więc poszedłem jej śladem.

      – To nie takie proste – przyznała. – Bo wymaga gry wstępnej.

      – To znaczy?

      – Pozwól, że najpierw powiem ci… Albo nie. Wiesz, że jestem malarką i poszczęściło mi się, bo moje obrazy podobają się ludziom, koneserom gotowym zapłacić za nie całkiem sporo pieniędzy. Mecenasi wręcz ustawiają się w kolejce… Nie zrozum mnie źle, nie mówię o tym, żeby się chwalić. Ta sytuacja trochę mnie przytłacza. Ta presja, to…

      – Ciśnienie – wszedłem jej w słowo. – Potrafi być dobijające.

      – Dokładnie.

      – A czego właściwie ode mnie oczekujesz?

      Na moment wydęła wargi jak rozkapryszony dzieciak.

      – Zamówienie, które chciałabym ci zlecić, to coś bardzo osobistego, więc zanim podejmiesz się jego realizacji, chciałabym, żebyśmy trochę bliżej się poznali. Rozumiesz, o co mi chodzi, prawda?

      – No… – bąknąłem – nie całkiem.

      – To nic, nigdy nie byłam zbyt mocna z retoryki. Ale znajdę sposób, by przybliżyć ci mój zamysł.

      – Słuchaj – przejąłem pałeczkę, bo mimo sympatycznej atmosfery ta zabawa w kotka i myszkę powoli zaczynała mnie irytować. Szczególnie, że miałem nieodparte wrażenie, że to ja występuję w roli myszki. – Te podchody są niepotrzebne. Robię witraże i tyle. Chyba nie będziesz mnie namawiała do tego, żebym wystrugał ci łódeczkę z kory?

      Zmarszczyła brwi, jednak nie zaoponowała.

      Uznając jej milczenie za zgodę, kontynuowałem:

      – Powiedz, jaki witraż cię interesuje, a ja powiem, czy jestem w stanie go wykonać, za ile i w jakim czasie.

      – Jestem pewna, że sobie poradzisz… Pieniądze nie grają roli.

      Zawsze chciałem usłyszeć coś takiego. Co dziwne, gdy ta kwestia padła, wcale nie wprawiła mnie w szampański nastrój. Czekałem, aż Oliwia poda więcej szczegółów i wreszcie, po upływie minuty czy dwóch, doczekałem się.

      – Czas też nie.

      – Świetnie. – Naprawdę tak uważałem. Zazwyczaj klienci życzą sobie, żebym zrealizował ich zlecenie natychmiast, najlepiej na wczoraj. Większości nawet przez myśl nie przejdzie, że samo zgromadzenie i dopasowanie odpowiednich rodzajów szkła potrafi zająć tygodnie. – Okej, pozostaje więc ostatnia kwestia. Co ma być na tym witrażu?

      – Nie co, a kto. Ja.

      – Aha.

      – To jak? Wchodzisz… w to?

      Czy mi się wydawało, czy ona mnie kokietowała? Nie, żebym miał coś przeciwko. Nie jestem aż takim hipokrytą, żeby głosić wszem i wobec, że nigdy nie powinno się mieszać