płatki śniegu.
Od samochodu zaparkowanego tuż za Bryant Park dzieliło ich niecałe sto metrów. W ładną pogodę to śliczne, porośnięte zielenią miejsce idealnie nadawało się do opalania, na piknik czy grę w szachy przy fontannie. Ale tego wieczoru było tu ponuro, ciemno i pusto.
– Dawaj forsę!
Nicole krzyknęła. Przed oczami ujrzała błysk stali.
– Dawaj forsę, słyszysz?! – zażądał facet, grożąc nożem.
Wyglądał na osobę bez wieku, był wielki, silny. Miał ciemny płaszcz i wygoloną czaszkę. W twarzy, przeciętej napuchniętą blizną, błyszczały szalonym światłem małe złe oczy.
– Szybciej!
– Okay, okay… – skapitulował Eriq, wyjmując z kieszeni portfel i wręczając napastnikowi oprócz portfela jeszcze zegarek marki Breitling i telefon komórkowy.
Mężczyzna chwycił łup i odwrócił się do Nicole, zamierzając wyrwać jej torebkę i skrzypce.
Nicole starała się nie okazać strachu, ale nie mogła spojrzeć napastnikowi w oczy. Spuściła powieki. Czując rękę, zrywającą jej naszyjnik z pereł, zaczęła w myślach recytować alfabet od końca. Bardzo prędko. Tak robiła w dzieciństwie, kiedy bardzo się czegoś bała.
Z Y X W U…
To pomagało jej skupić się na czymś innym, w oczekiwaniu, aż skończy się jakiś koszmar.
T S R P O…
Facet na pewno zaraz sobie pójdzie, przecież ma już to, czego chciał: pieniądze, komórkę, biżuterię…
N M L K J I H…
Zaraz sobie pójdzie. Co by mu dało, gdyby nas zabił?
G F E D C B A…
Ale kiedy Nicole otwiera oczy, ten człowiek wciąż tam stoi, grożąc jej nożem.
Eriq widzi to, ale jest skamieniały ze strachu. Nie robi najmniejszego gestu, żeby ją ochronić.
Dlaczego ona wcale się temu nie dziwi?
Tak czy inaczej, nie ma nawet czasu, żeby odskoczyć. Bezsilnie, jak zahipnotyzowana obserwuje ostrze, które za chwilę przetnie jej gardło.
A więc to już koniec? Tak dobrze się wszystko zaczęło. Świetlista droga, a potem zejście do piekieł. Ponury, jakże zaskakujący koniec. Co za niemiłe uczucie być bohaterką historii zakończonej tak okrutnie…
Dziwne. Czasem ludzie mówią, że w chwili śmierci najważniejsze momenty życia przesuwają się człowiekowi przed oczyma w przyspieszonym tempie. Nicole widzi tylko jedną scenę: ciągnącą się w nieskończoność wyludnioną plażę, na której stoją dwie sylwetki machające do niej wesoło dłońmi. Wyraźnie widzi ich twarze. Pierwsza to twarz jedynego mężczyzny, którego naprawdę kochała, a którego nie umiała zatrzymać. Druga to twarz córki, której nie umiała uratować.
*
Jestem martwa.
Nie. Jeszcze żyję. Jak to?
Ktoś nagle wyrósł jak spod ziemi.
Jakiś włóczęga.
Najpierw wydało się Nicole, że ten drugi też ją atakuje, ale potem zorientowała się, że nie, że stara się ją obronić. Faktycznie, cios nożem zranił jego, a nie ją, a mimo to mężczyzna szybko wstał i rzucił się na napastnika. Wyrwał mu z rąk nóż i skradzione przedmioty. Nicole widziała, jak mężczyźni zaczęli wymierzać sobie ciosy na oślep nagimi pięściami. Mimo że włóczęga był drobniejszy od napastnika, szybko wziął nad nim górę. Pomógł mu w walce pies, ciemny labrador. Napastnik uciekł.
