Гийом Мюссо

PONIEWAŻ CIĘ KOCHAM


Скачать книгу

w zimowy sen.

      Każdy walczy z cierpieniem po swojemu…

      *

      Nagle w kominku strzeliło płonące polano. Mark drgnął i otworzył oczy. Podniósł się gwałtownym ruchem i przez kilka sekund nie mógł się zorientować, gdzie jest i co się z nim dzieje.

      Wszystko powoli do niego wróciło, gdy zobaczył twarz Nicole.

      – Czy jesteś ranna? – spytał żony.

      – Dzięki tobie, nie – odpowiedziała.

      Przez chwilę zdawało się, że znów zapadnie w odrętwienie, lecz nagle zerwał się z łóżka.

      – Błagam cię, nie wstawaj! Musisz odpocząć.

      Jakby jej nie słysząc, poszedł w kierunku wielkiego okna. Za grubą szybą widać było zaśnieżoną cichą ulicę.

      – Gdzie moje ubranie?

      – Wyrzuciłam je, Mark. Było brudne.

      – A mój pies?

      – Wzięłam go ze sobą, był tutaj, ale uciekł.

      – Muszę iść! – wykrzyknął Mark, niepewnie idąc w stronę drzwi.

      Nicole stanęła przed nim, tarasując mu drogę.

      – Posłuchaj, jest noc, jesteś ranny, wyczerpany… Nie widzieliśmy się od dwóch lat. Musimy porozmawiać.

      Wyciągnęła do niego ręce, lecz on ją odepchnął. Chwyciła go mocno za ramiona, ale zaczął się wyrywać, uderzając niechcący o półki. Jedno ze zdjęć spadło na podłogę. Rozległ się hałas tłuczonego szkła.

      Mark pochylił się, podniósł zdjęcie i odstawił na miejsce. Wzrok jego padł na fotografię córki. Dziewczynka miała zielone wesołe oczy, uśmiechała się, emanowało z niej szczęście i radość życia.

      Wówczas coś się w Marku załamało. Szlochając, osunął się na podłogę. Nicole przytuliła się do niego i siedzieli tak długo, obejmując się, dzieląc ten sam ból. Jej gładka skóra przylegała do jego zmęczonego ciała, delikatny zapach perfum Guerlaina mieszał się z przykrą wonią człowieka żyjącego na ulicy.

      *

      Trzymając męża za rękę, Nicole poprowadziła go do łazienki. Odkręciła prysznic i się wycofała. Odurzony intensywnym zapachem szamponu Mark stał prawie pół godziny pod gorącym, odświeżającym strumieniem wody, lejącym się z sufitu niczym ulewa. Ociekający wodą owinął się szczelnie wielkim ręcznikiem i wyszedł na korytarz, zostawiając na wypastowanym parkiecie kałuże wody. Otworzył szafę, która kiedyś była jego, i zobaczył, że wciąż wiszą tam ubrania. Obojętnie spojrzał na garnitury – Armani, Boss, Zegna – ślady po życiu, które nie było już jego życiem, i zadowolił się dżinsami, bluzą z długimi rękawami i grubym swetrem.

      Zszedł na dół do Nicole krzątającej się w kuchni.

      W kuchni, całej zaaranżowanej w drewnie, szkle i metalu, było dużo przestrzeni. Wzdłuż ściany biegł długi stół, pośrodku zaś stała wyspa z doskonale wyposażoną kuchenką zapraszającą do gotowania. Kiedyś miejsce to było przystanią wesołych rodzinnych śniadań, podwieczorków i romantycznych kolacji. Ale już bardzo dawno nikt nic tu nie ugotował.

      – Przygotowałam ci omlet i grzanki – oznajmiła Nicole, wlewając do kubka gorącą kawę.

      Mark usiadł przy stole, ale prawie natychmiast zerwał się z miejsca. Ręce mu się trzęsły. Przed jedzeniem musiał się napić alkoholu.

