mam wolne. Wyjechałem. Nie ma mnie – odpowiedział lekko poirytowany Janusz. Miał urlop i chciał mieć święty spokój.
– No tak, ale widzisz…
– Widzę, widzę … Zalew widzę, bo łowię ryby.
– No widzisz, bo Janusz, jest sprawa. Właśnie przed chwilą mieliśmy zgłoszenie z okolic Serocka – rozmówczyni przeszła do rzeczy.
– Ooo? To ja tu właśnie jestem – zauważył kwaśno Janusz.
– Jakieś zamieszanie w ośrodku FWP nad Zalewem. Podczas imprezy integracyjnej firmy z Warszawy znaleziono zwłoki.
– A który to ośrodek? – zainteresował się słabo Janusz, który po drodze nad jezioro mijał drogowskaz z wielkim napisem „Chochlik” czy „Skrzat”, nie pamiętał dokładnie.
– „Rumcajs”.
– O kurwa! – wyrwało się Januszowi. – Ale ja mam przecież wolne!
– Starszy aspirancie Jasiński, służba nie drużba – rozmówczyni zmieniła ton konwersacji, przywołując Janusza do porządku. Po chwili jednak złagodniała i wyjaśniła spokojnym głosem: – Szef powiedział, że ty masz tam jechać. Wiesz, że nie mamy kim pracować. A poza tym przecież dopiero co dostałeś kogoś do pomocy, tak?
– Ja? – zdziwił się. – Masz na myśli Darię?
– Nie wiem, jak ona się nazywa. Tałaj, czy jakoś tak.
– No mówię, przecież: Daria Tałaj – prychnął pogardliwie. – Nie żartuj sobie. Młoda jest nowa i muszę ją dopiero wdrożyć w arkana sztuki policyjnej. Poza tym, nawet jak już się wdroży, będę musiał całkowicie nadzorować jej działania.
– No to skoro, jak mówisz, ona cię nie zastąpi, musisz natychmiast przerwać urlop.
– Ale… – próbował jeszcze oponować.
– Żadnego „ale”, zrobimy tak, żeby w papierach wszystko było w porządku. Jedź!
– Kurwa mać! – zaklął znowu starszy aspirant Janusz Jasiński i zaczął powoli zbierać swoje manatki z pomostu. Wreszcie wyjechał na urlop. Niby lubił swoją pracę, ale miał serdecznie dosyć szefa, trupów i całej reszty. Jak to dobrze, że policjanci mają obniżony wiek emerytalny, nie wytrwałby w pracy do siedemdziesiątki. Jednak musiał się jeszcze trochę pomęczyć. Byłoby zdecydowanie łatwiej, gdyby udało mu się posiedzieć te kilka dni i nic nie robić, a tu taki klops. Niestety, jak powiedziała dyspozytorka, służba nie drużba, zawsze mogą odwołać go z urlopu i przydzielić jakieś zadanie. I tak się właśnie stało. Kurwa mać!
ROZDZIAŁ 6
Starszy aspirant Janusz Jasiński miał blisko do ośrodka „Rumcajs”. Błądził jednak trochę po lesie, próbując przedostać się znad jeziora do ośrodka na skróty przez młody zagajnik, zamiast wracać się do drogi głównej. Po niedługim czasie policjant dotarł na miejsce zdarzenia. Nieśpiesznie rozeznał się w sytuacji i w pierwszej kolejności zajął się rozmową z kierownikiem ośrodka.
Aspirant, pomimo specyficznego sposobu bycia i wrodzonego lenistwa, okazał się człowiekiem rzeczowym i skrupulatnym. Postury był raczej przysadzistej, choć nie można było o nim powiedzieć, że jest gruby – ot, lekko przy kości, co jednak przy niewysokim wzroście potęgowało wrażenie, że był, delikatnie rzecz ujmując, okrągły. Łysiał, miał widoczne zakola i mocno przerzedzoną „pożyczkę” opadającą lekko na czoło; był w wieku trudnym do określenia, niewątpliwie jednak trochę więcej niż średnim. Na nosie nosił okulary w grubej rogowej oprawie, z jednej strony zausznik był sklejony jakimś specyfikiem, ponieważ widać było wyraźnie nienaturalne zgrubienie plastiku koło ucha. Jasiński uważał, że skoro już raz wydał sporą kwotę na okulary – pomimo że było to jakieś dziesięć lat temu – nie będzie inwestował w nową parę z tak błahego powodu, jak nadłamany zausznik. Okulary służą przecież do patrzenia, więc skoro szkła są nadal całe, okulary spełniają swoją rolę. Policjant, który nie lubił zbędnych wydatków, wyglądał niczym funkcjonariusz MO z lat siedemdziesiątych.
