Wśród nieobecnych był także Marek, który jako dyrektor zajmował pojedynczy pokój, nie można więc było o niego zapytać sublokatora. Nierówność w traktowaniu pracowników objawiała się między innymi tym, że pracownicy szeregowi zajmowali pokoje dwu-, a czasem nawet trzyosobowe. Pokój indywidualny przypadł oczywiście prezesowi oraz Wojciechowi – dyrektorowi zarządzającemu. Pozostali dyrektorzy mieli zajmować pokoje dwuosobowe w ramach oszczędności. Marek, dyrektor do spraw marketingu, nie chciał jednak słyszeć o braku przywilejów, należał przecież do najbardziej zaufanych ludzi prezesa, więc dziwnym trafem i dla niego znalazł się pokój samodzielny. Teraz nie było kogo zapytać o Marka, może po prostu jeszcze spał? W obecnej chwili najbardziej jednak rzucała się w oczy nieobecność Wiktora Kamiennego. Każdy nowo przybyły na śniadanie pytany był o prezesa. Nikt go nie widział od wieczornej imprezy. Do grupki pracowników dołączyła Monika, sekretarka prezesa, wywołując lekkie poruszenie.
– Cześć, co tak tu wszyscy stoicie na środku hallu? – zapytała.
– Nie widziałaś może Wiktora? – Stefan odpowiedział pytaniem na pytanie, wywołując lekki rumieniec na twarzy dziewczyny.
– Ja…? A coś się stało? – spytała Monika, okazując zdziwienie większe, niż to konieczne.
– No właśnie, nikt go nie widział od wczorajszej imprezy. Wszyscy już są i tylko jego brakuje. Któż może wiedzieć więcej o szefie niż jego osobista asystentka? – powiedział Wojciech, który chciał jak najszybciej wyjaśnić nietypową nieobecność szefa.
– No tak, tańczyliśmy… Ale… Nie, nie wiem, gdzie on jest… – Monika wydawała się jakaś nieswoja i im bardziej próbowała to ukryć, tym bardziej wyglądało to dziwnie. Stała przygarbiona, z lekko spuszczoną głową, splatając palce obu dłoni. Kuliła się w sobie, jakby chciała pozostać zupełnie niezauważona.
– To może sprawdźmy, czy jest w swoim pokoju – zaproponował Stefan, który pod nieobecność prezesa przejął pałeczkę dowodzenia i ruszył w głąb długiego korytarza hotelowego.
ROZDZIAŁ 4
Korytarz prowadzący do schodów był ciemny i wąski. Kilka osób ruszyło schodami na piętro, gdzie znajdował się pokój prezesa. Ośrodek był stary, choć niedawno wyremontowany. Jednak z powodu niewielkich nakładów, jakie skąpy inwestor postanowił przeznaczyć na modernizację, niemal na każdym kroku widać było niedociągnięcia i fuszerkę: w rogach pomieszczeń łuszczyła się farba, przy niektórych kranach w łazienkach widoczne były rdzawe zacieki, a niedokładnie przycięta wykładzina wyślizgiwała się spod listew.
Przejęci pracownicy Top Finance ze Stefanem na czele dotarli do drzwi pokoju prezesa. Niestety nikt nie reagował na coraz głośniejsze pukanie.
– Halo, Wiktor! – Magda waliła w drzwi coraz głośniej, jednak nadal nikt nie odpowiadał.
– Ma ktoś telefon? – zapytał Wojciech. – Zadzwońcie do niego.
Stojący za jego plecami Stefan sięgnął po komórkę i wybrał numer. Zebrani wstrzymali oddech. Po chwili zza drzwi pokoju, przed którym stali, dobiegła melodia Fale Dunaju. Telefon dźwięczał, jednak nikt nie odbierał. Stefan odczekał, aż włączyła się automatyczna sekretarka.
– No i co robimy? – spytał nerwowo. Mężczyzna był coraz bardziej spóźniony, chciał jak najprędzej odblokować zastawiony przez auto prezesa samochód i udać się do domu, gdzie czekała na niego małżonka. Stefan oczyma wyobraźni już widział, jak powita go w progu domu i z miejsca każe wynieść śmieci, wyprowadzić psa, nakarmić kota, odprowadzić dzieci do babci i po drodze jeszcze zrobić zakupy. Oczywiście będzie miała pretensje, że zamiast spędzić z nią upojny wieczór przed telewizorem, ośmielił się gdzieś wyjechać, teoretycznie służbowo – w praktyce na pewno schlał się jak świnia i podrywał wszystkie panienki w firmie.