      Pod zdumionym spojrzeniem Nicole gorączkowym gestem odkorkował pierwszą butelkę wina, która wpadła mu w ręce, i zachłannie wypił od razu połowę. To go uspokoiło. Zaczął jeść w ciszy.

      – Gdzie byłeś, Mark? – ośmieliła się przerwać milczenie Nicole.

      – W łazience.

      – Pytam, gdzie byłeś przez te dwa lata.

      – Pod ziemią.

      – Pod ziemią?

      – W tunelach metra, w kanałach, w podziemiach, tam gdzie mieszkają bezdomni.

      Jego żona ze łzami w oczach potrząsnęła głową, nie rozumiejąc.

      – Ale dlaczego? – spytała.

      – Wiesz dobrze dlaczego! – odrzekł Mark podniesionym głosem.

      Nicole podeszła do niego i wzięła go za rękę.

      – Ale przecież masz żonę, pracę, przyjaciół…

      Mark wyszarpnął rękę z jej uścisku i wstał od stołu.

      – Daj mi spokój!

      – Wyjaśnij mi jedno! – krzyknęła zdesperowana Nicole. – Co ci to wszystko dało, to życie kloszarda?!

      Mark wbił w nią oczy.

      – Żyję tak, bo nie umiem inaczej. Ty potrafisz. Ja nie potrafię.

      – Nie zrzucaj na mnie winy, Mark.

      – Nie zrzucam na ciebie winy. Zbuduj sobie nowe życie, jeśli ci to odpowiada. Ja nie mogę. Ból, który odczuwam, jest nie do przezwyciężenia.

      – Mark, przecież jesteś psychologiem. Pomagałeś ludziom wyjść z gorszych nieszczęść.

      – Ale ja nie chcę przezwyciężyć tego bólu. Tylko on mnie trzyma przy życiu. To jedyne, co mi po niej zostało, rozumiesz? Nie mija minuta, żebym o niej nie pomyślał. Żebym się nie zastanawiał, co mógł jej zrobić ten, który ją porwał. Żebym się nie zastanawiał, co się z nią stało.

      – Mark, ona nie żyje! – krzyknęła w rozpaczy Nicole.

      Tego już Mark nie wytrzymał. Wyciągnął rękę i chwycił żonę za gardło, jakby miał zamiar ją udusić.

      – Jak możesz w ogóle myśleć coś podobnego?!

      – Minęło już pięć lat, Mark! – krzyknęła Nicole, wyrywając mu się. – Pięć lat i nic, żadnego śladu! Nikt nawet nie zażądał okupu!

      – Zawsze jest szansa…

      – Nie, Mark, nie. To już koniec. Jeśli pomyślisz o tym logicznie, nie ma żadnej nadziei. Ona nie wróci. Takie rzeczy nigdy się nie zdarzają, rozumiesz, nigdy!

      – Milcz!

      – Najwyżej znajdą jej ciało…

      – Nie!

      – Tak! I niech ci się nie wydaje, że tylko ty cierpisz. A ja?! Oprócz córki straciłam również męża!

      Mark bez słowa wyszedł z kuchni. Nicole wybiegła za nim. Nie daruje mu, co to, to nie!

      – Nigdy nie pomyślałeś, że moglibyśmy mieć jeszcze dzieci? Że z czasem mogłoby w tym domu zacząć się nowe życie?

      – Zanim będę miał inne dzieci, muszę odnaleźć moją córkę.

      – Pozwól mi zadzwonić do Connora. Od dwóch lat szuka ciebie wszędzie. Pomoże ci z tego wyjść.

      – Ale ja nie chcę. Moja córka cierpi i ja chcę cierpieć wraz z nią.

      – Jeśli będziesz się upierał przy życiu na ulicy, umrzesz. Tego chcesz? Lepiej od razu strzel sobie w łeb.

      – Nie chcę umrzeć, chcę być przy niej w dniu, kiedy się znajdzie.

      Nicole się załamała. Wzięła komórkę i wykręciła numer Connora.

      Odbierz, Connor, proszę cię, odbierz! – zaczęła