Jednak zwycięstwo nie przyszło łatwo. Włóczęga u kresu sił zwalił się na śnieg, twarzą na pokryty lodem chodnik.
Nicole rzuciła się w jego kierunku, gubiąc po drodze lakierowany pantofel.
Uklękła na śniegu przy głowie mężczyzny, który uratował jej życie. Zobaczyła ślady krwi na śniegu. Dlaczego ten typ rzucił się jej na ratunek?
– Dajmy mu ze dwadzieścia dolarów w nagrodę…
Nie zabrzmiało to zbyt dobrze. Eriq schylił się, żeby podnieść portfel i telefon komórkowy.
Teraz, kiedy niebezpieczeństwo minęło, stał się znów eleganckim adwokatem.
Nicole popatrzyła na niego z pogardą.
– Czy nie widzisz, że on jest ranny?
– W takim razie zadzwonię po policję.
– Nie policję trzeba wezwać, tylko karetkę!
Z wysiłkiem odwróciła nieznajomego na plecy. Dotknęła krwawiącego mocno ramienia i spojrzała na zarośniętą twarz.
Dopiero gdy ujrzała jego gorączkowy, wbity w nią wzrok, poznała go.
Ale gdy to się stało, coś się w niej załamało. Oblała ją fala gorąca. Nie wiedziała, czy to cierpienie, czy ulga, czy otwiera się w niej boląca rana, czy, przeciwnie, pojawia się nadzieja.
Pochyliła się nad rannym mężczyzną, zbliżając twarz do jego twarzy, jakby chciała ochronić go przed padającym śniegiem.
– Co ty wyrabiasz? – zaniepokoił się Eriq.
– Nigdzie nie dzwoń, tylko idź po swój samochód – rozkazała mu, wstając.
– Dlaczego?
– Znam tego mężczyznę.
– Jak to, znasz go?
– Pomóż mi przewieźć go do mnie do domu – padła odpowiedź Nicole.
Eriq pokręcił głową i westchnął.
– A któż to może, do cholery, być?
Nicole patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem.
– To Mark, mój mąż – rzekła po chwili.
2
Zaginiona
Najbardziej jesteśmy narażeni na cierpienie, gdy kochamy.
Sigmund Freud
Brooklyn. Drugi brzeg rzeki. Mały, luksusowy, zaciszny wiktoriański dom z wieżyczkami i ozdobnymi rynnami…
W kominku syczy ogień.
Mark Hathaway, wciąż nieprzytomny, leżał na kanapie w salonie, przykryty grubym pledem. Nad jego ramieniem pochylała się doktor Susan Kingston. Kończyła zszywanie rany.
– Zranienie jest powierzchowne – wyjaśniła stojącej obok Nicole, zdejmując lateksowe rękawiczki. – Niepokoi mnie raczej ogólny stan zdrowia Marka: jest bardzo wyziębiony no i poza tym te siniaki i odmrożenia na całym ciele…
Wcześniej tego wieczoru, gdy Susan w gronie rodzinnym jadła tradycyjny bożonarodzeniowy pudding, zadzwoniła do niej sąsiadka, Nicole Hathaway, błagając, aby przyszła opatrzyć jej rannego męża.
Mimo że ta prośba ją zaskoczyła, nie wahała się ani chwili. Wraz z mężem doskonale znali Marka i Nicole. Przed tragicznymi wydarzeniami sprzed pięciu lat bardzo się przyjaźnili. Spędzali razem wieczory, sprawdzając menu we włoskich restauracjach w Park Slope, odwiedzając antykwariaty na Brooklyn Height i uprawiając jogging w weekendy na ogromnych trawnikach Prospect Park.
Dziś czasy te wydawały się bardzo odległe, prawie nierzeczywiste.
Susan wpatrywała się w Marka i bardzo mu współczuła.
–