Aspirant przedstawił się krótko kierownictwu ośrodka oraz zebranym w stołówce pracownikom Top Finance, po czym przystąpił do czynności śledczych, to znaczy natychmiast zakazał wszystkim opuszczania nie tylko ośrodka, ale nawet stołówki.
Następnie udał się na piętro, do pokoju, w którym na podłodze spoczywał Wiktor Kamienny. Po jakimś czasie dołączyła do niego ekipa techników kryminalistycznych oraz lekarz sądowy.
– Co mamy? – rzucił od progu policjant, nie wdając się w zbędne powitania z lekarzem.
Rozpoczęto drobiazgowe oględziny zwłok i miejsca potencjalnej zbrodni.
– Mężczyzna, lat około trzydzieści pięć, leży na wznak. Nie żyje. Ktoś go ruszał? – zwrócił się lekarz do policjanta.
– Leży, jak leżał. Tak został znaleziony – burknął Jasiński. Po chwili spytał nieco milszym tonem:
– Przyczyna zgonu? Wiesz już, co to mogło być? – dopytywał się aspirant, który zawsze zwracał się na „ty” do wszystkich młodszych od niego wiekiem lub stażem.
– Panie aspirancie, przecież pan mnie zna. Nigdy nie stawiam diagnozy przed sekcją zwłok.
– Dobra, dobra – pokiwał głową policjant. – Ale przecież coś już musisz podejrzewać. Samobójstwo? Wypadek?
– Powtarzam panu, zgodnie z procedurą… – zaczął ponownie doktor.
– Pieprzyć procedury! – zirytował się policjant.
– Pieprzyć to ja wolę kogo innego – żachnął się doktor. – Tak, jak mówiłem, zgodnie z procedurami do zakończenia sekcji nic nie mogę powiedzieć – lekarz obstawał przy swoim.
– Kurwa! Znasz się na tej robocie, czy nie?
– Dobra – zaczął niepewnie lekarz. – Nie żyje od trzech, może pięciu godzin.
– No i …? – głos policjanta był pełen nadziei i wyczekiwania.
– No i zabieramy go.
– Kurwa mać! – zaklął znowu Jasiński, jakby wierzył, że przekleństwa pomogą mu wydobyć jakieś informacje od doktora. – A te ślady na szyi?!
– Te ślady na szyi… raczej nie wskazują na samobójstwo ani na wypadek.
– Ok. Tyle mi wystarczy – rzucił Jasiński przez ramię i uśmiechając się pod wąsem, wyszedł z pokoju.
Widmo zbrodni zawisło w powietrzu.
ROZDZIAŁ 7
Starszy aspirant Janusz Jasiński wkroczył powolnym krokiem do stołówki, gdzie powitało go grono pracowników firmy – przejętych, wystraszonych, zdziwionych, a także niewyspanych i lekko skacowanych.
– Dzień dobry, starszy aspirant Janusz Jasiński, Komenda Rejonowa Policji w Legionowie. Wydział dochodzeniowo-śledczy. Będę prowadził postępowanie w sprawie śmierci Wiktora Kamiennego. Część czynności przeprowadzimy tu na miejscu, natomiast przesłuchiwać państwa będę już w Warszawie. Jak udało mi się ustalić, nie wszyscy pracują w stolicy, tak? Państwa spoza Warszawy będziemy przesłuchiwać z ich miejscu zamieszkania. Pomoże nam w tym lokalna policja. Teraz chciałbym ustalić tylko kilka podstawowych spraw i zaraz puszczę państwa do domu.
Wszyscy zebrani pracownicy firmy stali nieruchomo w jadalni, gdyż wciąż nie docierało do nich, co tak naprawdę się wydarzyło. Chwilę odrętwienia przerwał Stefan. Chrząknął głośno i wystąpił