– Klucz! Trzeba pójść do recepcji po zapasowy klucz do pokoju – wymyśliła Ania. – Stefan, skocz na dół.
Poszedł. I szybko wrócił.
– W recepcji nikogo nie ma. Gablota z kluczami jest zamknięta. W pokoju kierownika ośrodka też pusto, sprawdzałem. W tym hotelu jest niewiele personelu i nie wiem, gdzie kogokolwiek szukać. Musimy wymyślić coś innego.
– Może oknem? – zasugerował Wojciech. – Cholera, jesteśmy na piętrze – zreflektował się szybko. – Oknem nie wejdziemy. Co by tu…?
– Posłuchajcie, musimy się dostać do środka – stanowczo naciskała Magda. – Komórka jest w środku, to wiemy. Nie wiemy, gdzie jest Wiktor, ale on przecież nigdy nie rozstaje się z telefonem.
– Musi gdzieś tu być – podchwycił Stefan. – Jego porsche stoi wciąż na parkingu.
– Nie ma rady, musimy wejść do pokoju!
Po tych słowach na korytarzu zapanowało nagle poruszenie.
– O, Marek – zdziwiła się Magda. – Myślałam, że jeszcze śpisz. A co ty taki nieubrany?
Marek, który właśnie wracał z porannego seansu w saunie i podszedł, zwabiony głosami kolegów, zbył milczeniem uwagę koleżanki i postanowił włączyć się w działania:
– Dobra – powiedział, podwijając rękawy – wyważamy drzwi!
– Oszalałeś? – zbulwersował się Wojciech. – Tak nie można. Chcesz zniszczyć cudzą własność?
– Stary, daj spokój! – Marek nie przejął się zupełnie oburzeniem dyrektora finansowego. – Chcesz dostać się do środka czy nie?
– No chcę, ale przecież nie siłą – oburzony głos Wojciecha przeszedł niemal w falset. – Tak, tak… tak nie można – upierał się.
Marek nie słuchał jednak przerażonego Wojciecha, wziął lekki rozbieg i z impetem uderzył barkiem w drzwi, które z głośnym trzaskiem poddały się i otworzyły na oścież.
– Ty, ty… mięśniaku… – zaczął Wojciech, jednak zaniechał besztania kolegi, gdyż oczom zebranych ukazał się pokój szefa. Pomimo zaciągniętych zasłon i półmroku na podłodze pośrodku pokoju zauważyć się dało najpierw stopy w eleganckich markowych skarpetkach, potem nogi, aż wreszcie całego prezesa, leżącego na wznak na bordowym dywanie. Wiktor Kamienny ubrany był całkiem niecodziennie. Miał bowiem na sobie kolorowe kraciaste spodnie od piżamy. Strój nie był markowy, jak większość ubrań, które zazwyczaj nosił prezes. Zwyczajne portki z sieciówki. Eleganckie ubranie, które miał na sobie poprzedniego wieczoru, było starannie odwieszone w otwartej na oścież szafie. Krawat – rozluźniony, ale nie rozwiązany – wisiał obok na krześle. Prezes leżał na podłodze bez butów, ubrany tylko w dół od piżamy, i nie dawał znaku życia.
– O mój Boże…. – dało się słyszeć jęk, choć nie wiadomo, kto wzywał Stwórcę, gdyż wszyscy, chcąc zajrzeć do środka, tłoczyli się głowa przy głowie w wąskich drzwiach pokoju.
– Może nic mu nie jest? Może tylko śpi? – zasugerowała Ania z nadzieją w głosie.
– Zwariowałaś? Śpi na podłodze, na środku pokoju? Poza tym wasze wrzaski umarłego by obudziły… – zauważył jak zwykle rzeczowy Wojciech.
– Wypluj to słowo – żachnęła się Magda.
– Może zemdlał? – Ania nadal nie traciła nadziei.
– I co, tak leży zemdlony, nie wiadomo jak długo? – zauważył ktoś z tłumu stojącego na korytarzu. – Woda z butelki, którą musiał przewrócić, upadając, już dawno wyschła z podłogi, więc raczej leży już jakiś czas.
Stefan zauważył,